Rzeczniczka wykluczonych. Zmarła Lidia Ostałowska

Rzeczniczka wykluczonych. Zmarła Lidia Ostałowska

Rzeczniczka wykluczonych. Zmarła Lidia Ostałowska
Źródło zdjęć: © Forum | Krzysztof Kuczyk/Forum
Katarzyna Gileta
21.01.2018 13:41, aktualizacja: 21.01.2018 14:17

Mistrzyni słowa. Reportażystka. Empatyczna, życzliwa, zawsze w cieniu. Na pierwszym planie stawiała swoich bohaterów. Zmarła Lidia Ostałowska. Przegrała walkę z chorobą.

O śmierci dziennikarki poinformował na Facebooku jej przyjaciel, reportażysta związany z "Gazetą Wyborczą", Wojciech Tochman. - Dziś nad ranem zmarła Lidia Ostałowska, wielka polska reporterka. Lidka była moją najbliższą Przyjaciółką – napisał.

W okresie PRL-u Ostałowska była reportażystką w "Przyjaciółce" i "Itd". Została jednak negatywnie zweryfikowana przez władze i straciła pracę. Współpracowała wówczas z podziemną "Solidarnością". Po 1989 roku trafiła do redakcji "Gazety Wyborczej". Jej artykuły ukazywały się przede wszystkim w dodatku "Duży Format". Wykładała na podyplomowych gender studies w Instytucie Badań Literackich PAN.

Bohaterami jej tekstów byli przede wszystkim ludzie wykluczeni – grupy etniczne, mniejszości narodowe, członkowie subkultur. Pisała również o kobietach. Ukazały się trzy książkowe zbiory jej tekstów: "Cygan to Cygan", "Bolało jeszcze bardziej" i "Farby wodne". Za ten ostatni została nominowana w 2012 roku do Nagrody Literackiej Nike 2012. Nie było dla niej trudnych tematów. Szukała ich wokół siebie. Mimo upływu lat, reportaże Ostałowskiej nie tracą na aktualności.

- Zmierzają prosto do sedna, tam właśnie, gdzie boli. Nigdy jednak nie tracą z pola widzenia szerszego obrazu, społecznego tła ludzkiego losu. Nigdy też nie pretendują do wyczerpania tajemnicy, jaką stanowi drugi człowiek – tak o jej reportażach, zebranych w tomie "Bolało jeszcze bardziej", pisze Olga Stanisławska, dziennikarka. - Nie zaszkodziło im te dziesięć lat i więcej, które minęły od ich powstania. Czy tak się wiele zmieniło w popegeerowskiej wsi pod Gołdapią? Na szkolnym boisku na łódzkich Bałutach, na którym piją piwo chłopaki z dzielnicy? Tak czy inaczej te reportaże, choć zawsze wierne lokalnym rzeczywistościom, mówią o sprawach ponadczasowych. I trudno się od nich oderwać.

Ostałowska opisywała nasz świat, spacerując po jego obrzeżach. - To te pogranicza, na które spycha niedostatek, społeczne wykluczenie, zły człowiek służący za ojca, rodzina z gatunku tych, które zwiemy patologicznymi. A czasem po prostu splot życiowych trudności. Młodość też potrafi okazać się rodzajem pogranicza, podobnie jak bycie kobietą – podsumowuje Stanisławska.

Reportażystka w jednym z wywiadów wyznała, że najważniejsze jest zaufanie. - Rozmawiałam z setkami, może tysiącami ludzi. Wielu pojawia się w moich tekstach. Nie ufałam im na dzień dobry – powiedziała w rozmowie z gimnazjalistami z O!Świetlicy Krytyki Politycznej w Cieszynie. - Moje zadanie polega na tym, żeby pisać prawdę, a rzetelność dziennikarska każe sprawdzać informacje w wielu źródłach. Są sytuacje, kiedy to bardzo trudne. Dlatego przychodzę do bohaterów z dobrą wolą i pewną pulą ufności. Rozmawiamy, poznajemy się. W którymś momencie akt zaufania staje się niezbędny. Rozmówcy muszą mi zaufać, bo inaczej nie powiedzą. A ja muszę zaufać, że mówią prawdę. I chcę wam powiedzieć, że niewiele razy się zawiodłam.

Potrafiła zjednywać sobie ludzi jak nikt inny. Bez względu na to, czy byli to hip-hopowcy, Romowie zamieszkujący ziemianki nad Wisłą czy kobiety zmagające się z problemem aborcji. Zawsze starała się znaleźć kogoś, kto wprowadzi ją w środowisko jej bohaterów. I z czasem, dzięki cierpliwości, życzliwości i uporowi zdobywała ich zaufanie.

- Kiedyś byłam pod Zieloną Górą, w takim ośrodku prowadzonym przez kobiety dla dzieci z rodzin z komplikacjami. Więc jadę tam i co widzę: panie stoją w kuchni i robią setki kanapek, rozlewają soki do szklanek, nakładają majonez na jajka na twardo, robią jakąś imprezę. Właśnie dla dzieci i rodziców. I widzę, że żadna ze mną nie pogada, bo mają coś na głowie. Więc co robię? Biorę nóż i smaruję te chleby, pracuję z nimi. A najlepiej chyba we wspólnej pracy ludzie się poznają, mogą polubić. Ważne, żeby spokojnie słuchać, nie oceniać, dopytywać. Pozwólmy komuś powiedzieć - dodała.

Lidia Ostałowska była także jednym z fundatorów i członków rady Fundacji Itaka. - Jedną ze współzałożycielek Itaki jest policjantka, obecnie już była. Ona po prostu uznała, że policja to tak gigantyczna instytucja, że nie jest w stanie dobrze zająć się zaginionymi – wspominała w rozmowie z cieszyńskimi gimnazjalistami. - Chodziło jej o to, żeby zrobić coś więcej, niż tylko przyjmować zgłoszenia. Przede wszystkim zająć się rodzinami zaginionych. Bo to jest straszne przeżycie. Szczególnie kiedy ginie dziecko czy matka.

Była niezwykłą osobą. Nie tylko mistrzynią pióra, ale przede wszystkim wrażliwą na krzywdę innych kobietą. Pełna empatii i współczucia, ale jednocześnie odważna. Zawsze życzliwa, wyrozumiała, skromna. - Zburzyła moje wyobrażenie o wielkich reportażystach. Spodziewałem się zobaczyć pokaz pewności siebie, a zobaczyłem nieśmiałość. Zamiast zrozumienia – wątpliwości. Jej spotkanie z bohaterami to nie była rozmowa – wspomina przyjaciółkę na łamach "Gazety Wyborczej" Dariusz Kortko. - To było słuchanie. Siadała, zapalała papierosa (wtedy jeszcze nie było to takie dziwne), zadawała jedno pytanie i zaczynał się spektakl. Ona na widowni, na scenie jej bohaterowie. Ludzie odkrywali przed nią duszę, chcieli opowiadać. Ależ to były historie! Zazdrościłem jej – jak ona to robiła? Jaki był w tym haczyk? – dodaje.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (14)
Zobacz także