"Szanuję kobiety, ale nie jestem feministą". Jak Trump, próbując się wybielić, pokazał, że nie rozumie podstawowych pojęć
Fakt, że Donald Trump nie jest feministą, nie ma prawa nikogo dziwić. Nie bulwersują nawet jego argumenty – prezydent USA twierdzi, że gdyby był, to byłoby zbyt wiele… Szokują za to tego deklaracje, jakoby szanował kobiety. Jedyne, co przychodzi do głowy to…: "czy on tak na poważnie?"
29.01.2018 | aktual.: 29.01.2018 12:03
"Mam wielki szacunek dla kobiet, popieram je i wiele pań to rozumie" – to słowa Trumpa, które padły z jego ust w niedzielę w wypowiedzi dla brytyjskiej stacji ITV. Świat miał okazję usłyszeć również, że prezydent USA zdaje sobie sprawę z krytyki jego zachowania wobec kobiet (szok!). Twierdzi jednak, że ta krytyka nie ma uzasadnienia, ponieważ, jak podkreślił, nie jest feministą. Taka postawa byłaby jego zdaniem przesadą. Z jego słów wynika zatem jasno, że sprecyzowanie swojej postawy wobec kobiet, w jego opinii rozgrzesza go ze złego ich traktowania. Bo skoro nie jest feministą to, czy, na Boga, wysilać się na kulturę i szacunek…?
Co ciekawe, agencje prasowe, które komentowały wywiad Trumpa dla ITV, podkreślają, że jego zadaniem było ocieplenie wizerunku prezydenta. No cóż, nie udało się. Między innymi dlatego, że dla każdego, kto uważa się za feministę/feministkę, oczywistym jest, że feminizm równa się szacunek do kobiet, więc prezydent sam sobie zaprzeczył. Trudno jednak powiedzieć, czy został zmuszony do deklaracji o szacunku wobec kobiet (patrz: ocieplanie wizerunku), czy to, co powiedział wynikło z jego skrajnej niekompetencji.
Niechęć Trumpa do deklarowania, jakoby był feministą, kojarzy się trochę z powszechnym, również wśród kobiet, wstydem do przyznawania na głos do swoich poglądów. Feministki to w końcu krótko ścięte harde babki, które nie golą nóg i nie rozmawiają z facetami w ogóle. "Być feministką" to wciąż dla wielu kobiet znaczy być zbuntowaną hejterką mężczyzn, niezdrowo zafiksowaną na swoim punkcie. Głupio byłoby być prezydentem i popierać te "wariatki".
Jeden z głupszych memów na temat feminizmu brzmi: "feminizm kończy się, gdy trzeba wnieść lodówkę na czwarte piętro". Ci, którzy swój wybór bycia nie-feministą argumentują w ten sposób, udowadniają, że równouprawnienie traktują jak pretekst do pozbycia się ostatnich gestów przychylności wobec kobiet. Tymczasem feminizm dla każdego cywilizowanego człowieka powinien być podstawą. W końcu nie ma nic bardziej elementarnego niż rozumienie, że celem feminizmu jest równouprawnienie kobiet prawne i społeczne. Donald Trump powinien do tej definicji wrócić, zanim po raz kolejny palnie coś bez sensu o szacunku do płci przeciwnej.