Ta straszna noc poślubna. Porady dla panien młodych z początku XX wieku
„Zamknij oczy i myśl o Anglii” lub dowolnie wybranym kraju, w zależności od tego, gdzie przyszło ci urodzić się kobietą. Czy rzeczywiście była to jedyna rada, w jaką wyposażano przyszłe panny młode przed nocą poślubną sto lat temu?
21.09.2016 | aktual.: 06.06.2018 14:39
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Wydaje się, że te biedne istoty były całkowicie pozbawione edukacji seksualnej, co nie jest do końca prawdą. Inna sprawa, że czytając poradniki dla nowożeńców, mające przygotować ich do pierwszego, małżeńskiego aktu, można się nieźle uśmiać. Ich autorzy zapewne chcieli pomóc młodym parom i robili, co mogli, nie da się jednak ukryć, że ich porady opierały się na znikomej wiedzy o medycynie, psychologii czy seksie.
O ile z mężczyznami sprawa dla „ekspertów” zawsze była prosta – mieli tylko próbować pohamować lub przynajmniej odpowiednio zarządzać swoimi zwierzęcymi żądzami – to z kobietami od zawsze był problem. Bo z jednej strony powinny być cnotliwe, nieśmiałe i niedoświadczone, z drugiej jednak posiadać podstawową wiedzę o anatomii, chętnie oddawać się mężowi i wypełniać z pasją swoje małżeńskie obowiązki. Byle nie za dużą. Bo jeszcze się okaże, że są zbyt rozwiązłe albo pozbawią biedaka wszystkich sił witalnych. Jaka więc powinna być idealna panna młoda? Oto kilka wskazówek sprzed stu lat.
Co powinnaś wiedzieć, jeśli wychodzisz za mąż na początku XX wieku?
Nie za wiele. Według ówczesnych fachowców, brak jakichkolwiek informacji, może jednak skończyć się tragicznie. Walter Gallichan w „Psychologii małżeństwa” z 1918 roku przestrzega przed taką ignorancją:
„Dziewica nie powinna wstępować w progi małżeństwa bez żadnego teoretycznego przygotowania w sprawach seksu. Ci, którzy odradzają uświadamianie, są winni okrucieństwa. Wiele młodych żon spodziewa się, że podczas nocy poślubnej padną ofiarami ataku. Z tego powodu część z nich ucieka z domu w przeddzień własnego ślubu. Zdarzają się nawet samobójstwa.”
Ani słowa o łechtaczce
Jakie konkretnie informacje powinna posiadać przyszła żona? Podstawowe, ale niezbyt obszerne. Tyle, by uchronić ją od samobójstwa z przerażenia, a jednak nie rozbudzić zbytnio ciekawości:
„Powinna znać medyczne nazwy własnych narządów płciowych, by bez użycia wulgarnych określeń używanych przez chłopców, mogła wyrażać się o nich z godnością: jajniki, macica, pochwa, jajowody oraz srom – te nazwy w zupełności wystarczą – pisze Maurice Bigelow w „Edukacji seksualnej” z 1916 roku i dodaje - Zbyt szczegółowy opis sromu i jego elementów może rozbudzić ciekawość, prowadzącą do eksploracji.
Czyżby, nie daj Boże, chodziło o łechtaczkę? Niestety seksuolodzy z początków ubiegłego stulecia najwyraźniej nie uznali tego narządu za przydatny dla młodej żony. Jej celem nie były bowiem żadne tam przyjemności czy inne bzdury, ale oczywisty cel, który opornym wyjaśnia Emma Frances Angell Drake w „Co powinna wiedzieć młoda żona?” z 1902 roku:
„Począwszy od dnia ślubu młoda dama powinna być przygotowana na możliwość poczęcia i wejścia w upragnioną rolę matki. Inaczej nie jest godna bycia żoną”.
Wstydź się, wstydź
Trzeba przyznać, że pani Drake nie bawi się w ceregiele i stawia sprawę jasno. Uzbrojona w fachowe nazewnictwo i z jasno przyświecającym celem, oblubienica powinna mimo wszystko zachować pewną dozę nieśmiałości i zawstydzenia, której tak oczekuje przyszły małżonek:
„To właśnie ta nieśmiałość, którą odczuwa dziewica, pozbywając się swego wianka, oraz delikatna rezerwa stoją na straży jej wdzięków – pisze poetycko niejaki Karl Heinzen w „Prawach i seksualności kobiet” (co za rozbuchany tytuł, jak na ówczesne realia) – To swego rodzaju ornament zdobiący kobietę.”
Spokojnie więc, kochana, twoja dezorientacja i niewiedza kręci twojego małżonka, a dodatku jest dla niego dowodem twojej czystości. Przekonywał o tym William Josephus Robinson w „Wiedzy seksualnej dla mężczyzn” z 1920 roku:
„Obecność błony dziewiczej lub jej brak to żaden dowód na czystość małżonki. Jedynym potwierdzeniem, którego powinien poszukiwać mężczyzna jest jej skromność i religijność.”
Nie deptać kwiatów
Eksperci na szczęście doradzali panom młodym ostrożność i delikatność w trakcie defloracji. E.B. Duffey w „Relacjach między płciami” napomina zbyt gwałtownych kawalerów:
„Ten pączek nie może zostać zerwany zbyt brutalnie. Jego rozkwit to kwestia czasu i delikatności. Jeśli młoda żona dozna przemocy , jeśli stwierdzi, że jej małżonek o swoje zaspokojenie dba bardziej niż o jej uczucia, ten delikatny kwiat zostanie zniszczony, może bezpowrotnie. Winą niecierpliwego męża będzie więc późniejsza apatia i brak entuzjazmu żony.”
Panią Duffey na podstawie tych ostrzeżeń można wręcz uznać za ówczesną feministkę. Inni eksperci nie łączyli bowiem zachowania mężczyzny z brakiem entuzjazmu u jego żony. Bernard Macfadden w „Kobiecości i małżeństwie” z 1918 roku groził konsekwencjami zdrowotnymi, które może wywołać brak afektu u kobiety:
„Sytuacja intymna uwalnia życiodajny płyn z ciała mężczyzny. Jednak zdrowy przepływ tej energii jest możliwy tylko przy aktywnym udziale i entuzjazmie jego żony. Jeżeli w sposób beznamiętny wykonuje ona swoje obowiązki, nic mu nie oferując, skazuje własnego męża na utratę sił życiowych. Taki jednostronny akt miłosny jest dla mężczyzny niemal tak samo szkodliwy, jak masturbacja.”
Czy kobieta ma prawo do własnego ciała?
W dalszej części swojego poradnika, zauważając pewne przemiany społeczne, Macfadden uprzedzał:
„Wraz z popularyzacją idei wolności osobistej coraz więcej kobiet chce rozporządzać swoim ciałem według własnego uznania. Ponieważ od dawien dawna mężowskie prawa do ciała jego żony były niepodważalne, kobieta, która żywi odmienne przekonania, winna uprzedzić o tym przyszłego małżonka, zanim wstąpi z nim w związek małżeński.”
Wydaje się, że ta rada sprzed stu lat nie do końca straciła na ważności w dzisiejszych czasach, zwłaszcza w dniach, gdy w polskim Sejmie odbywa się czytanie projektu ustawy całkowicie zakazującej aborcji wraz z dopuszczeniem karalności kobiet. Pozostaje mieć jedynie nadzieję, że za sto lat nasi potomkowie będą się śmiać z tego faktu tak samo, jak my z opinii "ekspertów" rodem z 1900 roku.