Blisko ludziStała ze szkłem w nodze osiem godzin, lekarze nie reagowali. Koszmary Polaków z ostrego dyżuru

Stała ze szkłem w nodze osiem godzin, lekarze nie reagowali. Koszmary Polaków z ostrego dyżuru

- Na Szpitalny Oddział Ratunkowy w Krakowie trafiłam w środku nocy – wspomina Sylwia Rusek, 36- latka. - Potknęłam się niosąc tacę z naczyniami. Naczynia się rozbiły, kawałki szkła wbiły w uda, łydki, ręce. Gdy przyjechałam na SOR nawet do głowy mi nie przyszło, że spędzę tam siedem godzin. Pani w recepcji nawet na mnie nie spojrzała. Wzięła dowód, coś zapisała. Dziękuję, do widzenia. Nie mogłam usiąść, bo przecież wszędzie miałam te nieszczęsne kawałki szkła. W końcu sama zaczynam wyciągać odłamki. – Proszę tu nie krwawić - rzuciła pielęgniarka.

Stała ze szkłem w nodze osiem godzin, lekarze nie reagowali. Koszmary Polaków z ostrego dyżuru
Źródło zdjęć: © WP.PL
Katarzyna Troszczyńska

- Nie stać mnie było na żadną błyskotliwą odpowiedź, zaczęłam płakać. Dlaczego przez siedem godzin nikt się mną nie zajął? Potem prosiłam lekarza, żeby zlecił mi badanie USG, chciałam sprawdzić czy z dzieckiem jest wszystko w porządku. "Taka ciążą to jeszcze nie ciążą, jak ma być, to będzie" - opowiada Sylwia Rusek.
Historia Sylwi Rusek nie jest wyjątkiem. W internecie o SORZ-e krążą niesamowite opowieści. Ludzie się żalą, narzekają, opowiadają o bezduszności lekarzy. Gdy pytam znajomych na Facebooku o doświadczenia z SOR-em dostaję kilkadziesiąt wiadomości.

Ola: „Trafiłam do lekarza z potwornym bólem brzucha, czekałam godzinę na przyjęcie. Lekarz obmacywał mój brzuch przez jakieś 30 sekund, przy czym uwaga, siedział na kwejku. Dalej jakże sympatyczna pielęgniarka wbiła mi wenflon i wygoniła na krzesło do jakiejś wewnętrznej poczekalni, gdzie siedziałam półprzytomna i wymiotowałam do torebki, słuchając jednocześnie, jak owa pielęgniarka krzyczy na starego dziadka, który miał czelność zapytać, czy dostanie łóżko czy ma tak siedzieć. On nie dostał na łóżka, ja też. Dostałam za to kroplówkę i przez 12 godzin siedziałam przy drzwiach, które tak trzaskały, że mało nie dostałam zawału. I słuchałam wrzasków pielęgniarek, które najpierw komplementowały sobie fryzury, a później się kłóciły”.

Karolina: „Przyjechałam na oddział, bo dostałam uczulenia na leki odczulające. Kazano mi się rozebrać. Drzwi na korytarz otwarte na oścież, tam tłum gapiów. Pielęgniarz żartuje, ratownik ze mną flirtuje. Nie ma nawet mowy o odrobinie prywatności”.
Joanna: „Na SOR przyjechałam z mamą. Ją przywiozła karetka. Odklejona od rzeczywistości mówiła od rzeczy. Nie była w stanie utrzymać się na nogach. Pielęgniarka: „Ma pani wstać, iść do łazienki, oddać mocz do tego pojemnika. To pilne”. Mama patrzyła nieprzytomna, nie była w stanie utrzymać się na nogach. Pielęgniarka zaczęła krzyczeć. Krzyczała też na mnie, że nie pomoże, bo nie jest od tego, żeby nosić staruszki? Potem czekamy na wyniki, kolejne długie godziny. Pytam nieśmiało, kiedy coś będzie wiadomo. W środku nocy mama dostaje jakiegoś ataku lądujemy na oddziale wewnętrznym. Rano przychodzę, a mama przywiązana do łóżka. „Bo by gdzieś poszła i nikt, by nie upilnował?”.„Magda: „Siedziałam na krześle 16 godzin, w końcu wstałam, weszłam do gabinetu i powiedziałam, że się bardzo źle czuję i dłużej nie wytrzymam. Usłyszałam: a skąd pani wie, że się źle czuje, to przecież bardzo subiektywne. Dwa miesiące później okazało się, że byłam chora na koklusz. Ile osób zaraziłam tą bardzo zakaźną w pierwszej fazie chorobą podczas tego siedzenia na krześle w korytarzu na SOR? Pierwszeństwo mieli natomiast wszyscy bezdomni, potłuczeni, pijani, przywiezieni przez policję.

Organizacja

- Niestety, rozumiem te wszystkie historie i żale- mówi Małgorzata Kwiatek, wieloletnia pielęgniarka. – Ale patrzę na to z drugiej strony. Moim zdaniem SOR jest źle zorganizowany. Oszczędza się na personelu. Są, na przykład, trzy pielęgniarki na dyżurze. Jedna siedzi w rejestracji i przyjmuje pacjentów, druga jedzie z pacjentem na badanie, trzecia pomaga w gabinecie. To działa do momentu, gdy nie ma wielu ludzi, albo na przykład do wypadku, bo wtedy wszyscy rzucają wszystko i zajmują się reanimacją.
- Nowoczesny podział pacjentów zależności od stopnia zagrożenia życia też działa średnio – dodaje Monika, inna pielęgniarka. – Pielęgniarka w rejestracji po pierwsze nie jest lekarzem, trudno z wywiadu z pacjentem ocenić, jak on się naprawdę czuje i co mu jest. Są ludzie, którzy panikują i inni, którzy mówią: „spokojnie, poczekam, mam tylko duszności”, a potem okazuje się, że to atak serca. Efekt jest taki, że wszyscy narzekają i wszyscy są niezadowoleni.

Walka o pierwszeństwo

- Ideą SOR- u jest przyjmowanie pacjentów w bardzo ciężkim stanie. I to oni muszą mieć pierwszeństwo. O kolejności przyjęć zawsze decyduje lekarz- komentuje Andrzej Troszyński, rzecznik mazowieckiego NFZ. - Chyba zapominamy o jednym. Jeśli przyjeżdża karetka z trójka ludzi po wypadku, to naprawdę trudno się dziwić, że oni przyjmowani są pierwsi.
- Kiedyś, z innymi pielęgniarkami badałyśmy historie pacjentów – mówi Małgorzata Kwiatek, wieloletnia pielęgniarka. – Co się okazało? Że wielu bezdomnych jest znacznie bardziej chorych niż mogłoby się wydawać. Że to właśnie wśród nich jest wielu pacjentów, którzy wymagają natychmiastowej pomocy. Rozumiem, że to jest trudne do zrozumienia, bo ludziom się wydaje, że jeśli ktoś jest brudny, pijany to znaczy, że oszukuje, ale to nieprawda. Dużo częściej „symulują” pracownicy korporacji, którzy przyjeżdżają, bo chcą dostać zwolnienie. Albo emeryci dla których czasem SOR jest jedyną szansą na spotkanie z innymi ludźmi. Albo potrzebują recepty na lek, a na wizytę u lekarza pierwszego kontaktu czekaliby miesiącami.
- Czasem na SOR w ciągu jednego dnia trafia kilkadziesiąt osób. Zalew pacjentów, którzy mogliby w tym czasie skorzystać z pomocy lekarza w ramach innej struktury, odciąga personel SOR-u od tych przypadków, które wymagają pomocy natychmiastowej – dodaje Małgorzata Kwiatek. – Do tego biurokracja. Każde nazwisko, każdy PESEL trzeba wpisać nie tylko do bazy danych w komputerze, ale też do książki. Pacjenci mówią, że to absurd i to przecież dla całego personelu jest jasne, że to absurd.
Zdaniem Marty Kmiecińskiej, lekarki, rezydentki na chirurgii problemem jest też to, że na SORZ-e dyżurują niedoświadczeni lekarze – Student pierwszego roku specjalizacji potrzebuje więcej czasu na diagnozę niż doświadczony lekarz – twierdzi.

Agresja
Marta Kmiecińska opowiada, że personel medyczny, szczególnie pielęgniarki też narzekają na agresję pacjentów. „Ja płacę, k…, podatki, co to za czekanie” wrzeszczy pijany mężczyzna. „Pośpiesz się, babo” krzyczy inni. Ludzie są oburzeni, złoszczą się, a to z kolei budzi złość u zmęczonych lekarzy i pielęgniarzy. – Błędne koło - dodaje Marek, ratownik medyczny. – Po 24 godzinach pracy non stop brakuje cierpliwości. Poza tym czasem ludzie naprawdę przychodzą z głupotami. I nie dają sobie nic powiedzieć.
- Pamiętam taką sytuację - wspomina Małgorzata Kwiatek. - Przyjeżdża pacjent i krzyczy, że ma zawał. Pytam go: „Może się pan pochylić? Boli pana”. „Boli strasznie” odpowiada. „I ja już wiem, że to nie jest zawał, bo ból przy zawale jest zupełnie inny. Mówię: „Proszę się uspokoić, to nie jest zawał”. A on na mnie krzyczy: „A skąd pani, do diabła wie, że to nie zawał?”.

Bezduszność
Jednocześnie Marek, który studiuje pierwszy rok ratownictwa przyznaje, że niektórzy lekarze zachowują się jakby byli kompletnie znieczuleni. – Przyjeżdża na SOR dziewczyna, która potwornie boi się zastrzyków. Pielęgniarka mówi do mnie, niedoświadczonego ratownika: „Pobierz krew”. Wkłuwałem się trzy razy. Potem myślałem: „Nie mogła tego sama zrobić? Przecież widziała przestraszoną dziewczynę”. Takich historii Marek ma w głowie setki. Starszy pacjent przyjeżdża na badanie, mówi, że krwawi z odbytu. Lekarz każe mu się rozebrać, zakłada rękawiczkę, z bezduszną miną, bez żadnego znieczulenia wsadza mu palec w pupę. „Nie ma krwi” rzuca. „Ale naprawdę jest” przekonuje pacjent. Tylko dlatego, że się upiera i nie chce wyjść, lekarz sprawdza jeszcze raz. I, oczywiście za drugim razem znajduje krew. Tym samym bezdusznym głosem mówi, jakie badania zlecić. Tyle, dziękuję, do widzenia.
- To jest nieprawda, że nie czujemy - mówi Małgorzata Kwiatek. – Czasem po prostu włączają się mechanizmy obronne. Niektórzy pacjenci, którzy przyjechali na SOR śnią mi się do dzisiaj. Kiedyś przyjechała 35- latka, której pękł tętniak. Reanimowaliśmy ją dwanaście godzin, tyle trwał mój dyżur. Od ósmej wieczorem do rana. Traciliśmy ją, i znów wracała. Na SOR przywieźli ją rodzice. Podczas przerw w akcji ratunkowej zdążyłam z drugą pielęgniarką poznać całe jej życie. Tylko jeśli rozpaczałam z powodu bezsensownej śmierci młodej kobiet w ciąży, która dostała bezdechu podczas snu. Albo młodej matki czy młodego chłopaka, nie mogę tak samo współczuć komuś kataru. Po prostu coś się zamyka i myślisz: „Nie, to tylko praca”. Wiesz, że to jedyne wyjście, bo inaczej oszalejesz.

Rozbawienie
Wśród opinii o Szpitalnym Oddziale Ratunkowym mnóstwo jest takich, że lekarze i pielęgniarki zachowują się lekceważąco. W stylu: „ja przyjeżdżam ze złamaną nogę, lekarz się śmieje i opowiada koleżance o tym, co robił wczoraj”.
Marek opowiada, że rzeczywiście pod wpływem stresu, emocji, czasem ze zmęczenie personel medyczny zaczyna kpić i żartować. – Gdy człowiek widzi połamane nogi, pourywane kawałki ciała, reanimuje niedoszłego samobójcę to czasem po prostu pęka. Reakcją na stres bywa nerwowy śmiech.
- Z drugiej strony to co ludzie potrafią sobie sami zrobić woła o pomstę do nieba- opowiada Małgorzata Kwiatek. – Na porządku dziennym są takie przypadki jak ten, gdy przyjeżdża mężczyzna z dezodorantem w odbycie i mówić, że się poślizgnął i wpadł na ten dezodorant. Po kilkunastu miesiącach pracy na SOR-ze nic już nie jest człowieka w stanie zdziwić.

POROZUMIENIE
- Ja bym chciał, żeby każdy przeczytał te tekst- pisze na Facebooku Marcin. – Wiadomo, że system jest źle skonstruowany, i że personel dostaje za to psie pieniądze. Powiedziałbym każdemu: jeśli chcesz, żeby wszystkim na SOR-ze było lepiej, to przestań być pępkiem świata, bądź miły dla pracowników, bo oni tam ratują życie, a po drodze wypełniają tonę papierów, bo inaczej ktoś im suszy łeb.

- Przyjechałem kiedyś z dzieckiem z zapaleniem krtani na oddział – opowiada Artur Grabarczyk, ojciec 10- letniego Witka. - Tłum ludzi, syn się dusi. Lekarz decyduje, że mamy szybko wejść. „A ja jak długo będę czekać jeszcze?!” zezłościła się mama z sześcioletnim dzieckiem. Jej córka wydawała się w całkiem niezłej formie. Lekarz odwrócił się i powiedział: „Naprawdę wolałaby pani, żeby pani dziecko miało czerwoną opaskę?”. Ja sobie w takim momencie pomyślałem: „Wolę, cholera, poczekać”.

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (266)