Blisko ludziSusan Sontag. „Życie to film. Fotografia to śmierć”

Susan Sontag. „Życie to film. Fotografia to śmierć”

W oficjalnych biografiach nazywają ją najważniejszą powieściopisarką ostatnich dziesięcioleci, działaczką społeczną i drobiazgowym krytykiem nie tylko amerykańskiej rzeczywistości, ale też mediów i fotografii. Ci odważniejsi mówią o niej jako „łakomczuchu”. Susan Sontag była głodna wiedzy, rozmów i seksu. Dokładnie w takiej kolejności.

Susan Sontag. „Życie to film. Fotografia to śmierć”
Źródło zdjęć: © Eastnews
Magdalena Drozdek

16.01.2016 | aktual.: 16.01.2016 15:57

W oficjalnych biografiach nazywają ją najważniejszą powieściopisarką ostatnich dziesięcioleci, działaczką społeczną i drobiazgowym krytykiem nie tylko amerykańskiej rzeczywistości, ale też mediów i fotografii. Ci odważniejsi mówią o niej jako „łakomczuchu”. Susan Sontag była głodna wiedzy, rozmów i seksu. Dokładnie w takiej kolejności.

Życie Sontag to mieszanina esejów, nieudanych związków i potrzeby bycia zrozumianą. Nie miała łatwego startu. Urodziła się w Nowym Jorku 16 stycznia 1933 roku w rodzinie Żydów polskiego i litewskiego pochodzenia. Jej matka, Mildred Rosenblatt od rodziny wolała alkohol i używki. Ojciec, Jack Rosenblatt sprzedawał futra. Mała Susan nie widywała go zbyt często. Swój biznes szybko przeniósł do Chin, gdzie zastała go druga wojna chińsko-japońska. Zmarł na gruźlicę, gdy dziewczynka miała 6 lat. Matka zwlekała z poinformowaniem córek (Susan miała młodszą siostrę Judith) kilkanaście miesięcy. Gdy wreszcie postanowiła powiedzieć im o śmierci ojca, zrobiła to tak, jakby mówiła o pogodzie.

Niedługo potem Mildred poślubiła kapitana amerykańskich sił zbrojnych, Nathana Sontag. Wkrótce potem Judith zachorowała na astmę. Rodzina postanowiła przeprowadzić się do cieplejszego Miami, potem do Tucson w Arizonie, by wreszcie zatrzymać się w Los Angeles.

Susan nie pamiętała ojca. Po latach w swoich dziennikach wyobrażała go sobie jako eleganta w stylu Wielkiego Gatsby’ego. Matki nienawidziła. Mildred jej nie wychowała, to Susan wychowywała matkę. - Matka codziennie w łóżku do czwartej po południu, zamroczona alkoholem. Niańka, piegowata słonica o irlandzko-niemieckich korzeniach, w każdą niedzielę zabierała mnie na mszę – pisała w ostatnio wydanych „Dziennikach”. Wielokrotnie podkreślała, że matka nie była dla niej oparciem. Ich relacje na zawsze odbiły się na jej osobowości.

Sontag już jako nastolatka pragnęła się uczyć, poznawać świat. Ciągnęło ją do książek, nie byle jakich, bo do klasyków literatury światowej. Miała 15 lat, gdy zaczęła tworzyć długie listy pozycji do przeczytania, filmów, które koniecznie musi obejrzeć i miejsc, które kiedyś odwiedzi (na jednej z takich list znalazła się później Wieliczka). Jej zapał został doceniony. Nie miała skończonych 17 lat, gdy przyjęto ją na uniwersytet w Kalifornii, skąd przeniosła się na uczelnię w Chicago.

- Mogę zrobić absolutnie wszystko i poza mną samą nie istnieje nic, co by mnie powstrzymało. Co mi stoi na przeszkodzie, bym się spakowała i ruszyła w świat? Tylko presja środowiska, której sama postanowiłam ulec, zawsze bowiem wydawała mi się tak wszechwładna, że nie myślałam nawet o tym, by się od niej uwolnić. Co mnie jednak tak naprawdę powstrzymuje? Lęk przed rodziną, zwłaszcza matką? Czym takim jest uniwersytet? Nie muszę studiować, bo wszystkiego, co mnie interesuje, mogę się nauczyć samodzielnie, a całą reszta to nudziarstwo. Uniwersytet daje poczucie bezpieczeństwa. Co do matki, to szczerze mówiąc, mało mnie ona obchodzi – Po prostu nie chce się z nią spotykać – pisała w jednym z wpisów.

Erotyka i książki

Jednak studia ją pochłonęły. Jej życie wyglądało jak wieczna nauka. Chciała poznać wszystko i wszystkich, a z drugiej strony bała się stałości. – Nowymi oczami patrzę na otaczający mnie świat. Przerażenie ogarnie mnie zwłaszcza na myśl o tym, że niemalże osunęłam się w życie akademickie. Byłoby to takie łatwe...wystarczyłoby tak jak dotąd dostawać dobre stopnie, zrobić magisterkę, zostać asystentką, napisać kilka artykułów na tematy, które nikogo nie obchodzą, i w wieku 60 lat być brzydką, szacowną profesor zwyczajną. Traf chce, że dziś w bibliotece przeglądałam listę publikacji pracowników wydziału języka angielskiego – długie monografie na tematy takie jak: „Użycie zaimków tu i vous u Woltera”, „Krytyka społeczna w dziełach Fenimore’a Coopera”... Jezu Chryste! W co ja się wpakowałam?! – pisała w jednym z dzienników w 1949 roku.

Z uczelni jednak długo nie zrezygnowała. W Chicago poznała Philipa Rieffa, profesora socjologii, którego poślubiła zaledwie po 10 dniach znajomości. Miała wtedy 17 lat. Mówiła, że potrzebowała godnego kompana do rozmów. Te ich rozmowy trwały 8 lat. Z ich związku narodził się syn David Rieff, który po latach został jej edytorem. Mały David przeżywał to co ona, gdy była w jego wieku. Susan narzekała, że jego dzieciństwo, podobnie jak jej własne, było dla niej jak więzienny wyrok. Po rozwodzie przeniosła się do Paryża, ale bez chłopca. Zatrudniła do niego opiekunkę, a ona oddała się pisaniu. Któregoś dnia, jeszcze przed rozwodem rodziców, malec przyznał, że „kiedy tatuś umrze, ożeni się z nią”. Do samego końca byli blisko, choć dzieliły ich kilometry.

To właśnie David zajął się opublikowaniem jej zapisków po śmierci. „Dzienniki” postanowił wydać w 3 tomach. Susan zapisała się w historii literatury nie tylko jako doskonała pisarka. Jej kariera zaczęła się na dobre po opublikowaniu „Notatek o kampie”. Później były też takie książki jak „Miłośnik Wulkanów”, „W Ameryce”, „Przeciw interpretacji”, „Choroba jako metafora”, czy wreszcie jej sztandarowe dzieło – „O fotografii”, które wciąż uważane jest za podstawę wiedzy o współczesnej fotografii i jak ją odczytywać. To właśnie tam pisała, że „Fotografowanie osób to pogwałcenie ich, poprzez widzenie ich, jak oni nigdy nie widzą siebie, poprzez posiadanie wiedzy o nich, której oni nigdy nie mogą mieć. Tak jak aparat fotograficzny jest przesublimowaniem pistoletu, sfotografowanie kogoś jest sublimowaniem morderstwa – delikatnego morderstwa, odpowiedniego do smutnego oraz przestraszonego czasu”.

Syn nie chciał, by ktoś obcy szperał w życiu prywatnym matki. A to było wyjątkowo bujne. Nie ukrywała, że jest biseksualistką. Była w kilku związkach z kobietami. W dziennikach szczegółowo opisywała swoje życie erotyczne. Jeszcze w latach 50. była z pisarką i modelką Herriet Sohmers Zwerling, potem z awangardową reżyserką Marią Irene Fornes. W wywiadzie dla brytyjskiego „Guardiana” przyznała, że na starość nie interesują ją mężczyźni, pragnie piękna i młodości. W sumie stwierdziła, że zakochana była 9 razy, w 5 kobietach i 4 mężczyznach. Ostatnią osobą, którą pokochała, była słynna fotografka Annie Leibovitz. Obie panie łączyła szczególna więź. Ich związek wyszedł na jaw jednak dopiero po śmierci Susan, w grudniu 2004 roku. Sontag chorowała na białaczkę przez lata. Leibovitz opowiedziała dziennikarzom, że nigdy razem nie zamieszkały, ale okna ich nowojorskich apartamentów wychodziły na siebie.

Susan zapisała się jako aktywistka, działaczka społeczna, którą mało co potrafiło zniechęcić. Wywołała skandal, gdy poparła w jednym z wystąpień komunistów. Zaangażowała się w wspieranie „Solidarności”, a na jednym z wieców określiła komunizm jako „faszyzm z ludzką twarzą”. Z kolei podczas oblężenia Sarajewa w latach 1992-1996 wspierała tamtejszych twórców. Była wtedy prezesem amerykańskiego PEN Clubu. W Sarajewie wystawiła „Czekając na Godota” za co została obwołana bohaterką, a władze miasta przyznały jej tytuł honorowego obywatela.

md/ WP Kobieta

Zobacz także
Komentarze (9)