Blisko ludziRząd PiS nie chce niepełnosprawnych dzieci w szkołach? Rodzice nie kryją oburzenia

Rząd PiS nie chce niepełnosprawnych dzieci w szkołach? Rodzice nie kryją oburzenia

Jeśli wpiszecie w wyszukiwarkę na Facebooku #ŚwietneDzieciaki, zobaczycie kilkadziesiąt zdjęć roześmianych dzieci. One w życiu łatwo nie mają. Na każdym kroku muszą udowadniać, że nie są gorsze od swoich zdrowych rówieśników. Ministerstwu też mają coś do udowodnienia.

Rząd PiS nie chce niepełnosprawnych dzieci w szkołach? Rodzice nie kryją oburzenia
Źródło zdjęć: © Forum
Magdalena Drozdek

- Prawie 8000 dzieci w różnym wieku korzysta z nauczania indywidualnego w szkołach masowych i integracyjnych. Dzięki temu #ŚwietneDzieciaki mają kontakt z rówieśnikami, poznają świat, rozwijają się i odkrywają swoje pasje. PiS jednak uważa, że #ŚwietneDzieciaki należy odizolować i zamknąć w domach lub gettach szkół specjalnych z internatami – piszą pomysłodawcy akcji z grupy "Ogólnopolskiego Strajku Kobiet".

O co chodzi? W sieci zawrzało, kiedy pod koniec kwietnia MEN udostępniło projekty nowych rozporządzeń, w tym projekt dotyczący nauczania indywidualnego. Rodzice niepełnosprawnych dzieci są oburzeni. Nie chcą, by ich dzieci żyły zamknięte w czterech ścianach. Zmiana proponowana przez MEN nie przewiduje bowiem nauczania indywidualnego w szkole dla ich maluchów. Rodzice protestują więc przed sejmem, a w sieci publikują zdjęcia swoich pociech z imieniem dziecka i informacją, czym się interesuje. Tak tworzy się sieć Świetnych Dzieciaków.

Praca sapera

Wśród nich jest córeczka Anny Sikorskiej. Ola ma 5 lat i autyzm. Jeśli zapytasz Annę, jak opisałaby swoje dziecko, odpowie: "Kocha spacery, czytanie książek, malowanie farbami, kontakt ze zwierzętami. Jej ulubionym miejscem jest pobliski las, który dzięki górkom i pagórkom (morena czołowa po zlodowaceniu) pozwala na ćwiczenie różnych umiejętności".

- Opowie pani, jak wygląda wasze codzienne życie? – pytam.

- Nasza codzienność toczy się między wyjazdami męża do pracy, jego powrotem, i moim byciem z córką. Każdego dnia po przedszkolu idziemy na terapię, a potem pozwalam córce na spontaniczną aktywność. Dużo malujemy, bardzo dużo spacerujemy, staramy się doświadczać świata, aby córka umiała sobie radzić w kontakcie z ludźmi. Z tego powodu nie ograniczam jej na zakupach, aby potrafiła samodzielnie podejmować decyzje, wyrażać swoje potrzeby – opowiada Anna.

Jej córeczka bardzo długo nie komunikowała (nadal nie mówi), co i czy chce jeść lub pić. Wszystko trzeba było wkładać jej do buzi, bo sama nie sięgała po jedzenie.

- Mój mąż często powtarza, że opieka nad naszą córką przypomina trochę pracę sapera. Nigdy nie wiadomo, co może się stać, ciągle musimy być skoncentrowani, bo w każdej chwili nasza córka może np. wpaść na pomysł, żeby nagle wbiec na środek ulicy w trakcie spaceru, wskoczyć do rowu z głęboką wodą, bo przecież "bardzo lubię wodę", czy może zjeść wszystko, co znajdzie pod ręką – mówi.

Córeczka Anny chodzi do rejonowego przedszkola i ma nauczyciela wspomagającego, czyli takiego, który pomaga jej w funkcjonowaniu. Na razie na decyzję o rodzaju szkoły, do jakiej pójdzie, mają rok. Anna zaznacza, że na tę chwilę jej córka nie chodziłaby do zwykłej, rejonowej szkoły. Nie poradziłaby sobie, a przecież w nauce chodzi o dążenie do samodzielności. Ze względu na autyzm wymaga ona stałej opieki.

- W ciągu roku zrobiliśmy niesamowite postępy, więc trudno mi powiedzieć, jaką decyzję podejmiemy za rok, ale chciałabym mieć możliwość podjęcia decyzji, a nie ograniczać się do tego, co uchwali nasz rząd – mówi nam Anna.
I tu pojawia się problem.

Ratujmy najsłabszych

Dzieci, takie jak Ola, po wejściu w życie nowych rozporządzeń nie miałyby możliwości uczenia się w szkole. Ale problemem, na który zwracają uwagę rodzice, są też nowe zasady dotyczące pomocy psychologiczno-pedagogicznej. - Sprzeciwiamy się propozycji, aby pierwszym diagnostą dziecka był nauczyciel i dyrektor szkoły! – to kolejne z haseł.
Sytuacja dzieci z orzeczeniem o niepełnosprawności w szkolnictwie obecnie jest bardzo skomplikowana. Z prawnego punktu widzenia to od rodzica dziecka, bez względu na to, jak bardzo jest one chore, zależy czy pośle go do placówki publicznej, integracyjnej, czy specjalnej.

Gdy dziecko jest chore i ma orzeczenie o niepełnosprawności, i gdy rodzic chce, żeby w szkole miało ono wsparcie, zwraca się do odpowiedniej Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej o wydanie tzw. orzeczenia o kształceniu specjalnym. W nim grupa specjalistów wydaje zalecenia, jak powinna wyglądać edukacja dziecka na poszczególnych poziomach edukacji. Czy wymaga ono wsparcia nauczyciela wspomagającego, czy powinno uczęszczać do placówki powszechnej, integracyjnej lub specjalnej, czy wymaga indywidualnego toku nauczania itp.

Orzeczenie te jednak nie jest wiążące. To rodzic decyduje, jak ma wyglądać edukacja dziecka. Opinie specjalistów to "tylko" albo "aż" głos doradczy.

- W kontrowersyjnym rozporządzeniu MEN chodzi o to, by dzieci niepełnosprawne, które mają w orzeczeniu wpisany indywidualny tok nauczania i go realizują całkowicie, pozbawić kontaktu z rówieśnikami – opowiada Anna i dodaje:

- Do tej pory uczeń niepełnosprawny z takim zapisem mógł uczestniczyć w życiu szkoły i rówieśników na wybranych lekcjach (np. plastyki, muzyki), na wycieczkach, zebraniach lub imprezach szkolnych itp. Mógł, choć częściowo uczestniczyć w życiu klasy i integrować się z rówieśnikami. Projekt nowego rozporządzenia o nauczaniu indywidualnym zawierał zapis umożliwiający całkowite odseparowanie dziecka niepełnosprawnego od rówieśników i zabranie mu możliwości uczestniczenia we wspomnianych wcześniej zajęciach.

Decyzja rodzica czy decyzja ministerstwa?

Anna zaznacza, że szkołom czasem trudno jest dostosować placówkę do potrzeb dziecka, czy zaakceptować jego inność. To też trzeba wziąć pod uwagę.

- Na pierwsze mamy dość łatwy wpływ, ponieważ wystarczy odpowiedni sprzęt, dodatkowy nauczyciel czy asystent. To drugie wymaga od szkół wielkiego zaangażowania, wielogodzinnych rozmów z uczniami oraz ich rodzicami. Często nie sama obecność dziecka niepełnosprawnego w szkole jest problemem, ale jego relacje z innymi uczniami, którzy mogą rówieśnika przezywać, przedrzeźniać czy w jakikolwiek sposób dyskryminować. To często prowadzi do obniżenia samooceny, co z kolei wpływa na osiągnięcia ucznia – mówi.

Kolejnym problemem jest to, że czasami rodzice dzieci niepełnosprawnych do ogólnodostępnych szkół posyłają dzieci, które całkowicie nie nadają się do powszechnej edukacji szkolnej, ponieważ taką możliwość daje im prawo.

- Zamiast pogodzić się z faktem, że ich pociecha najpierw musi nauczyć się komunikacji i wykonywania zadań czy nawet umiejętności skupienia uwagi na określonej rzeczy, wysyłają swoje dziecko do szkoły, w której wymaga się, że dziecko ma te sfery opanowane. To są sytuacje, które dają rządowi argument do wysuwania tak kontrowersyjnych propozycji, że dla tych dzieci będzie lepiej, kiedy pójdą do szkoły pozwalającej rozwijać im ich umiejętności – punktuje.

Są jednak i takie przypadku. Dziecko ma orzeczenie o niepełnosprawności i indywidualnym nauczaniu, i jednocześnie doskonale funkcjonuje. Ma rewelacyjną pamięć, komunikuje się, wykonuje polecenia i wszystko, co robi, mieści się w określonych normach. Kwalifikuje się do normalnej szkoły.

- Z tego powodu uważam, że rodzic czy opiekun nie powinien mieć zabranej możliwości decydowania o tym, do jakiej szkoły pośle dziecko. To on odpowiada za malucha. To on przejmuje cały ciężar wychowania i często czasochłonnej terapii – mówi mama Oli.

Rząd vs. niepełnosprawni

- Absurd sięga zenitu! Rząd, który dyskryminuje niepełnosprawne dzieci, twierdzi, że wspiera niepełnosprawnych! – takich komentarzy pod postami o strajku nie brakuje.

Niepełnosprawnym rząd PiS chciał ułatwić życie już krótko po wyborach, obiecując dodatkowe zapomogi. Przypomnijmy, powstał wiec projekt "Za życiem", który zakładał m.in. wypłacenie jednorazowego świadczenia w wysokości 4 tys. złotych.

O reakcjach rodziców na ten projekt pisaliśmy już wcześniej.

Większość rodzin z niepełnosprawnym dzieckiem jest jednak zdania, że pomoc jest niewystarczająca.

- Weźmy chociaż mój przykład. Według zaleceń Amerykańskiego Towarzystwa Autyzmu dzieci autystyczne powinny mieć od 30 do 40 godzin terapii różnego rodzaju tygodniowo. A jak jest w Polsce? Według prawa na NFZ nie można mieć więcej niż 120 godzin terapii rocznie. Daje to ok. 2-3 godziny terapii tygodniowo – opisuje Anna.

- Całe szczęście, że dla dzieci w wieku przedszkolnym jest jeszcze specjalny program, tzw. WWR (Wczesne Wspieranie Rozwoju), które ma wynosić od 1 do 2 godz. tygodniowo. Trzecim źródłem terapii są zajęcia rewalidacyjne w przedszkolu, które mają być w wymiarze czasowym określonym przez gminę, czyli równie dobrze mogą trwać 15 minut tygodniowo lub np. 10 godz. tygodniowo – mówi mama.

Dziecko autystyczne w Polsce w wieku przedszkolnym ma zapewnione według prawa realnie ok. 4-6 godzin terapii tygodniowo, a czy będzie miało tych godzin więcej, zależy tylko od dobrej woli urzędników.

A to tylko jedna strona medalu.

Największym problemem rodziców dzieci niepełnosprawnych, w tym autystycznych, jest zdobywanie środków na wszystko, co jest związane z terapią: od materiałów edukacyjnych przez badania specjalistyczne po leczenie. Często są to koszty sięgające rocznie wartości średniej klasy samochodów.

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (291)