Mamy wypisują dzieci ze szkoły. "System jest przestarzały"
- Tworzy jednostki, które nie myślą samodzielnie i nie zadają pytań — tak o tradycyjnym, szkolnym systemie mówi Kaja Wolnicka. Alternatywą jest edukacja domowa, z której korzysta już 40 tys. osób. - Jest dla każdego dziecka, ale nie dla każdego rodzica - zaznacza Kinga Pukowska.
17.08.2023 | aktual.: 06.11.2023 12:09
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Agnieszka Natalia Woźniak, dziennikarka Wirtualnej Polski: Zazwyczaj schemat jest prosty. Dziecko kończy siedem lat, idzie do rejonowej podstawówki, potem wybiera liceum, a po 12 latach kształcenia ewentualnie idzie jeszcze na studia. Wy trochę wyłamałyście się tej regule?
Kaja Wolnicka, autorka bloga Moi Mili*: Nigdy nie myślałam, że moje dzieci nie będą chodzić do szkoły. Jednak kiedy Leon miał sześć lat, zaczęłam szukać placówki, w której mógłby dalej się uczyć i rozwijać. Okazało się, że sytuacja w polskim systemie edukacji jest tak dramatyczna, że nie potrafiłam znaleźć miejsca, które sprostałoby potrzebom i wymaganiom, które wobec szkoły stawialiśmy jako rodzice. I dotarło do nas, że w zasadzie musimy stworzyć to sami poprzez naukę w domu.
Kinga Pukowska, autorka portalu Pozytywy Edukacji**: W naszym przypadku było nieco inaczej. Początkowo moje dzieci chciały chodzić do szkoły i dopiero w 2015 roku same zdecydowały, że spróbują uczyć się domu. I wtedy, po wielu rozmowach, ustaleniach, wspólnych przemyśleniach, podjęliśmy jako rodzina wyzwanie i rozpoczęliśmy naszą prywatną edukacyjną przygodę. W 2015 roku w ten sposób uczyło się zaledwie 1500 dzieci w całej Polsce. Teraz jest już ich ponad 40 tysięcy.
Po pandemii część uczniów nie chciała już wracać do szkolnych ławek. Ale czy edukacja domowa to rozwiązanie dla każdego?
Kaja Wolnicka: Trudno uogólniać. Znam dzieci — zdarza się, że jest to rodzeństwo — które uczyły się w domu, po czym jedno z dzieci chciało wrócić do systemu, a drugie pozostało na edukacji domowej.
Na pewno jest to spore wyzwanie dla rodziców. Myślę, że ja jestem uprzywilejowana, bo mogę pracować zdalnie. Moje biuro to jest telefon i komputer. Prowadzę bloga, prowadzę sklep internetowy z zabawkami i książkami dla dzieci. To jest praca ciekawa i wymagająca, ale równocześnie dająca przestrzeń i elastyczne godziny pracy.
Kinga Pukowska: Mam zwyczaj mówić, że edukacja domowa jest dla każdego dziecka, ale nie dla każdego rodzica. Dzieci mające naturalny pęd do wiedzy poradzą sobie bez nauczycieli, bez systemu.
My, rodzice wychowani na klasycznej szkole, możemy do edukacji domowej podchodzić bardzo różnie. Na pewno wyzwaniem logistycznym jest edukacja domowa małych dzieci. Nie da się ukryć, że szkoła pełni też funkcję opiekuńczą. Dlatego decydując się na edukację domową na etapie klas początkowych, trzeba zastanowić się, kto będzie sprawował opiekę.
W edukacji domowej nie wystarczy kochać swoich dzieci, trzeba je jeszcze lubić i lubić spędzać z nimi czas. Bo najczęściej spędzamy z naszymi dziećmi znacznie więcej czasu, niż gdyby chodziły do szkoły. Ale akurat dla mnie to ogromna zaleta.
Czym właściwie jest edukacja domowa? Lekcjami z nauczycielem przez kamerkę, domowymi wizytami korepetytora czy planem zajęć, który przygotowuje rodzic?
Kinga Pukowska: Może wyglądać bardzo różnie. Niektórzy mają bardzo ścisły plan dnia: pobudka o określonej porze, wspólne śniadanie, rozpoczęcie dnia. Inny większy luz i plan bardziej ramowy.
Korepetytorzy? Podobnie jak w szkole systemowej — jedni z nich korzystają, inni nie. Warto pamiętać, że szkoła, do której zapisane jest dziecko, może organizować konsultacje z nauczycielami. Nie są to może regularne korepetycje, ale spotkania mające na celu wsparcie w opanowaniu podstawy programowej. Niektóre szkoły organizują też różnego rodzaju kursy, zajęcia warsztaty.
Kaja Wolnicka: Nasze dni w edukacji domowej różnią się między sobą. Wypełniają je podróże, wyjścia, spotkania z ludźmi, a także nauka. Natomiast takiej stricte stolikowej nauki z podręczników nie ma raczej dużo. Staram się inspirować dzieci do nauki empirycznej. Na przykład kiedy Leon w czwartej klasie poznawał rodzaje gleb na przyrodzie, to byliśmy wtedy w wąwozach lessowych pod Kazimierzem albo na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. Uczyliśmy się o wapieniu, doświadczaliśmy natury. Jeśli chodzi o pomoc zewnętrzną, to nie zatrudniamy nikogo. Dzieci uczą się angielskiego z bardzo fajnym, przyjaznym nauczycielem. Pozostałe zajęcia realizujemy razem.
"Edukacja domowa tworzy aspołecznych, nieprzystosowanych do życia wśród ludzi uczniów, wiecznie zapatrzonych w komputer". Na pewno spotkałyście się z takimi zarzutami. Jak na nie reagujecie?
Kaja Wolnicka: Nie mam potrzeby odpowiadania na ataki czy zarzuty ludzi, którzy twierdzą, że dzieci się nie socjalizują. Natomiast jeśli na potrzeby tej rozmowy miałabym się do tego odnieść, to po pierwsze sytuacja, kiedy dwadzieścioro czy trzydzieścioro dzieci spędza ze sobą kilka godzin przez kilka miesięcy albo lat, jest absolutnie nienaturalna. Ona się pojawiła dlatego, że w którymś momencie wraz z epoką rozwoju przemysłowego rodzice musieli mieć więcej czasu, żeby spędzać go w fabrykach i zostali oddzieleni od dzieci.
To był sposób na to, żeby tworzyć jednostki, które nie myślą samodzielnie, nie będą zadawały pytań ani kwestionowały autorytetów, tylko będą realizowały narzucone im zadania i staną się takimi bezmyślnymi trybikami w maszynie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Po drugie, fakt, że dzieci nie chodzą do szkoły, nie znaczy, że nie mają kontaktów towarzyskich. To nie jest tak, że ja wychowuję dzieci w piwnicy, które są odcięte od świata. Dzieci mają bardzo ciekawych mentorów, mają ludzi, którzy mogą z nimi po prostu rozmawiać na tematy, które je interesują. Leon chodzi na zajęcia survivalowe w lesie w tygodniu. I to jest jego świętość. Mila chodzi na balet. Mają też inne zajęcia, które realizowane są w grupach. Mamy znajomych, przyjaciół, rodzinę. Nigdy się nie spotkałam z zarzutem, że moje dzieci są aspołeczne albo że się izolują.
Żadne z moich dzieci nie ma telefonu, żadne nie ma swojego komputera. W takim zakresie, w jakim było to potrzebne, robiliśmy zajęcia przy pomocy komputera, natomiast były to dwie godziny w tygodniu, powiedzmy przez trzy, cztery miesiące.
Kinga Pukowska: Może warto zacząć też patrzeć na takie pytania od tej strony — co daje nam edukacja systemowa? Czy przygotowuje dzieci do życia?
Pracuję z młodzieżą licealną z edukacji domowej. Najczęściej to bardzo samodzielni i odpowiedzialni młodzi ludzie. Miałam okazję obserwować ich na zajęciach, na sesjach egzaminacyjnych czy na wyjazdach. A teraz z dumą i radością patrzę na ich wchodzenie w dorosłość, studia, pierwsze poważne decyzje. Absolutnie nie mogę zgodzić się z argumentem, że cokolwiek tracą. Przecież nie chodząc do szkoły, nie są zamknięci w domach! Rozwijają się w wielu różnych kierunkach, spotykają innych ludzi o podobnych zainteresowaniach.
Co powinno zmienić się w tradycyjnej szkole?
Kaja Wolnicka: Przewrotnie powiem, że wszystko! System pruski, który wywodzi się z XIX wieku — jest tak bardzo przestarzały i niedostosowany do realiów współczesnego świata. Nowa szkoła powinna sobie zdać sprawę, że jesteśmy w XXI wieku, że większość dzieci i każdy dorosły człowiek ma smartfona w kieszeni i różne rzeczy czy daty może sobie sprawdzić.
Szkoła powinna uczyć umiejętności praktycznych, czyli przede wszystkim tego, jak się uczyć rzeczy, które będą na danym etapie życia dzieciom potrzebne. Powinna też zadbać o sferę emocjonalną, inspirować, być oddzielona od religii i tępej indoktrynacji.
Nauczyciele powinni być lepiej wynagradzani, bo wtedy nie odchodziliby tak licznie z zawodu i łatwiej byłoby o nauczyciela z powołania. Nie powinno być dzwonków, bo to nie jest więzienie. Dzieci powinny przychodzić do szkoły później, bo nie jest naturalnym rytmem dla nastolatka na przykład wstawanie o godz. 6:30 czy 7:00, żeby o 8:00 rozpocząć lekcje.
Nie powinno być prac domowych, bo poza nauką książkową i realizacją podstawy programowej, ważne jest życie społeczne. Dzieci, które muszą spędzać kilka godzin przy odrabianiu pracy domowej każdego dnia, są po prostu z tego czasu okradane.
Załóżmy, że jako rodzice podjęliśmy już wraz z dziećmi decyzję o przejściu na edukację domową. Mamy jednak dużo obaw. Jak się do tego przygotować? Co może pójść nie tak?
Kinga Pukowska: Ja się śmieje, że najtrudniejsze na początku było to, że teraz wszystkie posiłki dzieci jedzą w domu. Nie ma już szkolnej stołówki, a wiadomo, jak to jest, gdy w domu są nastolatki.
Co jeszcze? Warto przygotować się na chwile zwątpienia, czy to właściwa droga. Wtedy dobrze mieć wokół siebie innych, którzy myślą podobnie. Którzy wysłuchają naszych wątpliwości, wesprą, czasem pomogą zmienić perspektywę.
Dla niektórych mogą pojawić się momenty kryzysowe, jeśli dzieci jest dużo, są głośne i po prostu odczuwamy fizyczne zmęczenie.
Czasem wyzwaniem może być codzienna logistyka — pogodzenie pracy, opieki nad dziećmi, wsparcia w nauce i ogarniania domu. Ale wtedy warto zadać sobie pytanie, czy wszystko musimy robić sami? Czy wszystko musimy robić teraz?
Pamiętajmy, że jeśli ktoś nie wierzy w taką formę edukacji, to zapewne się u niego nie sprawdzi. Wierzę, że nauczanie domowe działa, gdy jest decyzją rodziny. Jeśli dzieci nie są do niego przekonane, bo na przykład lubią swoją klasę, to nic na siłę. To, co wielu rodzicom pomaga, to świadomość, że decyzja o edukacji dzieci nie musi być na zawsze. Że można zacząć w szkole i przejść na edukację domową, albo odwrotnie — spróbować jej i wrócić do szkoły. Zawsze można zmienić zdanie.
*Kaja Wolnicka, psycholożka i fotografka, autorka bloga Moi Mili; mama dwójki dzieci (11-letniego Leona i 7-letniej Mili), które od początku realizują swój obowiązek szkolny w edukacji domowej.
**Kinga Pukowska, tutorka licealistów z edukacji domowej, trenerka i edukatorka, autorka portalu Pozytywy Edukacji oraz podcastu o tej samej nazwie; mama trójki dzieci, które korzystały lub korzystają z edukacji domowej.
Agnieszka Natalia Woźniak, dziennikarka Wirtualnej Polski