Anna German całą noc czekała na ratunek. Znaleziono ją dopiero o świcie
Wystarczył moment, by fiat z całym impetem uderzył w mur, oddzielający autostradę od zbocza wzniesienia. Siła uderzenia była tak ogromna, że wyrzuciła piosenkarkę z samochodu na odległość kilkunastu metrów.
Miała prawo sądzić, że los się do niej uśmiechnął. W latach 60. podpisanie kontraktu z zachodnią wytwórnią płytową było dla polskiego artysty czymś zupełnie wyjątkowym. Anna German cieszyła się też, że będzie śpiewać we Włoszech. Fascynowała ją kultura tego kraju.
- Miałam zawsze słabość do piosenek włoskich ze względu na ładne melodie i łatwość śpiewania w języku włoskim – mówiła. Już w czasie studiów zachwycała koleżanki przebojami z Wiecznego Miasta i Neapolu. Opanowanie obcego języka nie było dla niej problemem, znała już przecież kilka. Włoski był więc tylko kolejnym punktem na liście, na której widniały już: rosyjski, niemiecki, fryzyjski, polski, angielski i hiszpański. A także... hebrajski, a przynajmniej jego podstawy – opanowała je w dzieciństwie, gdyż w Nowej Rudzie, gdzie trafiła wraz z mamą i babcią jako repatriantka po wojnie, działała początkowo tylko szkoła dla dzieci żydowskich. Po pobycie na dwumiesięcznym stypendium piosenkarskim w Rzymie w 1964 r., Anna German wiedziała, że da sobie radę w Italii.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W październiku 1966 r. do piosenkarki zadzwonił Pietro Carriaggi, właściciel wytwórni płytowej Compania Discografica Italiana. Zaproponował podpisanie umowy na trzy lata. Znał anielski głos German z płyt, które w ramach koleżeńskiej wymiany dostawał od znajomych z Polskiego Radia. Pani Anna nie namyślała się długo – zgodziła się, chociaż jej narzeczony, Zbigniew Tucholski, był stanowczo przeciwny tak długiej rozłące. Piosenkarka wiedziała jednak, że za pieniądze zarobione we Włoszech będzie mogła kupić wymarzone, trzypokojowe mieszkanie. Takiej szansy po prostu nie można było zmarnować.
Kilka tygodni po rozmowie, w listopadzie, była już w Mediolanie i zaśpiewała (po jednej zaledwie próbie) w tamtejszym Domu Prasy. Jej występ był transmitowany w radiu i telewizji. Nikomu nieznana, tajemnicza piosenkarka zza Żelaznej Kurtyny z dnia na dzień stała się modna. W lutym, jako jedyna Polka, wystąpiła na XVIII festiwalu w San Remo. Emocje towarzyszące tej imprezie były ogromne. Nic dziwnego – to wtedy popełnił samobójstwo Luigi Tenco, którego piosenka nie przeszła do finału. Konkurencja była bardzo silna. Występowali m.in.: Cher, Domenico Modugno, Dalida i Connie Francis.
Anna German nie zdobyła nagrody. Martwiła się tym, sądziła, że firma może zerwać kontrakt. Tak się jednak nie stało, wprost przeciwnie – jej notowania jeszcze wzrosły. - Główna nagroda w San Remo jest oczywiście fantastyczna. Zabezpiecza życie na parę lat – tłumaczył Polce Domenico Modugno. – Ale najważniejsze: spodobać się publiczności. Nie, nie tym snobom siedzącym w sali, ale tym przed telewizorami. Studio telewizyjne zasypano listami z prośbą o powtórne pokazanie pani występu. Gratuluję! W Italii taki zaszczyt spotyka nielicznych.
W lipcu 1967 r. Anna German, jako pierwsza cudzoziemka w historii, wystąpiła na XV Festiwalu Piosenki Neapolitańskiej w Sorrento, Neapolu i na Ischii. Śpiewała w miejscowym dialekcie, odmiennym od języka literackiego. Znawcy zdumiewali się, że cudzoziemka umie tak oddać ducha i styl pieśni neapolitańskiej, co bywa niełatwe nawet dla Włochów pochodzących z innych regionów.
Czy wszystko układało się idealnie? Sukces miał swoją cenę. Tempo pracy było ogromne. Piosenkarka była ciągle w podróży, jeżdżąc z koncertu na koncert. Musiała poznawać wciąż nowych ludzi, pokonując wrodzoną nieśmiałość.
- Tęsknię za domem, za Polską w sposób niewiarygodny. Obawiam się, że wręcz chorobliwy, bo nie do wytrzymania! – pisała p. Anna. – Nie cieszy mnie żadne tam niebo, upał i inne uroki Południa. O wiele szczęśliwsza byłam w Rzeszowskiem, w Bieszczadach, gdzie trzeba było saniami do sali (zimnej) dojeżdżać....
O urlopie w kraju trudno było jednak myśleć, bo kalendarz koncertów i nagrań na jesień 1967 r. miała zapełniony. W nocy z 27 na 28 sierpnia 1967 r. wracała z koncertu w Forli, niedaleko Rawenny. Samochód prowadził 20-letni muzyk i kierownik muzyczny wytwórni, Renato Serio. Jechali autostradą A-14 (Adriatica). Renato, chociaż był zmęczony po bezsennej nocy i całym dniu, chciał dotrzeć do Mediolanu. Tuż przed Bolonią zasnął. Wystarczył moment, by fiat z całym impetem uderzył w mur, oddzielający autostradę od zbocza wzniesienia. Siła uderzenia była tak ogromna, że wyrzuciła piosenkarkę z samochodu na odległość kilkunastu metrów.
- Odczułam nagle kilka wstrząsów, jakby samochód znalazł się na okropnych kocich łbach zamiast na gładkiej jak lustro szosie. Wszystko trwało ułamki sekundy. Odczułam, doskonale to pamiętam, paniczny strach przed spaleniem żywcem w samochodzie – wspominała po latach artystka ostatnie chwile przed utratą przytomności. Odzyskała ją dopiero tydzień później. Kierowcy jadący autostradą wezwali pogotowie. Nieprzytomny Renato szybko trafił do szpitala. Sanitariusze z karetki uznali, że jest jedynym poszkodowanym. Nieprzytomna piosenkarka leżała poza zasięgiem świateł. Zauważono ją dopiero, gdy zaczęło się rozwidniać.
Trafiła do Uniwersyteckiej Kliniki w Bolonii. Obrażenia były tak poważne, że początkowo lekarze dawali jej niewiele szans na przeżycie. Były złamania kręgosłupa i kończyn, obrażenia wewnętrzne, straciła dużo krwi.
- Najspokojniejszy był czas, kiedy przez wiele dni nie wiedziałam, co się ze mną dzieje – wspominała. – Potem absolutny bezruch, początek jakiejś świadomości, ogromny ból. Jeszcze nie zdawałam sobie sprawy, w jakim jestem stanie i co mi grozi. Nie wiedziałam, że nie mogę wykonać najmniejszego ruchu. Zresztą nie pragnęłam go, byle na moment przestało boleć.
Anna German zdecydowała, że za wszelką cenę chce wracać do Polski. 17 października w łóżku, w gipsowym gorsecie, wniesiono ją na pokład samolotu. Potem były pobyty w 6 szpitalach, a w końcu trafiła do Konstancina, pod opiekę prof. Mariana Weissa. Nareszcie została uwolniona z gipsu, i rozpoczęła bolesną rehabilitację. To była walka o każde zgięcie palca czy przesunięcie nogi choćby o centymetr. Nie poddawała się. Największym wsparciem w tych dniach była dla niej matka, no i Zbigniew Tucholski. Zrezygnował z własnej kariery naukowej, by być z ukochaną. Wtedy postanowili, że się pobiorą. Jedną z form terapii stała się twórczość.
- Zaczęłam pisać muzykę do moich przyszłych piosenek. Właściwie ani na moment, nigdy nie wątpiłam, że będę znowu śpiewać, że odzyskam władzę nad sobą – mówiła gwiazda, choć wielu lekarzy twierdziło, że estrada jest przed nią zamknięta na zawsze. – Mój powrót do zdrowia trwał prawie trzy lata. Wtedy wydawało mi się, że muszę zapomnieć o muzyce, ale ona wróciła do mnie!
W grudniu 1969 r. Anna German pojawiła się w "Tele-Echu", a w Nowy Rok, w programie "Muzyka lekka, łatwa i przyjemna", zaśpiewała "Człowieczy los". W styczniu 1970 r. po raz pierwszy po przerwie wystąpiła na scenie, w Sali Kongresowej w Warszawie. Publiczność zgotowała jej owację na stojąco. Za kulisami stał Zbigniew Tucholski i płakał ze szczęścia...