Bożena Walter. Gdy miała wizję programu, nie dopuszczała dyskusji
Szum silników tupolewa jest nawet w kabinie pasażerskiej tak głośny, że trzeba rozmawiać podniesionym głosem. Ale to nie przeszkadza dziennikarce prowadzącej wywiad z członkami zespołu ABBA, legendarnego już wtedy, w 1976 roku. Szwedzi, królujący na światowej scenie muzycznej, lecą do Warszawy, a ich rozmówczynią jest Bożena Walter.
Piosenkarze wyjaśniają jej, skąd wzięła się nazwa zespołu – od pierwszych liter ich imion. Björn Ulvaeus mówi też, dlaczego na pokładzie nie ma jego żony Agnethy Fältskog. Ona trochę boi się latać, a najbardziej przeraża ją myśl, że w razie katastrofy ich córeczki zostałyby zupełnymi sierotami. Dlatego uzgodnili, że nigdy nie wsiądą razem na pokład jednego samolotu.
Rozmowa (po angielsku) prowadzona na wysokości 10 tys. m w maszynie specjalnie wysłanej po słynny zespół za Bałtyk, była zupełną nowością w polskim dziennikarstwie. Pokazywała, że naszą telewizję stać na przedsięwzięcia w zachodnim stylu. I nie bez powodu prowadziła ją Bożena Walter. Wraz z mężem należała ona do kilkuosobowej grupy zarzucającej Radiokomitet coraz to nowymi pomysłami, mającymi uatrakcyjnić i unowocześnić program.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Rodzice Bożeny Walter, która przyszła na świat w 1938 roku, mieszkali w Kielcach, gdzie jej ojciec, porucznik Władysław Bukraba, służył w 2. Pułku Artylerii Lekkiej Legionów. - Mama często wspominała Kielce, życie w tamtych czasach. Oficerowie to była elita inteligencji – mówiła po latach w wywiadzie. Latem 1939 r. porucznik wyruszył z domu przy ul. Chęcińskiej na front. Bliscy widzieli go wtedy ostatni raz. W 1940 roku dostali list, wysłany z sowieckiego obozu dla polskich oficerów w Starobielsku. Po latach wyszło na jaw, że przesyłka dotarła do rodziny, gdy Władysław Bukraba już prawdopodobnie nie żył. Został zamordowany przez NKWD w Charkowie. Ale bliscy niczego pewnego o jego losach nie wiedzieli – mama pani Bożeny jeszcze w połowie lat 50. miała nadzieję, że zaginiony mąż wróci.
Po wojnie wychowaniem Bożenki zajęli się dziadkowie, bo matka musiała ciężko pracować, by utrzymać rodzinę. Dlatego chciała, by córka po maturze poszła na studia dające tzw. konkretny zawód, najlepiej na medycynę. Bożena jednak wybrała Wydział Filologii Orientalnej Uniwersytetu Jagiellońskiego, ale szybko zrozumiała, że znajomość języka perskiego oraz wiedza o historii i kulturze Iranu nie dadzą jej zapewne ani złotówki. Spróbowała więc sił gdzie indziej.
W "Przekroju" przeczytała, że w Krakowie powstaje ośrodek telewizyjny. - Miałam świadomość, że nie jestem brzydka, więc odważnie ładowałam się w różne sytuacje, kiedy czułam, że wygląd może pomóc – wspominała. – Pierwszą pracę w telewizji po skończeniu studiów dostałam w ten sposób, że udało mi się oczarować dyrektora krakowskiej stacji.
Została spikerką, robiła też reportaże. Pracowała również w katowickiej rozgłośni Polskiego Radia, gdzie poznała Mariusza Waltera. Wtedy jednak wydawało się, że to tylko przelotna znajomość, gdyż on wyjeżdżał do Warszawy. Wkrótce jednak ona też uznała, że największe możliwości rozwoju zawodowego znajdzie w stolicy.
- Jestem konsekwentna i mam tak zwaną żelazną rękę. Wytyczam sobie cele i realizuję je po kolei – zdradzała tajemnicę swego sukcesu. – Najpierw więc Kraków, potem Katowice, aż w końcu Warszawa. Kiedy jestem zdeterminowana, nie odpuszczam. Proszę sobie wyobrazić, jakie to dla mnie było trudne, przenieść się do stolicy, gdzie nie znałam nikogo.
Jej uroda i dykcja zwróciła uwagę Ireny Dziedzic. I tu szczęście dopisało pani Bożenie, bo ówczesna "pierwsza dama TV" dostrzegła w niej nie konkurentkę, którą trzeba wyeliminować, tylko talent, godny wsparcia. Niezwykle życzliwa wobec nowej koleżanki okazała się także Edyta Wojtczak.
W siedzibie telewizji przy ul. Woronicza pani Bożena spotkała Mariusza Waltera. Na początku nie myślała, że to ktoś na całe życie. - Dopiero po kilku randkach wiedziałam, że można na niego liczyć w każdej sytuacji – opowiadała. – A ja tego właśnie potrzebowałam. Byłam dość słabej konstrukcji, potrzebna mi była podpora. Tym razem oboje szybko podjęli decyzję i po kilku miesiącach wzięli ślub. W styczniu 1967 roku na świat przyszedł ich syn Piotr, a sześć lat później dołączyła do niego Sandra.
Bożena Walter sympatię widzów zyskała, pracując w Telewizyjnym Ekranie Młodych, ale największą popularność dało jej Studio 2. - To był program, który wymiatał ludzi z ulicy. Prawie jak mecze piłki nożnej – wspominała. – Wszyscy biegli do domu i zasiadali przed telewizorami. Studio 2 pojawiło się wraz z pierwszą w Polsce wolną sobotą, za Gierka (pierwsze dwie takie soboty były w 1973 roku, w następnym było ich 6 – red.). To była pierwsza taka pozycja czysto rozrywkowa. Dostaliśmy zgodę na to, by ściągać zachodnie seriale i artystów. ABBĘ na przykład. Wydarzenie wtedy nieprawdopodobne. Zresztą do dziś się je w telewizji wspomina. Pracowało nam się cudownie. Miałam znakomitych kolegów – Edwarda Mikołajczyka, Tadka Sznuka, Tomka Hopfera.
Niewiele brakowało jednak, by premierowy występ dziennikarki w Studiu 2 skończył się klapą. - Tak się bałam pierwszego programu, że poszłam do lekarza, neurologa, i mówię: "Mam stresującą sytuację, poproszę coś na uspokojenie". Dał mi jakiś lek – wspominała. – Na szczęście postanowiłam go przedtem wypróbować. Dzień wcześniej zażyłam tabletkę, akurat usiedliśmy do przeglądania materiałów do programu. Usiadłam i zasnęłam. Na program poszłam już bez żadnych używek. Program na żywo był dla mnie idealny, bo nienawidzę nagrywania, powtarzania po kilka razy ujęć. Dostaję wtedy szału. A na żywo, co raz powiedziane, to już idzie w eter.
Świetność Studia 2 przeminęła z końcem "dekady sukcesu". Po stanie wojennym Mariusz Walter, mając dość konfliktów z ludźmi z zakładowej organizacji PZPR, odszedł z telewizji. Przez pewien czas to pani Bożena utrzymywała rodzinę. Pomysłów jej nie brakowało: zainspirowana spotkaniami z przyjaciółmi syna i córki, stworzyła np. program dla dzieci i młodzieży "5-10-15". Gościł na antenie przez blisko 15 lat. Pierwsze kroki przed kamerami stawiali w nim m.in. Krzysztof Ibisz i Piotr Kraśko.
Na początku lat 90. Bożena Walter wymyśliła i wyprodukowała "Czar par", rodzaj familijnego teleturnieju, cieszącego się ogromną popularnością. Niektóre odcinki czterech edycji gromadziły przed ekranami więcej widzów niż ówczesne "Wiadomości".
- Lubię etap powstawania czegoś, tworzenia, kompletowania zespołu, wymyślania kształtu. Potem, gdy już coś wchodzi w ustalone tory, przestaje mnie bawić – mówiła Bożena Walter. Wyczucie oczekiwań widzów miała niezawodne. Zresztą nie polegała tylko na instynkcie, bo ukończyła Wyższe Studium Zawodowe Realizacji Telewizyjnej Programów Dziennikarskich. Trzymała się zasady, że za sukces lub porażkę projektu powinien odpowiadać pomysłodawca. A korzystanie z opinii samozwańczych doradców jest drogą donikąd, zgodnie z powiedzeniem, że wielbłąd to koń zaprojektowany przez komisję.
Jedyną osobą, której uwagi byłaby skłonna uwzględnić, był mąż. Ale on od 1984 r., kiedy z Janem Wejchertem założył ITI, miał mnóstwo własnych zajęć. Na początku firma handlowała sprzętem telewizyjnym, sprowadzała kasety wideo. A kiedy interes szedł słabo, kręcono także filmy z wesel i filmiki reklamowe, a nawet handlowano chipsami i sztucznymi futrami (w których pechowo odpruwały się niestarannie wszyte rękawy).
Dopiero potem, w latach 90., przyszła pora na budowę imperium medialnego. W 1997 r. nadano pierwszy program TVN. - Bardzo źle się czułam na początku w TVN, kiedy zaczęto sprowadzać tak zwane formaty, czyli gotowe programy, łącznie z tym, jakie ma być oświetlenie, w którą stronę kierować kamerę itd. – mówiła Bożena Walter. Odnalazła jednak, a właściwie stworzyła, miejsce dla siebie, które dało jej wiele satysfakcji i okazję do wykorzystania talentów organizacyjnych. W 2001 zainicjowała powstanie Fundacji TVN, finansującej pomoc chorym dzieciom i osobom starszym. Stanowisko prezesa zarządu piastowała do 2016 roku. Czas jest dla niej łaskawy. Wciąż jest taka, jak opisał ją Jerzy Gruza: "Logiczna, sensowna. Zawsze elegancka, zawsze obiektywna. Wyważona. Dama".