To może być największa polska rodzina na Ukrainie. "My nie żyjemy, my wegetujemy"
W Mościskach, niewielkiej miejscowości na Ukrainie, oddalonej o 18 km od polskiej granicy, mieszka dwunastoosobowa rodzina Barnusiów. Gnieżdżą się w starym domu, w którym jest jeden duży pokój i maleńka kuchnia. Prowizoryczna toaleta znajduje się na podwórku. - W okolicy Mościsk jest bardzo dużo takich ludzi jak my, którzy żyją w wielkiej biedzie, nie mają na chleb - mówi pani Maria. Pojawiła się szansa, by mogli zamieszkać w Polsce.
Barnusiowie mają polskie korzenie, a sami nazywają się i czują Polakami. Cała rodzina posiada Kartę Polaka, wszyscy płynnie mówią w naszym języku, dzieci uczęszczają do polskiej szkoły w Mościskach. Kultywują nasze tradycje, znają historię kraju, który kochają, i w którym upatrują dla siebie lepszego bytu.
– Życie na Ukrainie jest trudne. Nie ma wsparcia od państwa dla takich wielodzietnych rodzin jak nasza. W innych wioskach w okolicy Mościsk jest bardzo dużo takich ludzi jak my, którzy żyją w wielkiej biedzie, nie mają na chleb, mieszkają w strasznych warunkach – mówi w rozmowie z WP Kobieta Maria Barnuś.
12 osób w jednym pokoju
Państwo Barnusiowie mieszkają w nieludzkich warunkach. Małą, rozpadającą się chatę, w której przecieka dach i nie ma łazienki, trudno nazwać domem z prawdziwego zdarzenia. Dwunastoosobowa rodzina żyje razem w jednym dużym pokoju.
– Ciężko się tutaj mieszka, bo jest za mało miejsca. Kiedy dzieci zaczęły dorastać, zrobiło się bardzo ciasno. Synowie i córki potrzebują już swojej własnej przestrzeni, prywatności – opowiada nam mama dziesięciorga dzieci. – Nie mamy łazienki, toaleta jest poza domem. Myjemy się w dużej misce, ciepłą wodę wlewamy wiadrami. Młodsze dzieci kąpią się dwójkami, starsze osobno. Ludzie nawet sobie nie wyobrażają, że tak można żyć. Kąpiel w wannie czy pod prysznicem to luksus, marzenie. Najmłodsze dzieci to nawet nie wiedzą, jak wygląda prawdziwa łazienka – wyznaje Maria Barnuś.
Barnusiowie ledwo wiążą koniec z końcem. Starcza im zaledwie na opłacenie gazu, prądu i skromne wyżywienie. Jedzą głównie to, co sami wyhodują na podwórku. Mięso to rarytas, który gości na ich stole tylko od święta.
– Ogrzewamy się gazem, który jest bardzo drogi na Ukrainie. Jedzenie też jest drogie, nie mówiąc już o środkach czystości, pampersach czy ubraniach – mówi nam kobieta. – Ciężko wszystkich wykarmić. Mamy swoje pole, na którym rosną buraki, ziemniaki, marchewki. Robimy zapasy na zimę. Czasami ktoś z wioski pomoże i dostaniemy jajka czy mięso na niedzielę. Zakupy zawsze spisuję na kartce. Jednego miesiąca kupujemy zapas mąki, drugiego cukru, trzeciego oleju. Najtaniej jest ugotować zupę, ale przecież dzieci potrzebują witamin, muszą jeść też owoce, warzywa, mięso. Niestety, nie stać nas na to, więc radzimy sobie, jak umiemy – zaznacza dzielna mama.
Pieniędzy nie ma dużo
Rodzina utrzymuje się z jednej pensji. Stanisław Barnuś jakiś czas temu pracował w Polsce na budowie i dzięki wypłacie w złotówkach rodzina mogła wybudować studnię i kupić automatyczną pralkę. Teraz ojciec pracuje jako piekarz we wsi oddalonej o kilka kilometrów od Mościsk. – Mąż zarabia miesięcznie 5,5 tys. hrywien, to w przeliczeniu niespełna 750 zł. Na Ukrainie jest też taka pomoc od państwa, jak w Polsce 500+. Tutaj dostaje się na jedno dziecko 1,2 tys. hrywien, czyli mniej więcej 160 zł. To są nasze wszystkie dochody. My nie żyjemy, my wegetujemy – podkreśla kobieta.
Priorytetem dla Marii i Stanisława Barnusiów jest wykształcenie dzieci. Jedna z córek chodzi na dodatkowe lekcje tańca, druga na korepetycje z języka angielskiego, a jeden z synów na lekcje gry na gitarze. Najstarsza pociecha, Angelika, studiuje zaocznie ekonomię i informatykę na Ukrainie. Na studia zarobiła sobie sama, pracując w wakacje w Polsce przy zbiorze jabłek. Następnego roku pojechała zbierać maliny i zarobiła na kurs prawa jazdy.
– Dzieci nigdy nam nie dały odczuć, że mają do nas żal, bo nie żyją tak jak inni. One nie zazdroszczą, nie czekają na pieniądze, nie marzą o nowym telefonie czy komputerze. Cieszą się, gdy dostaną nowe spodnie czy bluzę na święta. Mówią nam, że dla nich najważniejsze jest to, że mają mamę i tatę, którzy ich kochają – opowiada nam dumna Maria.
Los Barnusiów się odmieni. Potrzebna pomoc
Po raz pierwszy los do państwa Barnusiów uśmiechnął się cztery lata temu, gdy spotkali na swojej drodze Artura Sułkowskiego z Fundacji Studio Wschód.
– Cztery lata temu przypadkowo trafiłem na rodzinę Barnusiów. Wraz z grupą wolontariuszy pracowaliśmy na jednym z najstarszych polskich cmentarzy na Ukrainie. Kiedy stamtąd wracaliśmy, spotkaliśmy w Mościskach grupkę dzieci, która przemówiła do nas czystą polszczyzną. Okazało się, że to dzieci Marii i Stanisława, którzy żyją w tragicznych warunkach, w starej, rozpadającej się i przemakającej chacie – mówi w rozmowie z WP Kobieta Artur Sułkowki.
– Od tego czasu fundacja im pomaga, jak może. Robimy paczki na święta, wyprawki szkolne. Nagłośniliśmy historię Barnusiów, by prosić o pomoc dla nich, bo to bardzo dobra i porządna rodzina. Nie ma w niej patologii czy alkoholu, jak to, niestety, często bywa w wielodzietnych i biednych rodzinach – mówi w rozmowie z WP Kobieta Artur Sułkowki.
Losem dwunastoosobowej rodziny, która marzyła o zamieszkaniu w Polsce, zainteresowała się Jolanta Krysowata, wójt gminy Wińsko w województwie dolnośląskim. W małej wsi Głębowice znalazł się dla Barnusiów 200-metrowy dom z ogrodem. Rada gminy przeznaczyła środki na zakup lokalu, do którego za kilka miesięcy przeprowadzą się Maria, Stanisław i ich gromadka dzieci.
Potrzebna jest jednak pomoc, ponieważ rodzina przyjedzie do Polski jedynie z podręcznym dobytkiem. Niezbędne są fundusze na zakup mebli, wyposażenia domu oraz artykułów pierwszej potrzeby. Ruszyła zbiórka pieniędzy na ten cel.
– Liczymy, że w czerwcu uda się sprowadzić Barnusiów do Polski. Jest dla nich dom, ale stoi pusty, trzeba go wyposażyć w najpotrzebniejsze sprzęty, łóżka, biurka. Dlatego zorganizowaliśmy zbiórkę, żeby skompletować dla nich "wyprawkę" na nowy start.
Lepsze życie w Polsce
Gdy rodzina dowiedziała się, że jest dla nich dom w Polsce, nie mogła uwierzyć, że spotkało ich tak wielkie szczęście.
– Wszyscy popłakaliśmy się z radości i wzruszenia. To było nasze jedyne i największe marzenie, żeby mieć większy dom, w którym dzieci będą mieć swoje pokoje, gdzie będzie prawdziwa łazienka i kuchnia. Córki i synowie mówili, że wreszcie się normalnie umyją i wyśpią we własnych łóżkach. W Polsce nam będzie lepiej niż na Ukrainie. Tam jest nasze miejsce i nasz dom. Czekam na dzień, w którym wreszcie będziemy mogli się przeprowadzić i zostawić to życie za sobą – mówi nam Maria Barnuś.
Nagłośnienie historii Barnusiów zaowocowało znalezieniem dla nich nowego domu. Jednak jak to zwykle bywa, obok ludzi dobrej woli, ramię w ramię idą ci, którzy nie życzą innym dobrze. Na Marię, Stanisława i ich dzieci spłynął niewyobrażalny hejt.
– Krytykowano nas pod filmami na Youtubie. Ludzie pisali, że jesteśmy patologią, że jak przyjedziemy do Polski, to zabiorą nam synów i córki, bo je męczymy. Popłakałam się, gdy przeczytałam, że mam więcej dzieci niż zębów – wspomina z trudem kobieta. – Nikt z tych ludzi nie przeżył moim życiem ani jednego dnia, więc dlaczego tak nas osądzają? My nie wyciągamy rąk po pieniądze, nie uważamy, że coś nam się należy tylko dlatego, że mamy dużo dzieci. Opowiedziałam moją historię, bo wierzę, że są ludzie dobrej woli, którzy po prostu chcą pomagać innym. Dziś ktoś pomaga nam, kiedyś ja i moje dzieci pomożemy innym, bo wierzę, że dobro powraca – dodaje Maria Barnuś.
Osoby, które chcą pomóc rodzinie Barnusiów, mogą odwiedzić stronę zbiórki na stronie zrzutka.pl LINK: TUTAJ.