Niewidzialny posag dla dziecka może wpłynąć na całe jego życie
Mówiły, że na pewno tak nie będą żyć. Przecież widziały, że ich matki są nieszczęśliwe i wiecznie zmęczone. A jednak teraz kiedy same są dorosłe, okazuje się, że historia zatoczyła koło, a one nieświadomie powtarzają błędy. To samo zrobią ich córki. Na szczęście w dzisiejszych czasach przerwanie tego szaleństwa jest możliwe i dostępne dla każdej z nas.
04.06.2021 13:30
Agata Janusz ma dzisiaj 35 lat, wychowuje dwoje dzieci, 5-letnią córkę i 8-letniego syna. Z mężem rozstała się 3 lata temu, bo czuła, że małżeństwo skręca w złą stronę, której zawsze chciała uniknąć, a którą dobrze znała z własnego domu. Jak przyznaje, była to bardzo trudna decyzja, która nie została zaakceptowana przez jej najbliższe otoczenie, jednak okazała się niezbędna, by dać sobie szansę na lepsze życie.
- Mój mąż, tak jak ja, pochodzi z małej miejscowości i przyjął dość tradycyjne wychowanie, w tym złym znaczeniu. W przerwie pomiędzy jednym dzieckiem a drugim pracowałam dorywczo i zrobiłam kurs kosmetyczny. Cieszyłam się, bo znalazłam pracę i zarabiałam własne, choć nieduże pieniądze. Nie mogłam sobie pozwolić na pełny etat, bo nie mogłam zostawiać dziecka z moją mamą na dłużej niż 3-4 godziny dziennie – wspomina, dodając, że po urodzeniu drugiej pociechy, musiała zrezygnować z pracy, bo mąż nalegał, by zajęła się wyłącznie domem.
- Nikt mi niczego nie zabronił, ale w praktyce wyglądało to tak, że miałam tyrkę przez całą dobę i na moją pracę nie było już czasu. Mąż wracał z pracy przed 18 i był na tyle zmęczony, że miał tylko siłę, by zjeść kolację i oglądać telewizję – opowiada, dodając, że istniała niepisana zasada, że kiedy mężczyzna odpoczywa, dzieci są cicho, a na stole czeka ciepły posiłek. Co go tak męczyło? Praca w urzędzie.
Myśl o córce
- Oczywiście nie poszło tutaj o przygotowywanie kolacji dla męża, tylko o to, że był niewdzięczny i nie doceniał tego, co ja robię w domu. Mój prawie były mąż niestety w ogóle się dziećmi nie zajmował, jeśli chodzi o obowiązki. On kocha swoje dzieci, ale chce tylko zajmować się pogaduszkami i zabawą. Reszta spoczywa na moich barkach - tłumaczy.
Co znamienne, Agatę krytykowała jej własna matka, dopingując ją do większego poświęcenia, wytykając brudne naczynia lub niewyprasowane ubrania, a także mówiąc, że mąż nie jest do końca zadowolony.
- Nie mam jej tego za złe, bo tak była wychowywana. Nie brałam tego do siebie, chociaż mnie to denerwowało. Po prostu ona całe życie obsługiwała mojego tatę i to trwa do dziś. Niestety ja, jak się okazało dla mnie po fakcie, też weszłam w taki związek, tylko że w końcu powiedziałam "dość" - stwierdza Agata. Decyzję o rozstaniu podjęła po tym, jak zdała sobie sprawę, że nie da się tutaj nic zmienić, bo mąż nie był skłonny do poszukiwania kompromisu.
- Moje podejście bardzo wzmocniła terapia u psychologa. Nie dawałam już rady, miałam depresję. Tam po kilku sesjach zaczęło do mnie docierać, że powielam wzór wyniesiony z domu, z którym nigdy się nie zgadzałam. Zawsze widziałam, że to złe, że moja matka była "przynieś, podaj, pozamiataj". Odnajdywała się w punktualnych obiadach, jakie lubił, jak siedział przed telewizorem i wołał o herbatę, przynosiła, w zamian nawet nie słyszała "dziękuję" - podsumowuje i dodaje, że bardzo zależało jej na tym, aby jej własne dziecko nie poszło kiedyś tą drogą.
Chociaż Agata podjęła niepopularną decyzję, być może przerwała krąg kultywowany pokoleniami. Dlaczego nie zrobiła tego jej matka? Być może urodziła się po prostu za wcześnie. Dzisiejsze kobiety mają większą świadomość i możliwości ochrony swojego dobra, w przeciwieństwie do kobiet z poprzednich pokoleń.
Jak tłumaczy Marta Tabert, z wykształcenia pedagożka, autorka bloga "Piwnooka", w dzisiejszych czasach świadomość jest zdecydowanie większa, ponieważ szeroko pojęty temat kobiet jest obecny w przestrzeni publicznej. Jak jednak dodaje, zmiany wymagają ciężkiej pracy samych zainteresowanych.
- Ich rola społeczna, a wraz z nią określone oczekiwania i narzucany styl życia, mają bardzo mocne fundamenty, ponieważ wynikają też z wewnętrznych przekonań samych kobiet i schematów, które wyniosły z rodzinnego domu. Godzą się na tradycyjny podział ról - nawet jeśli są aktywne zawodowo, przejmują obowiązki organizacji życia rodziny i prace domowe - tłumaczy specjalistka.
Jej zdaniem mamy do czynienia nie tylko z dużym wysiłkiem fizycznym, ale i znacznym obniżeniem psychicznym. To niestety powszechne zjawisko. To właśnie matka daje wizję kobiecości swojej córce, a synowi pokazuje pozycję w rodzinie. Jest duże prawdopodobieństwo, że dzieci powielą schemat wyniesiony z domu.
Przykład idzie z góry
- Śledzenie tygodniowego planu dzieci, wizyt lekarskich, zajęć dodatkowych, planowanie imprez okolicznościowych i rodzinnych wakacji... Lista jest długa, a efekty pracy bardzo często niezauważalne. Niezależnie od ceny, jaką ponoszą, biorą te wszystkie obowiązki na swoje barki, bo tak zostały nauczone. Tak robiły ich babcie, ich mamy - wyjaśnia Tabert. I choć idea jest szczytna - kobiety często zatracają się w swojej roli, spychając własne potrzeby na sam dół rodzinnej hierarchii.
- Śmieszą nas żarty z zimnej porannej kawy dopijanej po południu, albo że wizyta u stomatologa to świetny relaks, bo bez dzieci i obowiązków, a to jest w gruncie rzeczy smutne. Nadal zbyt często nie dajemy sobie przyzwolenia do stawiania siebie na pierwszym miejscu i ponosimy tego konsekwencje: zmęczenie narasta, odczuwamy frustrację i żal. Nadal wiele kobiet tkwi również w toksycznych związkach, znosi upokorzenia, niejednokrotnie przemoc i mając teoretycznie wszystko, odczuwa niesamowitą pustkę - podsumowuje.
Najważniejsze to dobrze zidentyfikować własny problem. Mimo że Agata Janusz dobrze wiedziała, że związek jej rodziców nie należał do idealnych, a matka dosłownie poświęcała siebie na rodzinnym ołtarzu, powieliła ten schemat, wchodząc w podobną relację i przyjmując taką rolę.
Według autorki bloga kluczowe jest tutaj otoczenie najbliższych ludzi i szukanie pomocy u specjalisty. - Duże znaczenie mają oczekiwania, stawiane zarówno przez środowisko, rodzinę, jak i same kobiety. Źle się jednak dzieje, jeśli ten nadrzędny cel - rodzina, przesłania wątpliwości lub pewne sygnały ostrzegawcze. Małymi krokami trzeba nauczyć się stawiać siebie na pierwszym miejscu. Dać sobie prawo do bycia niedoskonałą, czasami zbyt zmęczoną, a nawet leniwą, by wyrobić 100 proc. tzw. normy - wyjaśnia Tabert.
Męczennica
Przekonanie, że dla dzieci najważniejsza jest pełna rodzina, bez względu na rzeczywistą atmosferę i relację rodziców jest błędne, a hamulcem do zmian staje się lęk przed porzuceniem, skomplikowana sytuacja ekonomiczna, jak np. wspólny kredyt, a bardzo często my same.
- Posłuszeństwo jest ich wypadkową. Jeśli paraliżuje nas strach przed zmianą i jest on większy niż strach przed przemocowym partnerem albo jeśli udało mu się nam wmówić, że jesteśmy nic niewarte i nikt inny nas nie pokocha, to tak, posłuszeństwo jest bezpieczne - słyszę.
Najbardziej smutne jest to, że jeśli same nie rozwiążemy własnych problemów, tak jak nasze matki, a ich babki, przekażemy je w posagu kolejnym pokoleniom: naszym córkom i synom. I tak błędne koło będzie się toczyć.