Spowiedź przed ślubem
Czy sakrament pokuty przed ślubem jest przykrym obowiązkiem? Słowa "proszę o pokutę i rozgrzeszenie" zna przecież każdy katolik, który kiedykolwiek się spowiadał. Przed sakramentem małżeństwa nabierają jednak dodatkowego znaczenia. Oprócz tego, że pozbywamy się brzemienia grzechu, dodatkowo spełniamy warunek niezbędny, by do ślubu kościelnego w ogóle przystąpić.
09.06.2013 | aktual.: 10.06.2013 14:06
Czy sakrament pokuty przed ślubem jest przykrym obowiązkiem? Słowa "proszę o pokutę i rozgrzeszenie" zna przecież każdy katolik, który kiedykolwiek się spowiadał. Przed sakramentem małżeństwa nabierają jednak dodatkowego znaczenia. Oprócz tego, że pozbywamy się brzemienia grzechu, dodatkowo spełniamy warunek niezbędny, by do ślubu kościelnego w ogóle przystąpić.
U wielu narzeczonych po usłyszeniu hasła "spowiedź przedślubna" pojawia się stres. I to nawet jeśli wiedzą, że wyznanie grzechów przed Bogiem (i księdzem) nie jest dla nich karą, a możliwością uświęcenia życia oraz poprawy. Wstydzą się grzechów. Próbują usprawiedliwiać swoje występki. Zdają sobie sprawę, że ksiądz nie pochwali dzielenia sypialni przed powiedzeniem sakramentalnego "tak". Obawy potęguje element przymusu - słynna karteczka, z której są dosłownie rozliczani. Widzą coraz bliższy termin ślubu i czują presję, żeby wszystko się udało. Niepokoju takiego nie byłoby pewnie, gdybyśmy nie musieli zaświadczyć, ze spowiedź się odbyła i "zakończyła sukcesem" - choć przecież sakrament nie powinien być rozpatrywany w takich przyziemnych kategoriach.
Ów dziwacznie pojmowany "sukces" jest chyba największym problemem młodej pary i spowiedników. Współcześnie młodym, którzy nie mają bliskich związków z Bogiem i Kościołem, sakramentalny ślub potrzebny jest często tylko po to, by zadowolić rodziców i rodziny, wpisać się w długą tradycję ślubowania w świątyni, ewentualnie przeżyć coś dużo odświętniej niż w Urzędzie Stanu Cywilnego – w pięknym otoczeniu i białej sukience.
Nie jest to oczywiście podejście dojrzałego katolika, ale nie da się ukryć, że także występuje. Księża teoretycznie nie powinni dopuszczać do ceremonii zaślubin, jeśli motywy młodych są tak przyziemne, nie oszukujmy się jednak - często tak się dzieje. A wtedy spowiedź staje się tylko zebraniem podpisu. Pokusa kłamstwa może być więc duża - zatajenie pewnych rzeczy jest łatwiejsze, przyjemniejsze, ułatwia kontakt z księdzem, nie naraża na nieprzyjemności i pouczenie. Narzeczeni są przecież tylko zwykłymi ludźmi, którzy wstydzą się błędów, o których często nikomu nie mówili. Są trochę jak dzieci, boją się reprymendy. Często bywa tak, że nasłuchali się strasznych historii o wyrzucaniu z konfesjonału i nieudzielaniu rozgrzeszenia.
Miłość to nie grzech
Historie te są zazwyczaj trochę jak miejskie legendy - krążą, rosną, są demonizowane… Mimo wszystko, każdy trochę się ich obawia. I przez to boi się wyznania grzechów. Najbardziej tych "widocznych", z których sztandarowym przykładem jest ciąża. Narzeczeni biją się z myślami. Może ksiądz nie zauważy, a jak zauważy - na pewno nie rozgrzeszy. Jak wszystko po prostu wyznam - nie rozgrzeszy tym bardziej. W takich sytuacjach niektórzy kłamią i dostają upragniony podpis. Różnie to sobie tłumaczą, często tym, że nie uważają współżycia przed ślubem za grzech, skoro są sobie wierni i bardzo się kochają. Dochodzi do konfliktowej sytuacji - Kościół naucza, a oni i tak wiedzą swoje.
Tylko że spowiedź przedślubna nie jest pierwszą okazją, w której powinniśmy przyznać się do naszego przyszłego dziecka. Istnieje jeszcze coś takiego, jak protokół przedmałżeński, w którym niejako "spowiadamy się" z dużej części naszego życia. Tam stres może być jeszcze większy, a jednak w sytuacji, w której ksiądz spisuje go w kancelarii, rozgrzeszenia nie dostaniemy. Wtedy jednak jest czas na rozmowę, czy przypadkiem dziecko nie jest jedynym powodem zamążpójścia. Liczy się dojrzałość – i młodej pary, i ich decyzji. Jeśli kapłan ją widzi, wszystko powinno być w porządku.
Później przychodzi spowiedź. A Kościół, mimo że uważa rozwiązłość przedślubną za grzech, nie jest jednak taki straszny, jak go malują. Księża zdają sobie sprawę, że ludzie są słabi i w swoim pouczeniu często skupiają się nie na piętnowaniu naszych grzechów, a rzeczach, których możemy nauczyć się na przyszłość.
Jeśli mimo tego któreś z przyszłych małżonków obawia się całego sakramentu, może pomyśleć, by w pewnych sprawach skłamać, coś podkoloryzować, niektóre rzeczy przemilczeć. Ksiądz w konfesjonale nie jest jasnowidzem, szczerość spowiedzi jest zatem nie do zweryfikowania. Problem w tym, że spowiedź, w której się kłamie, jest świętokradztwem i takim świętokradztwem jest przyjmowana po niej również Komunia święta.
Pytanie brzmi także - po co mówić nieprawdę? Decydujemy się na ślub w kościele w jakimś celu. Kiedy chcemy coś ukryć, a głęboko wierzymy w Boga, musi zrodzić się w nas bolesny konflikt i obawa (nie tylko przez samą spowiedź, a także przez inne sakramenty). Jeśli jesteśmy tymi "mniej wierzącymi", teoretycznie nie musi nas to obchodzić, w praktyce zdajemy sobie raczej sprawę, że zachowujemy się nieuczciwie. Wobec siebie, partnera i Kościoła. Warto wiedzieć, że takie kłamanie jest podyktowane głównie strachem. Może więc warto spojrzeć mu w oczy i zrobić to, co do nas należy?
Przemienić "koszmar" w pożytek
"Koszmar" takiej spowiedzi jest zrozumiały. Można się jednak do niego przygotować. Ważne, żeby zdać sobie sprawę z tego, że ta spowiedź jest spowiedzią taką, jak wszystkie inne w dotychczasowym życiu. Jeśli nie mamy do wyznania większych grzechów niż zazwyczaj, nie powinniśmy mieć żadnych problemów.
Jeśli jednak mimo wszystko czujemy się nie na siłach, żeby spokojnie podejść do sakramentu, możemy zrobić rzecz najprostszą: porozmawiać. Z księdzem podczas nauk przedmałżeńskich. Z innym, zaufanym kapłanem. Albo z naszą drugą połówką. Księża, zwłaszcza podczas nauk (które często są przez młodą parę bagatelizowane), służą nam pomocą. A nasz narzeczony na pewno będzie najlepszym oparciem - obojętnie, co postanowimy.
Warto zdać sobie sprawę, że życie człowieka nie kończy się na sprawach związanych z sypialnią. A zazwyczaj tego typu boimy się najbardziej. Oczywiście, nauka Kościoła dotycząca współżycia przed ślubem jest jednoznaczna, ale księża wykazują się zrozumieniem. Ich słowa po wyznaniu naszych grzechów często skupiają się na pozytywnych stronach budowania chrześcijańskiego życia, nie na błędach. Żeby spowiedź nie była tylko przykrym obowiązkiem, a czymś, co zbuduje nasze życie.
Bo w gruncie rzeczy, czynność ta jest potrzebna bardziej młodej parze, niż Kościołowi. Ślub jest sakramentem pięknym - łączy w obliczu Boga parę kochających się wzajemnie ludzi, którzy są gotowi na to, by spędzić w miłości i poszanowaniu całe życie. Przygotowanie do spowiedzi i sam jej akt jest czymś, co pozwala uporać się z brakiem porządku, "brudem" dotychczasowego życia, nie wpuszcza chaosu w nowy stan, jakim jest związek małżeński. Każde wyznanie grzechów pozwala zastanowić się nad tym, co w naszym życiu jest złe i niegodziwe, wziąć za to odpowiedzialność, pozbyć się ciężkiego brzemienia i uzyskać odpuszczenie. Chrześcijanie są tego świadomi od przystąpienia do pierwszego sakramentu pokuty w życiu. Jeśli jednak nie wierzymy w to wszystko za bardzo, a spowiedź jest dla nas formalnością, ciężko będzie to zmienić. Warto zastanowić się wtedy, co zrobić, by jak najmniej nam ciążyła.
Dwa razy
Czy zastanawialiście się kiedyś, dlaczego spowiedzi przedmałżeńskie są dwie (choć w wyjątkowych okolicznościach można ją ograniczyć do jednej)? Pierwsza tuż po zapowiedziach, druga przed samym ślubem. Ksiądz, którego o to pytam, śmieje się, że jedna (ta po zapowiedziach) jest po to, żeby dać parze możliwość poprawy, a druga - tuż przed samym sakramentem małżeństwa - głównie po to, żeby młodzi nie zdążyli już potem nagrzeszyć. Może więc spowiedź nie jest aż tak straszna, jak ją sobie wyobrażamy.
(bb), kobieta.wp.pl