"Ty jesteś jakiś opóźniony?". Nauczycielom coraz częściej puszczają nerwy
"Czemu tak się patrzysz bezmyślnie?", "A co ty, niemowa czy głuchy?", "Czy ty jesteś jakiś opóźniony?" - to niektóre z docinków, które padły z ust nauczycieli w czasie lekcji online. Usłyszeli je nie tylko uczniowie, ale również i ich rodzice.
Z powodu pandemii nauczyciele i uczniowie musieli się odnaleźć w nowej szkolnej rzeczywistości, bo lekcje stacjonarne przeniosły się na internetowe platformy. Wówczas wielu rodziców po raz pierwszy na własne uszy usłyszało, jak pedagodzy prowadzą zajęcia oraz jakie są ich metody wychowawcze. Choć początkowo nieprzyjemne komentarze i docinki ze strony dorosłych można było próbować usprawiedliwiać, to z czasem miarka się przebrała. Rodzice musieli interweniować.
Z ust nauczycielki sączył się jad
Ewa ma dwóch synów, młodszy 9-latek nie ma większych problemów w szkole, a zajęcia, choć z dość surową nauczycielką, przebiegają zazwyczaj w spokojnej atmosferze. Jednak u starszego syna, ucznia szóstej klasy, lekcje języka angielskiego są dla jego mamy źródłem nieustających wątpliwości, czy zachowanie pedagożki nie przekracza pewnych granic.
W czasie pandemii, gdy rozpoczęły się lekcje zdalne, Ewa wielokrotnie miała okazję usłyszeć, w jaki sposób anglistka odnosi się do dzieci. "Czemu tak się patrzysz bezmyślnie?", "Ty to chyba jesteś z innej planety", "Mama cię najwidoczniej nie wychowała dobrze, skoro jesz na lekcji", "A co ty, niemowa czy głuchy?", "Nie gap się, jakbyś miał jakąś chorobę", "Czy ty masz problem z głową, żeby takie bzdury mówić?" – to tylko nieliczne ze zwrotów, które młoda matka słyszała na własne uszy.
– Niby nic, niby nie padają wyzwiska czy obraźliwe słowa. Ale gdy z boku słyszy się, jak nauczyciel przez całą lekcję sączy jad, który słyszą dzieci tak wrażliwe, podatne na krytykę i opinie osób dorosłych, to wyobrażam sobie, jak te młode serca gasną, jak niszczona jest w nich pewność siebie – wyjaśnia Ewa w rozmowie z WP Kobieta. – Oczywiście, nie poleciałam od razu z tą sprawą do dyrekcji. Chwilę poczekałam, bo wiadomo, jest pandemia, nastały nowe realia, inaczej wyglądają lekcje, nauczyciele mogą być bardziej zestresowani. Dzieci też są rozbrykane, nie do końca skupione na nauce. Jednak po miesiącu uznałam, że to niedopuszczalne, by nauczyciel w taki sposób odzywał się do uczniów – wyjaśnia 37-latka.
Ewa najpierw zgłosiła sprawę wychowawcy, co poskutkowało tym, że na kolejnej lekcji anglistka z wielką uszczypliwością zadała jej synowi pytanie, czy na pewno rozumie, co jest zadane, bo jak nie, to może zawołać mamę i doprecyzować. Od razu było czuć, że jest oburzona, ponieważ ktoś na nią doniósł. 37-latka poszła więc do dyrekcji, by poinformować o problemie. Jak się okazało było to kolejne zgłoszenie i nauczycielka trafiła na dywanik. Na szczęście docinki zakończyły się, choć agresja w głosie pedagożki wciąż jest bardzo odczuwalna, a jedynki to codzienność uczniów szóstej klasy.
Nauka zdalna stała się koszmarem
Paulina często słyszała od swojego syna, że polonistka jest dla niego niemiła i się na niego uwzięła. Myślała jednak, że 11-latek wyolbrzymia sprawę. Dopiero gdy rozpoczęły się lekcje zdalne, zrozumiała, że chłopiec mówił prawdę. Mama była świadkiem, jak nauczycielka wyśmiewa chłopca przy całej klasie.
– Z początkiem lekcji zdalnych rozpoczął się nasz koszmar. Zrozumiałam, że skargi mojego syna na polonistkę nie były bezpodstawne. Mieszkamy na wsi i mamy tutaj problem z zasięgiem, często zrywa nam połączenie internetowe. Przez to syn kilka razy nie usłyszał, jakie zadanie ma zrobić albo co jest zadane. Pewnego razu, gdy ta sytuacja się powtórzyła, polonistka powiedziała mu przy całej klasie: "Innym działa internet i komputer, tylko tobie jak zwykle nie. Co jest z tobą nie tak?". Siedziałam obok syna i nie mogłam uwierzyć, że doświadczony pedagog tak zwraca się do ucznia. Potem jeszcze padały komentarze takie jak: "Czy ty jesteś jakiś opóźniony? Przez ciebie całej klasie muszę powtarzać drugi raz to samo", "Nie wiesz, co się dzieje na lekcji, ale to nie jest mój problem. Trzeba było się skupić i uważać, co mówię". Pani nie krzyczała, ale wyładowywała negatywne emocje poniżającymi docinkami – opowiada mama 11-latka.
Paulina dodaje, że przez zachowanie nauczycielki jej syn nie chce uczestniczyć w lekcjach online, bo boi się, że znów usłyszy nieprzyjemny komentarz. – Zaczął panicznie reagować na naukę zdalną, bo jest notorycznie szykanowany przez polonistkę. Walczę z lękami mojego dziecka, ale jest mi bardzo trudno. Nie wiem, jak mu pomóc. Gdy poprosiłam o wsparcie szkolnego psychologa, to usłyszałam, że nie może się wtrącać w relację rodzica z nauczycielem i zaleca wypracowanie kompromisu. Jedyna osoba, która się za nami wstawiła, to wychowawca. Zwrócił uwagę nauczycielce, że nieadekwatnie ocenia mojego syna i nie powinna go krytykować przy innych uczniach. Ta interwencja na razie pomogła, zobaczymy, na jak długo – mówi matka w rozmowie z WP Kobieta.
Rodzice nie mogą na to pozwalać
Katarzyna Zawadzka, psycholożka i psychoterapeutka specjalizująca się w pracy z dziećmi, wyjaśnia nam, dlaczego nauczyciele nie powinni pozwalać sobie na nieprzyjemne komentarze w stosunku do uczniów.
– Dzieci są bardzo wrażliwe, nie mają jeszcze mocno ugruntowanego poczucia własnej wartości. Dlatego tak ważne jest, by rodzice, nauczyciele, czy inne osoby starsze, które są dla nich autorytetami, często je chwalili, doceniali, wskazywali ich zalety i mocne strony. Pozytywne komunikaty budują ich pewność siebie. A w momencie, gdy dziecko słyszy obraźliwe komentarze i docinki z ust nauczyciela, i to w dodatku w obecności osób trzecich, lub co gorsza przy całej klasie, to takie słowa mogą nieść ze sobą bardzo negatywne konsekwencje – tłumaczy w rozmowie z WP Kobieta psycholożka.
– Przede wszystkim dziecko może bardzo nerwowo reagować na uczestnictwo w lekcjach. I rodzice szybko to zauważą, bo będzie się skarżyć na ból brzucha, ból głowy, mogą drżeć mu ręce, może wystąpić nadmierne pocenie się. Po drugie dziecko będzie odmawiało chodzenia do szkoły, w obawie z jednej strony przed krytyką nauczyciela, a z drugiej strony przed wyśmiewaniem przez rówieśników. Znam wiele takich historii z gabinetu, gdy dziewczynki i chłopcy z klasy znalazły sobie tzw. kozła ofiarnego. Gnębiły go, ubliżały, zmawiały się na niego za pośrednictwem internetowych komunikatorów. W konsekwencji poszkodowane dziecko musiało zmienić szkołę i zacząć chodzić z rodzicami na terapię, ponieważ nie dawało sobie rady psychicznie z problemem wykluczenia społecznego. Skoro nastolatkowie widzą, że dorosły nauczyciel pozwala sobie na niewybredne komentarze, to myślą sobie, że im też wolno tak mówić – wyjaśnia Zawadzka i dodaje: – Rodzice, gdy są świadkami niewłaściwego zachowania pedagogów wobec dzieci, powinni od razu interweniować. Nikt nie powinien mieć prawa, żeby publicznie obrażać najmłodszych.
Wychowawczyni V klasy szkoły podstawowej, Sylwia Rataj, choć uważa, że zachowanie jej kolegów po fachu jest naganne, to z drugiej strony stara się ich zrozumieć. – Zarówno nauczyciele jak i uczniowie są już naprawdę zmęczeni lekcjami online. Proszę też zrozumieć pedagogów, są tylko ludźmi, czasami trudno im zapanować nad trzydziestką uczniów, którzy uczestniczą w lekcji. Każdy z nich jest żywiołem, który trudno okiełznać, w szczególności przez internet – mówi nam pedagożka.
– Jak najbardziej uważam, że nieprzyjemne komentarze i uszczypliwe docinki nie powinny padać z ust nauczycieli. Ja nie mam takich metod wychowawczych i wiem, że moi koledzy i koleżanki ze szkoły również nie odnoszą się tak do dzieci. Myślę jednak, że to nie lekcje online są źródłem konfliktu i rozdrażnienia. Skoro takie słowa padają podczas zajęć zdalnych, to wielce prawdopodobne, że to nie jest pierwszy raz i padały już wcześniej, jeszcze w czasie lekcji stacjonarnych. Po prostu dopiero teraz rodzice je usłyszeli i zaczęli interweniować – zauważa nauczycielka Sylwia Rataj.