Śledztwo w toku. Dziennikarz i tak współpracuje z "Tygodnikiem Powszechnym"
Kilka dni temu media obiegła informacja o zatrudnieniu Jakuba Dymka w nowo powstałej redakcji portalu reo.pl. Niemal równocześnie dziennikarz wznowił współpracę z "Dwutygodnikiem" i z "Tygodnikiem Powszechnym". Jego banicja medialna trwała niespełna trzy miesiące.
08.03.2018 | aktual.: 09.03.2018 09:30
Pod koniec listopada na łamach "Codziennika feministycznego" dziennikarz został oskarżony o napastowanie seksualne, a także o gwałt. Jeszcze tego samego dnia opublikował oświadczenie, w którym wypierał się gwałtu, jednocześnie dyskredytując jedną z kobiet podpisanych pod artykułem, swoją byłą dziewczynę, Dominikę Dymińską. Dziwnym trafem zapomniał odnieść się do pozostałych zarzutów. Tymczasem Prokuratora Okręgowa w Warszawie wszczęła postępowanie.
Kilka dni później, kiedy nagonka medialna trwała już w najlepsze, Dymek udzielił Onetowi obszernego wywiadu. Przeprosił osoby, które potraktował w sposób "seksistowski, arogancki, napastliwy, przykry, poniżający", niejako przyznając się do części zarzutów. Molestowanie seksualne sparafrazował zaś jako "nietrzymanie się wysokich standardów".
Wywiad Janusza Schwertnera w swojej wymowie jest dość kuriozalny. Dymek w rozmowie podważał już nawet nie wiarygodność, ale zdrowie psychiczne byłej partnerki. Mówi między innymi, że gdy zaczął spotykać się z Dymińską, "mógł tylko domyślać się, z jak olbrzymią traumą ona sama żyje", a opisując rozstanie deklaruje, że "bał się pozostać w tym związku" zaznaczając jednocześnie, że "nie chce atakować Dominiki ani wchodzić w buty psychologa". Przeprosiny, swoją drogą jedyne, jakie wystosował, stanowiły raczej marginalny element całego wywiadu, w którym przede wszystkim użala się nad sobą.
Jego obrońcy maści wszelakiej – od "ważnych panów" z mediów aż po anonimowych internautów, chętnie powołują się na "domniemanie niewinności". Sądząc po ich wypowiedziach, sprowadza się ono do założenia, że kobiety podpisane pod tekstem "Codziennika..." kłamią.
Blednące molestowanie
Samo molestowanie w świetle oskarżenia o gwałt (Dymek został oskarżony na łamach "Codziennika feministycznego", a prokuratura póki co nie postawiła mu żadnych zarzutów), które rozstrzygnąć ma sąd, zostało Dymkowi zapomniane. Nie bez udziału samego zainteresowanego, który zarządzanie kryzysowe opanował do perfekcji. Uwagę opinii publicznej skupił na najdotkliwszym z zarzutów, przypinając mu familiarną łatkę niedopowiedzeń w burzliwym związku. Co zabawne, żadna z autorek tekstu "Papierowi feminiści..." pozwu o zniesławienie, zapowiadanego przez Dymka jeszcze w grudniu, do dziś nie dostała. Podobnie redakcja "Codziennika Feministyczna". Czyżby szumne deklaracje pragnienia wybielenia się w literze prawa były jedynie wymykiem?
Paweł Sito, jego nowy szef, w rozmowie z portalem "Wirtualne Media" porównał oskarżenia do sporu między Dodą, a Steczkowską i dodał, że u niego w redakcji Dymek zajmie się "śledzeniem światowych, największych debat". Panowie dzierżący władzę nie muszą najwyraźniej tłumaczyć się nikomu ze swoich decyzji. W końcu zajmują się tym, co "światowe" i "najważniejsze". Po tygodniu od publikacji komunikatu Sito nie jest już tak chętny do wypowiadania się w mediach o nowym podwładnym. Rozmawiać nie miał czasu, po czym poinformował mailowo, że "nie będzie zabierał głosu w tej sprawie".
Jakkolwiek Jakub Dymek ze swoim odium skandalisty jest wymarzonym kołem zamachowym klikalności dla raczkującego portalu, trudno zrozumieć decyzje podjęte przez "Dwutygodnik", a przede wszystkim - "Tygodnik Powszechny". Oto prestiżowe, opiniotwórcze czasopismo, w dodatku o inklinacjach katolickich, powraca po trzech miesiącach do współpracy z facetem, który nie tylko został o molestowanie seksualne oskarżony, ale nawet się do niego przyznał. Facetem, który zwracał się do kobiet frazami "będzie ruchane" i obmacywał znajome bez ich zgody.
Dymek i Boniecki
Od marca artykuły Jakuba Dymka będą ukazywały się obok tekstów księdza Adama Bonieckiego. Wygląda na to, że spowiedź szczera, żal za grzechy i mocne postanowienie poprawy zostały już zdaniem krakowskiej redakcji odfajkowane.
Usiłowałam uzyskać komentarz w tej sprawie u źródła. W redakcji "Tygodnika Powszechnego" poinformowano mnie, że w tym przypadku ewentualne komentarze są w gestii naczelnego. Dzwonię więc do Piotra Mucharskiego, który nie odbiera. W międzyczasie piszę do koleżanki z pisma branżowego, która radzi, żebym kontaktowała się mailowo. Kiedy wyłuszczam, o co chcę zapytać, znajoma doradza, żebym na za wiele nie liczyła. Sama prosiła kilkukrotnie o komentarz, ale Mucharski każdorazowo odmawiał.
W przeciwieństwie do Dominiki Dymińskiej, która jak na ironię opowiadła dziś o sytuacji kobiet w Polsce na demonstracji International Women Space w Berlinie.
- Jeśli chce Pani usłyszeć, że jestem zła, to nie jestem. Jestem po prostu zniesmaczona - i to jest mój jedyny komentarz do tej sytuacji – mówi pisarka mieszkająca obecnie w Berlinie.
Co wolno wojewodzie
Dlaczego Paweł Sito i Piotr Mucharski milczą? Bo mogą.Taki przywilej dzierżących władzę. Nie jestem za wiecznym potępieniem i wyrokami internetowych komentatorów, ale jeszcze większy opór budzi we mnie wymazanie wszelkich wątpliwości po zaledwie trzech miesiącach. I to w przypadku, w którym w postępowanie jest w toku.
- Jesteśmy na etapie gromadzenia materiału dowodowego. Do tej pory przesłuchano około 15 świadków. Zgodnie z procedurą wynikającą z kodeksu postępowania karnego podczas posiedzenia sądu zostały też przesłuchane trzy pokrzywdzone. Obecnie planowane i realizowane są kolejne przesłuchania świadków – mówi Łukasz Łapczyński, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Tegoroczny Dzień Kobiet jest dniem refleksji niezbyt przyjemnej. Ile byśmy nie skakały na Manifach i nie pisały #metoo, wciąż żyjemy w świecie, w którym znaczymy niewiele. W świecie, w którym molestowana seksualnie kobieta, która decyduje się na akt odwagi, jakim jest podzielenie się swoją historią ze światem, jest słuchana przez moment. I to głównie jako dostarczycielka gorącego newsa. Wylewa się na nią wiadro pomyj wcale nie mniejsze niż na jej oprawcę, po czym cała sprawa rozchodzi się po kościach.
Nie dalej jak wczoraj, na łamach "New York Timesa" opisano proces studenta uniwersytetu Yale, który miał zgwałcić swoją koleżankę. Został uniewinniony, ponieważ kobieta z nocy sprzed trzech lat zapamiętała "zbyt mało szczegółów". W sądzie czekała na nią seria pytań o ilość spożytego alkoholu. Nie są to warunki, w których którakolwiek z nas może czuć się chroniona. Wszystkiego najlepszego z okazji 8 marca.