Rybka z kutra to mit. Polacy na wakacjach wolą jadać u siebie
Oferta noclegów wakacyjnych jest tak szeroka, że każdy znajdzie coś dla siebie. Jednak większość Polaków woli u siebie... jadać. Na wakacje biorą ze sobą weki, suchy prowiant, a nawet zgrzewki wody. Typowa oferta gastronomiczna w kurorcie nie spełnia ich oczekiwań.
Dla Jacka wakacyjny nawyk teściów jest prawdziwym przekleństwem. Jacek z Asią mają trójkę małych dzieci i od kilku lat przyzwyczaili się, że biorą na wakacje do pomocy jednego z rodziców, zazwyczaj którąś mamę. W samochodzie nie ma już miejsca, więc mama dojeżdża pociągiem. – Ale to, co zostawia nam w bagażniku, to jest jakiś cyrk – mówi Jacek.
Z każdym wyjazdem na wakacje bagażnik zamienia się w spiżarnię. Czego tam nie ma! W wekach jest pomidorowa (jedyna zupa, którą jada Jacek junior) i rosół (nic innego nie tknie 6-letnia Ania). – Biorą nawet sześciopak wody, jakby nad morzem nie było dyskontów – Jacek pewnie złościłby się, gdyby nie był taki zrezygnowany.
Najgorsze wydaje mu się to, że zabieranie na wczasy prowiantu, tak jakby jechali w dzicz, a nie do nadmorskiego kurortu, nie jest koniecznością.
– Kiedy mam urlop, chciałbym od czasu do czasu iść coś zjeść do fajnej knajpki. Problem polega na tym, że tak wielu wczasowiczów, podobnie jak moi teściowie, stara się jeść najtaniej, więc albo własne jedzenie, albo spaghetti w pizzeriosmażalni – wymienia. – A przyzwoitej restauracji nad morzem próżno szukać – dodaje.
Gotowanie daje komfort. Finansowy
Słoiki pobrzękują wesoło również w bagażniku 12-letniej skody, którą na wakacje z ośmioletnim synem udaje się Marek. Dla niego priorytetem jest odpoczynek nad morzem. Plaża jest darmowa, a wybrzeże piękne. Są też cudowne lasy. A Marek – na co dzień montujący klimatyzacje – potrzebuje zwykłego relaksu.
Wydawałoby się, że w tej sytuacji powinien wybrać hotel z pełnym wyżywieniem i nie martwić się o nic. – Niestety, wtedy martwiłbym się o pieniądze, że topią się jak lód w tym upale. Stawiam na komfort finansowy, a to oznacza: gotowanie we własnym zakresie – mówi. Więc gotują. Na początek coś, co zabiorą ze sobą z domu w Mławie. Ale że wyjeżdżają z pełnym rynsztunkiem – na wszelki wypadek biorą ze sobą nawet rondelek. Z czasem robią szybkie sosy: jakieś mięso, sos ze słoika, makaron.
– Nie spędzamy dużo czasu w pokoju, więc nie potrzebujemy, żeby był duży. Na przełomie lipca i sierpnia, kiedy zazwyczaj wyjeżdżamy, pogoda jest zwykle przyzwoita i można dużo czasu spędzać na plaży. Wychodzimy rano, bierzemy kanapki i wodę, wracamy wieczorem. A jeśli pada, zamiast stołować się w restauracjach, wolimy te pieniądze przeznaczyć na wyjście do parku rozrywki albo inne atrakcje pod dachem – tłumaczy Marek.
Wszystko się klei
Tomek ma 35 lat. Jest singlem i nie zarabia dużo – w sam raz, żeby oszczędzić na 2-tygodniowy urlop i nie musieć się martwić o raty kredytu za trochę za duże mieszkanie, które kupił, kiedy myślał jeszcze, że się ożeni. W dzieciństwie dużo wyjeżdżał z tatą na łódkę, gdzie w ciasnej kabinie pięciometrowej długości jachtu gotowali sobie sami typową "mazurską kuchnię": ryż, makaron, kuskus z potrawką.
Dziś kocha wyjazdy nad morze. Spacery po lesie i wzdłuż plaży, odrobina aktywności – do pociągu pakuje rower, co znacznie zwiększa elastyczność komunikacyjną na urlopie. W zasadzie rozważał też jadanie w knajpach.
– Niestety, pokochałem plaże w takiej okolicy, gdzie morze jest piękne, piachu szeroko, jeszcze więcej lasów. Ale to, co się dzieje w samych kurortach, to jest masakra. Miałbym tam jeść? Niedoczekanie! Ludzie mówią na to "restauracje", ale to tak naprawdę obskurne bary. Do nóg lepi się linoleum, do rąk – cerata, umcy-umcy z głośników, wszystko na plastiku, w menu, wypisanym na panelach z logo coli – mydło i powidło – skarży się.
Dlatego Tomek dzisiaj do swojego nadmorskiego pokoiku przenosi nawyki kulinarne, które wyniósł z dziecięcych doświadczeń. Czy jada pysznie? Pewnie nie, ale przynajmniej nie doznaje ciężkiego upokorzenia.
Butla gazowa? Tak każe rynek
Gdzie najczęściej gotują Polacy na wakacjach? W tak zwanych kwaterach prywatnych, czyli domkach przerabianych z mieszkalnych na pokoje pod wynajem oraz budowanych już z tą intencją. Jak podaje firma pośrednicząca w wynajmie noclegów wakacyjnych Noclegowo.pl, w 2018 roku był to największy rynek, obejmujący niemal 40 proc. noclegów.
To właśnie tam, oraz w prywatnych apartamentach (niecałe 30 proc.) z kuchnią lub aneksem kuchennym z prawdziwego zdarzenia, Polacy gotują najczęściej. Zważywszy jednak, że średnia cena nadmorskiego noclegu w ubiegłym roku wynosiła niecałe 70 zł, jest to kolejny argument na rzecz znanych nam dobrze ciasnych pokoików, gęsto zastawionych łóżkami, z małą butlą gazową i turystyczną kuchenką wciśniętą w kącik.
Inaczej się po prostu nie da. – Nasz pensjonat ma osiem pokoi, a w ogródku stoi dodatkowe pięć domków. Każde z własnym "węzłem" – mówi jeden z właścicieli domów z kwaterami. – Kiedy jest ciepło, większość naszych gości po prostu grilluje. Ale kiedy jest zimno – sięgają po weki albo słoiki z gotowymi sosami z dyskontu – opowiada.
A o tym, że inaczej się nie da, mówi, bo tak podpowiada mu doświadczenie. – Na początku mieliśmy obawy, zwłaszcza o bezpieczeństwo gości. Pokoje są ciasne, otwarty ogień tam to nie przelewki. Zresztą komfort wypoczynku też wyraźnie spada, jeśli w małym pokoiku przyrządzimy obiad i trzeba go później wietrzyć. Ale dopiero odkąd wprowadziliśmy te małe kuchenki, zauważamy wyraźny wzrost nawet nie ceny za nocleg, której możemy sobie życzyć, ale też gości, którzy na drugi rok wracają do nas, zamiast szukać gdzie indziej – mówi.
Powszechnym nadmorskim widokiem są przydrożne tabliczki z napisem "kwatery z telewizorem". Okazuje się jednak, że przynajmniej w równym stopniu jak odbiornik TV, Polaków do punktów noclegowych przyciąga kącik kuchenny. A ponieważ ofertę gastronomiczną kształtuje wyłącznie popyt, na rybkę z kutra nad morzem nie ma co liczyć.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl