Blisko ludziTVN komentuje sprawę Tomasza M. Wiadomo, dlaczego dziennikarze nie zaangażowali się bardziej

TVN komentuje sprawę Tomasza M. Wiadomo, dlaczego dziennikarze nie zaangażowali się bardziej

Tomasz M. podejrzewany jest o otrucie siebie i swojego synka w jednej z sali zabaw na warszawskim Bemowie. Historia mężczyzny kilka dni wcześniej pojawiła się w programie "Uwaga" stacji TVN. Dziennikarzom zarzuca się, że nie zaangażowali się w sprawę po nakręceniu materiału. Dowiedzieliśmy się dlaczego.

TVN komentuje sprawę Tomasza M. Wiadomo, dlaczego dziennikarze nie zaangażowali się bardziej
Źródło zdjęć: © Facebook.com
Paulina Brzozowska

27.11.2018 | aktual.: 27.11.2018 18:22

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Historia Tomasza M. została omówiona w odcinku 5501, który został wyemitowany 21 listopada. Reporterka Joanna Bukowska porozmawiała z nim i jego byłą żoną, Justyną, o sprawie ich dzieci. Po rozwodzie sąd orzekł, że 4-letni synek i 6-letnia córka pary, zamieszkają z matką. To nie spodobało się panu Tomaszowi.

Skąd brak reakcji?

Rzeczniczka prasowa TVN-u, Joanna Górska, na naszą prośbę skomentowała postępowanie stacji w stosunku do Tomasza M. - O postępowaniu pana Tomasza M., łącznie z groźbami samobójczymi wiedział zarówno sąd rodzinny, jak i prokuratura. Zachowanie pana Tomasza M. było od początku przedmiotem badań tych instytucji oraz podstawą do wydania przez prokuraturę zakazu kontaktu z żoną i dziećmi, poza terminami wyznaczonymi przez sąd rodzinny. Obawa matki o bezpieczeństwo dzieci oraz różnice w traktowaniu ojca przez prokuraturę i sąd rodzinny były jednymi z ważniejszych powodów powstania materiału. Bezpośrednim powodem podjęcia tematu była rezygnacja sądu rodzinnego, na wniosek Tomasza M., z obecności kuratora podczas spotkań z dziećmi - mówi.

Zdaniem stacji wszystkie służby zostały odpowiednio poinformowane i obserwowały postępowanie mężczyzny z należytą uwagą. TVN nie uznał więc za konieczne zgłaszania sprawy po raz kolejny.

Porwania, których nikt nie liczył

Przypomnijmy, że mężczyzna wielokrotnie porywał synka, z którym zdawał się mieć bliższą więź niż z córką. – Tych porwań było tak dużo, że już nawet nie liczyłam – mówiła w "Uwadze" pani Justyna. Za pierwszym razem jej były mąż wywiózł syna aż do Monachium. Nie widział w tym nic złego.

Groźby i realne niebezpieczeństwo

Po kilku miesiącach wydarzyła się jednak historia, która powinna zaalarmować nie tylko dziennikarzy TVN-u, ale także odpowiednie służby. Tomasz M. zabrał synka na dach jednego z wrocławskich budynków. Mężczyzna groził samobójstwem. Był pod wpływem alkoholu. Mimo to sąd dalej zezwalał na widzenia ojca i dzieci bez nadzoru kuratora.

Zmiana postanowienia sądu nastąpiła dopiero przed emisją programu. Widzenia Tomasza M. i jego dzieci miały odbywać się tylko w obecności kuratora sądowego. To jednak nie zapobiegło tragedii, a tylko zaogniło złość mężczyzny.

Tomasz M. w "Uwadze" zaprzeczał, jakoby chciał zrobić krzywdę swoim dzieciom. – Ja nie jestem wariatem, ja nie jestem człowiekiem, który mógłby coś zrobić sobie lub dziecku. Ja nie jestem osobą, która może popełniać takie już skrajne rzeczy – wyjaśniał. Najwyraźniej znacząco mijał się z prawdą.

Tragedia w sali zabaw

W niedzielę 25 listopada Tomasz M. zabrał dzieci do jednej z warszawskich sali zabaw. Towarzyszył im wyznaczony kurator. Podczas zabawy ojciec zabrał 4-letniego synka do toalety. To właśnie tam miał podać mu toksyczną substancję nieznanego pochodzenia, a później sam przyjął dawkę tej samej substancji. Niestety nie udało się ich uratować i oboje, ojciec i syn, zmarli. W programie "Uwaga" ojciec mówił o tym, że ma zobaczyć się z dziećmi za 5 dni, ale boi się, co się wtedy stanie.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
bemowowarszawaotrucie
Komentarze (164)