Transpłciowa filozofka przyjęła księdza po kolędzie. "Po tym pytaniu się zasępił"
Kiedy ksiądz zapukał do jej drzwi, musiał się mocno zdziwić. Zamiast łysego brodatego Marka, drzwi otworzyła mu Maria. - Już nie muszę czekać na śmierć, żeby być szczęśliwą - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską transpłciowa filozofka.
"I po kolędzie! Ksiądz zapisał w kartotece, że zmieniłam płeć. Ustaliliśmy, że drzwi kościoła są dla mnie otwarte, ale sakramentów to nu-nu. Ksiądz przyznał, że on jeszcze w Tarnowie osoby transpłciowej nigdy nie spotkał i nawet nie wiedział, że takie tu są. A ja mu na to, że jak będzie chciał zrobić spotkanie z ciekawym człowiekiem, to adres zna" - napisała w mediach społecznościowych będąca w trakcie tranzycji Maria Minakowska, znana wcześniej jako Marek Jerzy Minakowski. Filozofka i genealożka, twórczyni Genealogii Potomków Sejmu Wielkiego.
W rozmowie z Wirtualną Polską opowiedziała o swoim doświadczeniu wizyty duszpasterskiej, relacji z wiarą i Kościołem oraz tym, dlaczego dopiero po pięćdziesiątce zdecydowała, że będzie żyć w zgodzie ze sobą.
Aleksandra Zaprutko-Janicka, dziennikarka Wirtualnej Polski: Ksiądz, który przyszedł do pani po kolędzie, miał szczęście czy pecha, że akurat na panią trafił?
Maria Minakowska: Myślę, że chyba szczęście, bo miał okazję poznać kogoś, kogo jeszcze nie spotkał, zderzyć się z nową rzeczywistością. Myślę, że to było dla niego ciekawe doświadczenie, którego zupełnie się nie spodziewał. Zwłaszcza że ja nie próbowałam się z nim kłócić, tylko w rozmowie chciałam się dowiedzieć, jak w praktyce wygląda traktowanie osób takich jak ja.
Nie wiedziałam, czego się spodziewać po wizycie księdza i jak zacząć tę rozmowę. Tymczasem ksiądz na wstępie zapytał: "co nowego?". Odpowiedziałam, że bardzo dużo nowego - np. na drzwiach nie ma już wizytówki "Marek Jerzy Minakowski", ale "dr Maria Jadwiga Minakowska". To dalej jestem ja, ale teraz jestem kobietą. Zapytałam, czy mogę teraz chodzić do kościoła, czy będę wyproszona? Reakcja księdza była życzliwa - powiedział, że oczywiście drzwi kościoła są dla mnie zawsze otwarte. Ale nie dałam się tak łatwo zbyć.
Zapytałam, co w takim razie z sakramentami. I tutaj ksiądz się zasępił. Był zaskoczony. Odpowiedział po namyśle, że chyba sakramenty to nie... Że Kościół się z czymś takim nie godzi i na uczestnictwo w Komunii Świętej liczyć nie mogę. Namyślił się jeszcze i z każdym namysłem nabierał pewności. Przyznał jednak, że nie spotkał się jeszcze z przypadkiem osoby transpłciowej w swojej karierze i mam poczucie, że odezwała się w nim przede wszystkim asekuranckość. I to było właśnie to, czego ja się chciałam dowiedzieć.
Porozmawialiśmy w duchu ekumenicznym. Czułam, że ksiądz traktuje mnie jak jakiegoś żyda czy muzułmanina, z którym można sobie podebatować w ramach Dni Judaizmu czy Dni Islamu, można uścisnąć rękę i rozejść się w pokoju i życzliwości, ale żadne z nas drugiego nie nawróci. Na pożegnanie więc oboje życzyliśmy sobie wszystkiego najlepszego i rozstaliśmy się życzliwie, z wzajemnym szacunkiem, ale bez nadziei na zjednoczenie w jednym Kościele.
Nie potrzebowałam od niego wykładu teologicznego. Na to mam doktorat z filozofii, który zdążyłam obronić, pewnie zanim się urodził. Chciałam mu pokazać, że te "elgiebety", którymi straszy się dzieci w kościele na kazaniach, to może być miła starsza pani, która sobie tutaj mieszka i nikomu krzywdy nie robi. Co ten młody ksiądz zrobi z tą wiedzą? Tego nie wiem. Może dowiem się za rok, gdy ministranci znowu przyjdą z pytaniem, czy przyjmę księdza po kolędzie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Prowadzi popularny biznes. Mówi, co jest zmorą przedsiębiorców
Nie pasuje już pani do sztywnych ram katolicyzmu. Po co w takim razie przyjmować księdza po kolędzie?
Mieszkam w Tarnowie, czyli w jednym z bardziej konserwatywnych zakątków Polski. Wcześniej 30 lat mieszkałam w Krakowie i w domu wakacyjnym na wsi, w gminie Tuchów, gdzie było ultrakonserwatywnie. Tam ksiądz był zdecydowanie najważniejszą osobą we wsi, a przyjmowanie go po kolędzie było nie tylko wydarzeniem religijnym, ale i społecznym.
Ja z Kościołem katolickim nie zerwałam, apostazji też nie planuję składać. Moja droga jest bardziej filozoficzna, przestałam wierzyć w substancjalność duszy, w to, że nasza świadomość jest w stanie przetrwać śmierć. Nie mam problemu z tym, czy istnieje Bóg, czy będzie zmartwychwstanie. Jestem przekonana, że nawet jeśli do tego zmartwychwstania dojdzie, nie będziemy pamiętać, kim byliśmy za życia. W związku z tym, gdyby Bóg chciał nas karać za rzeczy, które zrobiliśmy przed śmiercią, byłby bardzo złą osobą. A jeśli Bóg jest dobry, to nie mógłby tego zrobić.
Religia katolicka, czy szerzej chrześcijaństwo, ma bardzo dużo ciekawych intuicji. Problem polega na tym, że Kościół trzyma się dawnych form, a przecież jesteśmy zupełnie w innym miejscu. Katolicyzm nie nadąża za stanem wiedzy psychologicznej czy neurologicznej.
W pani przypadku coming out nastąpił stosunkowo niedawno. Zawodowo zajmuje się pani genealogią, czyli jedną z nauk pomocniczych historii. Tymczasem osoby związane z historią często są dość konserwatywne, żeby nie powiedzieć wręcz skostniałe w swoich poglądach. Jak koledzy po fachu przyjęli zmianę w pani życiu?
Z historykami faktycznie różnie to niestety bywa. Na szczęście ja pracuję przede wszystkim z demografami, a oni jednak są bardziej otwarci. Kilka tygodni temu byłam na konferencji naszej komisji działającej przy Komitecie Nauk Historycznych Polskiej Akademii Nauk. Ku mojemu zdziwieniu koledzy normalnie się ze mną witali, rozmawiali. Nikt nie zadawał pytań, jakby w ogóle nic nie zauważyli, żadnych zmian.
A przecież w samym pani wyglądzie zaszła niemała rewolucja.
No tak. Byłam przecież łysa, miałam długą brodę i starałam się wyglądać jak grecki filozof. Teraz różnica jest tak duża, że musiałam wyrobić sobie nowy dowód osobisty, bo wyglądam zupełnie inaczej. Bałam się, że następnym razem, jak wsiądę do pociągu, konduktor nie uwierzy, że to mój bilet.
A jak na zmianę zareagowali bliscy?
Z moją żoną, z którą byliśmy razem 30 lat, rozstaliśmy się już wcześniej. Nie utrzymujemy kontaktu. Moje bliskie osoby to przede wszystkim moja córka. Ona ma własne problemy, w tym orzeczoną niepełnosprawność, nauczanie indywidualne, od sześciu lat nie chodzi do szkoły, ale w tym roku zdaje maturę. Bardzo mnie wspiera. Moja siostra jest bardzo konserwatywną katoliczką, matką szóstki dzieci i psychologiem. Z jej strony czuję wielką miłość, żadnego odrzucenia. Wspiera mnie i jest otwarta. Pracuje w szkole i nawet żartowała, że połowa jej podopiecznych deklaruje, że jest niebinarna. Mam jeszcze siostrę cioteczną, profesorkę wirusologii po polskich i zagranicznych uczelniach. Z jej strony też nie czuję odrzucenia.
Jestem w uprzywilejowanej pozycji. Mogę sobie pozwolić na tranzycję i nie jest tak, że zostanę odrzucona, będę sama się z tym zmagać. Jestem w innej sytuacji niż na przykład nastolatki, które rodzice wyrzucą z domu, nie dadzą im pieniędzy na leki, na hormony. Mnie stać na to, na wizyty u seksuologa, na sukienki, kosmetyczkę, różne fanaberie. Mogę sobie pozwolić na to samo, co elegancka kobieta z klasy średniej, np. permanentny makijaż, brwi, rzęsy, paznokcie.
W ciągu zaledwie kilku miesięcy przeszła pani ogromną transformację. Co było impulsem do tego, by zrobić coming out?
Moja tranzycja zaczęła się, dopiero gdy poczułam, że córka jest bezpieczna, bo skończyła 18 lat. Nikt już nie powie mi, że jestem zboczeńcem, osobą niezrównoważoną, nie spróbuje mi zabrać opieki nad dzieckiem. Zaczęłam w czerwcu i powoli otwierałam się na różne rzeczy. Wreszcie zgoliłam resztki brody i zaczęłam się ubierać jak kobieta, nosić protezy piersi. Zapuściłam włosy i ufarbowałam je na różowo. Zamarzyły mi się piękne paznokcie. Poszłam do salonu, ale stylistka spojrzała na mnie i powiedziała, że ona mężczyzn nie obsługuje. Znalazłam zatem inną. Zrobiłam sobie różowe hybrydy.
Stylistka poleciła mi świetną panią od makijażu permanentnego, ale musiałam czekać jakieś sześć tygodni. Sześć miesięcy po moim coming oucie miałam już permanentny makijaż brwi i kreskę. Dla mnie to już coś na kształt pierwszej operacji, bo to coś, co widać na pierwszy rzut oka. Nie da się tego zmyć i powiedzieć: "No dobra, znowu jestem mężczyzną". Dla mnie to jest w zasadzie dużo ważniejsze niż inne ewentualne operacje korekty płci, które mogą się ewentualnie wydarzyć.
Aleksandra Zaprutko-Janicka, dziennikarka Wirtualnej Polski
Jesteśmy ciekawi twojej opinii. Wypełnij ankietę dotyczącą zdrowego stylu życia. Znajdziesz ją TUTAJ.
Masz newsa, zdjęcie lub film? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl