Blisko ludziTrafiła z noworodkiem do szpitala. Opowiada, przez co muszą przechodzić rodzice na oddziale

Trafiła z noworodkiem do szpitala. Opowiada, przez co muszą przechodzić rodzice na oddziale

- Nasz syn miał 3,5 tygodnia, gdy zachorował. Miał zimne, fioletowe dłonie - opowiada Maja. Z jednej przychodni odsyłano ją i męża do kolejnej. Tak trafili do jednego z warszawskich szpitali. Neonatologia. Patologia noworodka. Spędziła u boku syna ponad tydzień. O tym, co działo się na miejscu, postanowiła nam opowiedzieć.

Trafiła z noworodkiem do szpitala. Opowiada, przez co muszą przechodzić rodzice na oddziale
Źródło zdjęć: © iStock.com
Magdalena Drozdek

27.07.2017 | aktual.: 27.07.2017 19:43

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Dawid miał wtedy tylko 3,5 tygodnia. Któregoś dnia Maja nie mogła wybudzić go z drzemki. Wymiotował, miał zimne, fioletowe dłonie. Był niedotleniony. Maja razem z mężem w kilka chwil zapakowała syna do samochodu.

- Pojechaliśmy do Dziecięcego Szpitala Klinicznego w Warszawie. W poczekalni było mnóstwo ludzi. Stanęłam w kolejce do recepcji. Pani zaczęła zapisywać objawy syna, ale zaraz podeszła inna i stwierdziła, że na konsultację będę czekała 4 godziny i najlepiej, żebym poszukała sobie jakiegoś pediatry, który skieruje mnie do szpitala - opowiada nam Maja. - Nikt nawet nie spojrzał na dziecko, które miało nadal fioletowe ręce, o czym poinformowałam w recepcji. Bezradni pojechaliśmy do całodobowej placówki Luxmed, gdzie pielęgniarki i lekarz szybko podłączyli dziecko do ssaka, aby odessać zalegającą i utrudniającą oddychanie wydzielinę.

Dziecko zaczęło stopniowo reagować. Zlecono RTG płuc, które nie wykazało stanu zapalnego - jeszcze, bo później okazało się, że stan zapalny jednak jest. Lekarz dzwonił do szpitali, próbując zarezerwować im miejsce.

- W końcu "zaklepano" nam miejsce w Szpitalu Specjalistycznym im. Świętej Rodziny - wspomina mama Dawida.

Absurdy biurokracji

Po badaniu zostali przyjęci na oddział neonatologiczny. Pierwsza diagnoza? Infekcja dróg oddechowych.

- Zapytano mnie, czy chcę spać obok dziecka na krześle, czy wykupić miejsce na rozkładanym fotelu. Wybrałam drugą opcję. Początkowo lekarz chciał się wstrzymać z podaniem antybiotyku, ale ponieważ dziecko było bardzo apatyczne podczas zabiegów ambulatoryjnych, zdecydował się go podać w ciemno. Niedługo później synek zaczął gorączkować i został przeniesiony do inkubatora, w którym spędził dwie doby. Miał tam podawany tlen ze względu na złe wyniki. Drugiego dnia powtórzono zdjęcie RTG. Ustalono diagnozę - zapalenie płuc i pobyt w szpitalu minimum 7 dni - opisuje Maja.

Stanęło na tym, że na "płatnym", rozkładanym fotelu spędziła 8 dni.

- Przez cały ten czas przebywałam w szpitalu z dzieckiem. Nie wyszłam nawet na chwilę na dwór. Wykonywałam przy nim szereg zabiegów - nebulizacje, zabiegi higieniczne (zmiany pieluch, przebieranie i obmywanie, bo dziecko wymiotowało i tak dalej), karmienie piersią na żądanie - mówi mama.

Na oddziale przebywało wtedy 14 dzieci, którymi opiekowały się 2 pielęgniarki. Wokół inne mamy próbowały znaleźć sobie miejsce. Maja przyznaje: - Przyjęto więcej dzieci niż zakładał to oddział - matki siedziały przy dzieciach na krzesłach. Słyszałam, jak pielęgniarki komentowały sytuację, że sobie nie poradzą i że muszą im kogoś przydzielić do pomocy.

Skoro Maja musiała zostać z synkiem na oddziale, jej mąż musiał opiekować się pozostałą dwójką dzieci, które też były chore. Potrzebne było im zaświadczenie do pracy. Wydawałoby się, że to mało skomplikowana sprawa. Wystawić druczek i po sprawie. Nie do końca.

- Szpital odmówił nam takiego zaświadczenia, stwierdzając, że przebywałam na oddziale dobrowolnie. Mąż udał się do ordynator oddziału neonatologicznego - Patologii Noworodka. Pani ordynator nie kryła złości na męża, odesłała go mówiąc, że na oddziale są dwie pielęgniarki, które w pełni zajmują się wszystkimi przyjętymi na oddział dziećmi i z ich punktu widzenia moja obecność była tam zbędna - przyznaje Maja.

I dodaje: - Wie pani, nam na początku mówiono, że możemy tu być i pomóc przy dziecku. Oczekuje się tego od nas, ale jak przychodzi co do czego, to lekarze się od nas odwracają. To dołujące, bo ile może być takich historii?
- Dlaczego twoim zdaniem nie dostaliście tego papierka? - pytam.

- Bo w szpitalu musieliby napisać, że nasza obecność była tu niezbędna. Tak jakby uraziło ich to, że sami sobie nie dadzą rady. Przecież pracują pielęgniarki…To skąd tam te wszystkie mamy się wzięły? - pyta kobieta.

Jak ubłagać lekarza

Maja po pomoc zgłosiła się także do Rzecznika Praw Pacjenta, który pracuje w szpitalu. - Rzecznik wysłuchała mnie, zapisała e-mail, telefon, obiecała, że się odezwie, jak tylko czegoś się dowie - i na tym się skończyło. Złożyłam w kancelarii szpitala oficjalne pismo z prośbą o wystawienie zaświadczenia potrzebnego dla ZUS - mówi nam. Do tej pory tej odpowiedzi nie dostała, chociaż od sprawy minęło kilka tygodni.

Obraz
© Archiwum prywatne

Oddział Neonatologiczny ma charakter zamknięty. Oznacza to, że mogą tam przebywać tylko rodzice dziecka. Maja przez ten cały czas powinna karmić Dawida. - Nawet jeżeli odciągałabym kilka razy dziennie w domu pokarm i zawoziła go do szpitala, nie mogłabym go przekazać, bo miałabym ze sobą dwójkę pozostałych dzieci, w dodatku chorych - dodaje.

- Ponownie zadzwoniliśmy do ZUS. Pracownik infolinii po raz kolejny potwierdził, że świadczenie nam przysługuje i że "nie ma słów, aby skomentować zachowanie szpitala w tej kwestii". Polecił nam udać się do dowolnego pediatry i ubłagać o takie zaświadczenie - mówi.

Takich sytuacji jest znacznie więcej. Maja nie była jedyną mamą na oddziale, która miała taki problem. Jak radzą sobie rodzice, skoro nie mogą doprosić się o przysługujące im zaświadczenie? Zdobywają zwolnienie chorobowe na zdrowe dzieci.

- Rzeczywiście, forma, którą my chcieliśmy przyjąć, zgodna z prawdą i prawem, stwarzała problemy na każdym szczeblu - zarówno w szpitalu, jak i w pracy męża w księgowości. ZUS był w tym przypadku jedyną instytucją, dla której sprawa była jasna. Zaświadczenie w końcu dostaliśmy u pierwszej lekarki, u której byliśmy. Nie w szpitalu. Wie pani, jedna mama mówiła, że załatwiła sobie zwolnienie na inne dziecko. Ktoś inny wspominał, że udało mu się załatwić takie zwolnienie, jakby to rodzic leżał w szpitalu, nie dziecko - dodaje mama Dawida.

A co na to dziś pracownicy szpitala?
Taką odpowiedź otrzymaliśmy od rzecznik prasowej placówki: "W Szpitalu Specjalistycznym im. Św. Rodziny sprawowana jest profesjonalna opieka medyczna nad każdym pacjentem przez 24 godziny na dobę, szczególnie tym najmniejszym. Wychodząc naprzeciw pacjentom, szpital umożliwia pobyt rodzica/opiekuna przy dziecku podczas jego hospitalizacji. Pobyt opiekuna jest zawsze dobrowolny, o czym każdorazowo informuje personel medyczny oddziału. Szpital nie weryfikuje czasu pobytu opiekuna na oddziale".

Rodzic jak mebel, nikt go tu nie chce

Pobyt z dzieckiem w szpitalu przypomina zamknięcie w więzieniu. Rodzice boją się narazić personelowi, nie wiedzą, jakie mają prawa i na ile mogą sobie pozwolić. W więzieniu przynajmniej mają własne łóżko. Tu śpią na krześle lub podłodze.

Dyskusja o obecności rodziców chorych dzieci na oddziałach toczy się nie od dziś. Zwolnienia to jedno. Drugie - rzeczywista obecność 24 godziny na dobę przy łóżku dziecka. Coraz więcej szpitali domaga się opłat od rodziców, którzy czuwają przy swoich dzieciach i opiekują się nimi. Władze placówek tłumaczą, że NFZ nie zwraca im kosztów pobytu rodziców przy małych pacjentach.

Tak od ubiegłego roku jest w Centrum Pediatrii w Kielcach. Za dobę przy łóżeczku dziecka rodzic płaci 15 złotych. - Szpital w żaden sposób na tych opłatach nie zarabia - zapewniała w TVN24 Anna Mazur-Kałuża ze Świętokrzyskiego Centrum Pediatrii. - W tych 15 złotych są koszty zużycia wody, energii, koszty związane z praniem pościeli - tłumaczyła. Zwolnieni z opłat są rodzice dzieci leczonych długo, niepełnosprawnych lub karmionych piersią.

Dla wielu rodziców taka opłata nie ma żadnego znaczenia. - Cena jest porównywalna do cen pokoi, które w Kielcach musielibyśmy wynająć, nie jest wygórowana - tłumaczy jeden z rodziców. Są jednak tacy dla których kilkudniowy pobyt w szpitalu to spory wydatek.

Nie wszyscy mają jednak i taką możliwość. W marcu głośno było o historii Anny, która została wyproszona przez pracowników szpitala z oddziału intensywnej terapii. Całą noc koczowała przed budynkiem. W klinice umierał jej syn.

- Pacjent ma prawo do opieki osoby bliskiej. Jednak są oddziały, na których obecność takich osób jest ograniczana, m.in. właśnie na OIOM-ie, gdzie przy łóżkach chorych bliscy mogą przebywać tylko wówczas, gdy nie będą naruszać praw innych pacjentów, np. podczas wykonywania czynności medycznych czy wystąpienia zagrożenia życia - mówi Wirtualnej Polsce p.o. Rzecznika Praw Pacjenta Krystyna Barbara Kozłowska. Wystarczy jednak, by taki odwiedzający wyszedł na korytarz, umożliwiając lekarzom swobodne działanie.

Środowisko lekarzy jest podzielone. - Czy mamy ma być ciągle zależni od tego, czego chcą rodziny i pacjenci? Jeśli tak będzie, cała służba zdrowia zostanie sparaliżowana tylko dlatego, że komuś coś się wydaje. Na oddziale nie leży tylko jeden pacjent, wokół którego jest szlochająca, krzycząca rodzina. Są obok niego, na tej samej sali, także inni pacjenci. Dlatego takie sytuacje wymagają wzajemnego zrozumienia i współpracy - mówił w rozmowie z Wirtualną Polską rzecznik prasowy Wojskowego Instytutu Medycznego płk dr Grzegorz Kade. To druga strona medalu.

Źródło artykułu:WP Kobieta
noworodekszpitaldziecko
Komentarze (136)