Szpilki na Piątej Alei czyli modny Nowy Jork
Magdalena Muszyńska – Chafitz, w sieci lepiej znana jako autorka bloga „Little town shoes” nigdy nie przepadała za Stanami Zjednoczonymi. Chichot losu sprawił, że zdeklarowana przeciwniczka kraju McDonalda zakochała się w Nowojorczyku. A że on nie wyobraża sobie życia poza Big Apple, ona nie miała wyjścia – siedem lat temu, w samym środku kryzysu porzuciła dobrą pracę w sektorze finansowym i wygodne mieszkanie w Warszawie, by zacząć wszystko od zera, w najsłynniejszym mieście świata, w mieszkanku o powierzchni 30 metrów kwadratowych
11.05.2016 | aktual.: 11.05.2016 13:23
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Blogerka przyjechała do Warszawy na tydzień, aby promować swoją książkę „Z Nowym Jorkiem na NY”. To po części przewodnik turystyczny, po części – list miłosny do miasta, w które autorka „wsiąknęła” mimo iż nie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Książka Magdy zbiera wszystko to, co kochają czytelnicy jej bloga: ogrom informacji z pierwszej ręki, jakich nie znajdziemy w tradycyjnych przewodnikach i masę fantastycznych anegdotek. Już sama lektura wystarcza, by bez wychodzenia z domu, mieć wrażenie, że doskonale znamy Nowy Jork, bo Magda, która od niedawna zawodowo oprowadza turystów po Big Apple, zachęca by zwiedzać miasto jak jego mieszkańcy. I zawsze mieć oczy szeroko otwarte.
Aleksandra Kisiel: Mówi się, że Nowy Jork to najbardziej stylowe miasto na świecie. Nieustannie konkuruje o ten tytuł z Paryżem. Czy mieszkając w tu od tylu lat masz poczucie, że to mekka stylu?
Magdalena Muszyńska-Chafitz: Faktycznie większość projektantów wyjeżdża do Nowego Jorku żeby szukać inspiracji. Choćby siostry Olsen. Przeniosły się z Kalifornii do NYC, aby rozwijać, z powodzeniem, swoją markę The Row. Jest tu też mnóstwo ekscentryków. Każdy nosi to, co chce. Nikt nikogo nie ocenia. I pewnie dlatego projektanci nie boją się ryzykować. Tylko tu mogłaby żyć ikona stylu pokroju Iris Apfel. Byłoby jej trudno funkcjonować w jakimkolwiek innym miejscu. Ale na co dzień nowojorczycy ubierają się fatalnie. Gdy oprowadzam turystów po mieście, każdy pyta, gdzie są te modelki, gdzie jest Carrie Bradshaw? A tu dominuje wygoda: klapki, sneakersy. O poranku nikogo nie dziwi kobieta w szlafroku i lokówkach, która wyskoczyła do sklepu na rogu po bajgle. Są takie dzielnice, w których można odnaleźć ten Nowy Jork z filmów i kolorowych magazynów. Piąta Aleja bliżej Central Parku to wielkie pieniądze i mały wybieg mody. Kobiety w markowych ubraniach, z torebkami wartymi fortunę wchodzą do domów towarowych, których wystawy przypominają dzieła sztuki. Drugim tak stylowym miejscem jest SoHo, gdzie można spotkać modelki, ludzi ubranych ciekawie, można wręcz powiedzieć – dziwnie.
AK: Nowy Jork bardzo zmienia styl swoich mieszkańców. Twój też?
MMC: Jasne. Gdy mieszkałam w Warszawie nigdy nie nosiłam spódnic. Moje poczucie estetyki mi na to nie pozwalało, wydawało mi się, że nie powinnam pokazywać nóg. A w Nowym Jorku chodzę jak chcę, latem noszę spódnice, bo mi się to podoba. W mieście jest tak duża tolerancja dla różności, inności, że moja samoakceptacja bardzo wzrosła.
AK: Mówi się, że Paryżankę można poznać z daleka. A Nowojorczankę?
MMC: Myślę, że nie. Bo piękno tego miasta polega na tym, że każdy może być "lokalsem". Prawda jest taka, że wystarczy wysiąść z samolotu i już jesteś stąd. To brzmi górnolotnie, ale Nowy Jork to stan umysłu. Dlatego ludzie wyglądają przeróżnie. Chociaż są pewne grupy, które mają swoje „kody ubraniowe” i nie mówię tylko o hipsterach. Tych najwięcej jest w Williamsburgu na Brooklynie. Nadal jest uważany za ich mekkę . Wszyscy tamtejsi hipsterzy są chcą być oryginalni, więc wyglądają identycznie, jak ze sztancy: spodnie rurki, tautaże, broda, kubek kawy w dłoni.
Młode dziewczyny też da się rozpoznać, przy czym mówimy o „młodych profesjonalistach” z Manhattanu, pracujących w agencjach reklamowych czy marketingu. Obowiązkowy jest kolor czarny, a kluczowym elementem są buty. I często, jak w „Seksie w wielkim mieście”, są to manole (szpilki od Manolo Blahnika, w których często chodziła bohaterka serialu, Carrie Bradshaw, przyp. red.). Podczas pracy w agencji reklamowej ze zdumieniem obserwowałam młode dziewczyny, świeżo po studiach, ubrane w markowe buty czy z spodnie. Na początku myślałam, że wszyscy muszą mieć bogatych rodziców. Okazało się, że większość z nich kupuje ubrania na sample sales, czyli wyprzedażach organizowanych przez projektantów lub showroomy, na których sprzedawane są sample czyli ubrania, buty, torebki szyte na potrzeby pokazów czy sesji. Najczęściej są dostępne w ograniczonych, małych rozmiarach (buty w rozmiarach modelek czyli 39 – 40).
AK: No i trzeba wiedzieć, gdzie i kiedy są organizowane, bo to wiedza lekko tajemna.
Informacje można znaleźć na blogach. Sample sales z reguły odbywają się w tym samym czasie i miejscu. Osoby, które wcześniej były na takich imprezach, potem dostają personalne zaproszenia. Zatem wystarczy raz „znaleźć dojście”, a potem jest się już w kręgu wtajemniczonych.
Osobną kwestią jest strategia kupowania: na co, gdzie i kiedy polować. Na niektóre wyprzedaże przychodzi się jak najwcześniej i czeka jeszcze przed otwarciem. Na część można przyjść pod koniec, bo są dodatkowe przeceny. Dużo dziewczyn wyskakuje w czasie przerwy na lunch. Zdarzało się, że jako blogerka robiłam zdjęcia takim świetnie ubranym dziewczynom, które potem prosiły mnie, żeby jednak ich nie publikować, bo wyszły z pracy pod pretekstem wizyty u lekarza i boją się, że szef je wypatrzy w sieci.
Ja o takich akcjach zakupowych dowiedziałam się dopiero po trzech latach mieszkania w Nowym Jorku. I teraz namiętnie z nich korzystam. Uwielbiam Rag & Bone, a ponieważ są dość drodzy, kupuję na wyprzedażach. Tak samo z Club Monako. Ale generalnie nie ulegam manii wyprzedaży sezonowych. Bo w Nowym Jorku one są non stop: na 4 lipca, koniec lata, Święto Dziękczynienia, Black Friday, święta Bożego Narodzenia – wszystko jest pretekstem do zakupowego szaleństwa. Nie trzeba czekać na właściwy moment.
AK: Dla dziennikarzy prawdziwe modowe szaleństwo to Fashion Week organizowany w lutym i wrześniu. Ale czy zwykły Nowojorczyk w ogóle zauważa, że jego miasto staje się modowym centrum wszechświata?
Bardziej widoczny jest ten wrześniowy tydzień mody. Podczas zimowej edycji, która odbywa się w lutym, uczestnicy raczej chowają się we wnętrzach przed nowojorskim mrozem. Żeby przekonać się, że Fashion Week daje się we znaki każdemu, wystarczy spróbować w tym czasie zrobić rezerwację w restauracji. Niewykonalne. Wszystko jest od miesięcy zabukowane, zwłaszcza te modne miejsca. Nagle modelek na ulicach robi się bardzo dużo i miasto staje się ładniejsze. Po drugie, jest coraz więcej eventów dla „zwykłych śmiertelników”. Fashion Week przestaje być ekskluzywny, na co często narzekają ludzie ze świata mody. No i korki. Ale te są zawsze. Ale w okresie pokazów nowojorczycy zrzucają winę na Fashion Week. Bo w już zatłoczonym mieście robi się jeszcze bardziej tłoczno.
AK: I wtedy można zobaczyć na ulicach te bajecznie wystrojone dziewczyny?
Wtedy tak. Bo na co dzień kobiety w Nowym Jorku, te z klasy średniej, przede wszystkim cenią sobie minimalizm i wygodę. Każda nowojorczanka ma skórzaną kurtkę, czarny sweter, czarny golf, luźną białą bluzkę, szereg t-shirtów. Małe czarne na eventy, których jest mnóstwo. Na czubku głowy nosi koczek. I ma minimalny makijaż. W porównaniu z Europejkami jest bardzo subtelnie. Pod biurkiem trzyma kilka par butów. Do metra idzie w adidasach, a w biurze zmienia je na szpilki. Po Nowym Jorku głównie się chodzi, więc ubrania muszą być wygodne. Odkąd zostałam przewodniczką najważniejszym elementem mojej garderoby są buty.
AK: To dlatego wszyscy mają tak doskonałe sylwetki?
No może nie wszyscy. Ale połączenie chodzenia (w NYC zupełnie nie opłaca się jeździć samochodem, który non stop tkwi w korkach) i obsesji na punkcie zdrowego trybu życia sprawia, że mieszkańcy miasta są szczuplejsi niż przeciętni Amerykanie. W tym mieście wszyscy uprawiają sport. Bieganie i joga to dwa najpopularniejsze rodzaje aktywności. Szalenie popularny jest Soul Cycle czyli zajęcia na rowerkach stacjonarnych. To obsesja gwiazd i zwykłych dziewczyn, choć zajęcia są dość drogie. Godzina kosztuje 30 dolarów, wycisk jest nieziemski. Mimo to dziewczyny chodzą na nie z niemal religijną pasją. Mają swoich ulubionych instruktorów, kluby. Ta obsesja na punkcie ciała i zdrowia objawia się również w sposobie odżywiania. Szalenie modne są targi, tzw. farmers market, na których można kupić świeże owoce, warzywa sery. Nowojorczycy spacerują po nich z butelkami wody czy zielonego soku (kawa staje się passe). Non stop na topie są „superfoods”. Wszyscy kochają fit, eko i handmade. To nasz mały snobizm.
AK: Na co jeszcze snobują się nowojorczycy?
Wspólnych mianowników jest niewiele. Ale każdy z nas uważa, że najlepiej pod słońcem zna miasto. I że wie o nim wszystko. Jest w dobrym tonie wiedzieć, gdzie kupisz najlepsze pierogi, gdzie ekologiczną wołowinę. Kolejne rzeczy to muzyka i popkultura.
AK: A twój mały snobizm?
Jeśli za snobizm uważamy coś luksusowego, na co inni niekoniecznie mogą sobie pozwolić, to muszę wymienić poranne spacery z psem. Odkąd rzuciłam pracę w agencji i wymyśliłam, że będę przewodnikiem i blogerką pełnoetatową, mogę każdego ranka skorzystać z faktu, że do godziny 9 we wszystkich parkach w mieście można wyprowadzać psy bez smyczy. Zatem wstaję o szóstej rano, karmię mój zwierzyniec (dwa koty i pies), a następnie zabieram Astora na dwugodzinne szaleństwo w Prospect Park. Pozornie Nowy Jork to betonowa dżungla, ale tak naprawdę to wymarzone miejsce, by posiadać zwierzaki. I mój Astor korzysta z tego faktu codziennie. To jeden z wielu powodów, dla których kocham Nowy Jork.