Zdjęcie ilustracyjne© Unplash | Eric Ward

"Ty potrzebujesz pomocy. Nie ogarniasz"

Już wszystko wyżarliście w tych korporacjach – usłyszała Anna, gdy psychiatra przepisywał jej leki na bezsenność. Aleksandrę terapeuta namawia na urlop ze względu na wypalenie zawodowe. Od 1 stycznia 2022 roku będzie ono uznawane za syndrom mogący wpłynąć na stan zdrowia. Problem dotyczy 65 proc. Polek i Polaków czynnych zawodowo.

ANNA, 31 LAT

Kiedy nie mogłam zasnąć, zapętlałam w głowie autorską piosenkę "Dlaczego?". Leciała tak: dlaczego nie potrafię więcej pracować, dlaczego nie mogę szybciej i więcej się uczyć, dlaczego jestem taka słaba, dlaczego nie mogę bardziej się postarać?

Z drugiej strony, miałam jakąś perwersyjną satysfakcję, że robię dużo i jestem zajęta, że mam swój własny kierat, mogę wypruwać sobie żyły i zarżnąć się w pracy. Myślałam, że tak ma wyglądać dorosłość.

***

65 proc. Polaków czynnych zawodowo skarży się na symptomy wypalenia (badania UCE Researach i Syno Poland dla platformy ePsycholodzy.pl). Pandemia koronawirusa nasiliła problem: siedem na dziesięć osób twierdzi, że rok 2020 był najbardziej stresującym rokiem w ich życiu zawodowym i negatywnie wpłynął na zdrowie psychiczne. Wskaźnik stresu jest znacząco wyższy wśród kobiet (69 proc.) niż u mężczyzn (49 proc.) (badanie "Wellbeing mentalny pracowników w Polsce" dla mindyapp.com). Wypaleni często wstrzymują się z sięgnięciem po profesjonalną pomoc, aż sytuacja zrobi się krytyczna.

Przed zaśnięciem Anna odtwarza w głowie piosenkę. Przewodni motyw: dlaczego nie potrafię więcej pracować? (Zdjęcie ilustracyjne)
Przed zaśnięciem Anna odtwarza w głowie piosenkę. Przewodni motyw: dlaczego nie potrafię więcej pracować? (Zdjęcie ilustracyjne)© Unplash | Daria Litvinova

Miesiąc miodowy. Szukali kogoś z francuskim. Nie mieli dużych oczekiwań, najważniejszy był język. Zaoferowali 4 tysiące na rękę. Pomyślałam: wow! To były dla mnie ogromne pieniądze.

Wydawało mi się, że los się do mnie uśmiechnął. Prowadzenie ewidencji czasu pracy, naliczanie wynagrodzeń - nic skomplikowanego.

Sprawdzasz nadgodziny i urlopy, wysyłasz dane do zewnętrznej firmy, która przygotowuje paski płacowe. Otrzymujesz od nich pliki, sprawdzasz, czy wszystko się zgadza i to jest cała robota. Banalne, ale dla kogoś, kto zna francuskie prawo pracy. Ja nie znałam. Zatrudniając mnie, wiedzieli o tym. Uczyłam się sama, po omacku, bo dziewczyna, która miała przekazać mi obowiązki, była wiecznie zajęta.

Co miesiąc przytrafiały mi się pomyłki. Dręczyły mnie, ale najgorsze przyszło, kiedy się okazało, że dla 130 pracowników balanse urlopowe są błędne. Korporacja, chcąc zaoszczędzić, przeniosła obsługę rozliczeń do Polski i powierzyła ją w moje ręce. Jednak podczas transferu nie uwzględniono dużej ilości danych. Błędy były, zanim pojawiłam się w tej pracy.

Manager dostał szału, bo urlop we Francji jest oznaczany na pasku płacowym, a pasek tam to świętość. To oficjalny dokument, z którym pracownik może iść do sądu. Wygra sprawę od razu, jeżeli są błędy.

Paprotka. Ich pomysł był taki, że ja porozmawiam z każdym ze 130 pracowników i wszystko im wyjaśnię. Wcześniej miałam przeanalizować historię urlopową każdego z nich. Cofnąć się 2 lata i sprawdzać dzień po dniu: pracował czy nie pracował. 730 dni pomnożone przez 130 pracowników. No i jeszcze codzienne zadania, naliczanie pensji i tak dalej.

I nagle ja, osoba kompletnie niedoświadczona, miałam być specjalistą od czegoś, o czym nie miałam pojęcia.

Kiedy zaczął się zbliżać koniec mojej półrocznej umowy, szefowa powiedziała: "Ania, widzę, że się starasz, ale nadal są błędy. Przedłużymy ci umowę na trzy miesiące, ale w tym czasie trzeba wdrożyć plan poprawy. Będziemy się spotykały co tydzień, żeby rozmawiać o tym, jak możesz polepszyć swoją pracę".

Oczy wyskoczyły mi z orbit. Przychodziłam pierwsza, wychodziłam ostatnia. Znałam wszystkie sprzątaczki. Byłam zawsze w biurze. Niczym paprotka. Towarzyszyła mi myśl, że chciałabym pracować więcej, ale nie daję rady. Robiłam codziennie 10-12 godzin. W soboty i niedziele też.

Dla przełożonych to było normalne. Z menadżerką wspólnie spędziłyśmy majówkę w biurze. Nie przyszło jej do głowy, że mogę mieć jakieś plany.

***

Na długotrwałe, chroniczne zmęczenie, problemy ze snem i odżywianiem, stany lękowe i depresyjne, nie pomoże odpoczynek podczas weekendu czy tygodniowego urlopu. Trzeba odpocząć, by móc zdystansować się do sytuacji zawodowej, która zdominowała całe życie. Polacy wciąż jednak wstydzą się podjąć leczenie. Ponad 80 proc. badanych twierdzi, że boi się zgłosić szefowi potrzebę wsparcia w leczeniu zdrowia psychicznego.

"Kiedy po powrocie do domu chciałam szybko zasnąć, od razu nalewałam sobie wina. Najpierw lampkę. Potem pół butelki. Najpierw co drugi dzień. Potem codziennie" (zdjęcie ilustracyjne)
"Kiedy po powrocie do domu chciałam szybko zasnąć, od razu nalewałam sobie wina. Najpierw lampkę. Potem pół butelki. Najpierw co drugi dzień. Potem codziennie" (zdjęcie ilustracyjne)© Unplash | Alfonso Scarpa

Kontrola i brak kontroli. Miałam poczucie nieustannej kontroli tego, co robię. I nieustającej beznadziei. Kiedy wiedziałam, że znowu nie mam wystarczającej ilości informacji, szłam do kibla. Musiałam sobie poryczeć z 10 minut. Potem szybko makijaż i powrót do roboty. Jak w memie o korporacjach. Tylko że to się działo naprawdę, to była moja codzienność.

Jeśli przydarzył się wolny weekend, chlałam. Na umór, żeby tylko się odciąć. Potem kac. A potem znowu jazda. I tak na okrągło. Kiedy po powrocie do domu chciałam szybko zasnąć, od razu nalewałam sobie wina. Najpierw lampkę. Potem pół butelki. Najpierw co drugi dzień. Potem codziennie.

W głowie kołatały mi się słowa mamy, że "pracę trzeba szanować". I te, że "jeśli coś jest nie tak, to trzeba zacisnąć zęby i być wdzięcznym, że się pracuje".

Znajomi początkowo próbowali się spotkać, zapraszali. Sugerowali, że może za dużo pracuję, potem się przyzwyczaili.

Odwiedzał mnie czasem kolega z Norwegii. Taka znajomość z Tindera. Za którymś razem myślał, że pomylił mieszkania. Wszędzie kocie kłaki, lodówka usyfiona, a w niej kolejne formy życia. Ja znów wróciłam nabuzowana z pracy i w pierwszym odruchu sięgnęłam po wino. Zaczęliśmy rozmawiać i w pewnym momencie po prostu pękłam, rozryczałam się.

Powiedział wtedy: "Potrzebujesz pomocy. Ty nie ogarniasz".

Ja na to: jestem niezależna, nie muszę nikogo prosić o pomoc. Super ogarniam!

Kiedy wyjechał, pomyślałam, że może mam gorszy czas, ale przecież mam też na sobie wielką odpowiedzialność. Powtarzałam sobie, że to nic takiego, że wytrzymam. To są fajne pieniądze i jeszcze nadgodziny, to zawsze jakiś bonus. Tylko zaczęła męczyć mnie bezsenność.

Leki i lęki. Problemy ze snem się przeciągały, więc po roku poszłam do psychiatry. Nie był zaskoczony. Powiedział, niby żartem: "Wy już wszystko wyżarliście w tych korporacjach". Niektóre leki schodzą tak szybko, że regularnie brakuje ich na rynku. Znalazł mi jakiś zamiennik. Wypisał receptę i zaproponował miesiąc zwolnienia. Wzięłam tylko receptę. Jeszcze wtedy myślałam, że muszę się tylko wyspać.

Jakie leki? Tabletki nasenne i takie na obniżenie lęku, bo ja ciągle się bałam.

Byłam na umowie na czas określony. Wiedziałam, że jak pójdę na zwolnienie, to mi nie przedłużą. Liczyły się tylko umowa, praca i kredyt. Byłam jak koń z klapkami na oczach. Gdy próbowałam spojrzeć w bok, widziałam czarną dziurę. Miałam wizję bezdomności, komornika i głodu. Praca zasłoniła mi resztę świata.

Jak wyglądały ataki lęków? Takie zwykłe. Nie mogłam oddychać, zatykało mnie i się dusiłam. Najczęściej po rozmowach z przełożonymi. Mówiłam wtedy, że idę na papierosa, ale szłam do toalety i tam powtarzałam sobie, że zaraz będzie okej. Uspokój się, uspokój.

Człowiek ma niesamowitą zdolność przystosowania się do trudnych sytuacji.

***

Od 1 stycznia 2022 roku wypalenie zawodowe będzie uznawane za syndrom mogący wpłynąć na stan zdrowia. Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) wpisała je do Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób (ICD-11). Lekarze będą mogli wystawiać L4 motywowane syndromem, jednak takie zwolnienia będą obarczone dużym ryzykiem. Zwolnienie z powodu syndromu zawodowego, a nie jednostki chorobowej, może zakwestionować ZUS. Tymczasem psychiatrzy i terapeuci uznają przerwę w pracy za kluczową dla leczenia wypalenia. Dla profilaktyki zdrowia psychicznego i usunięcia wątpliwości interpretacyjnych potrzeba zmian w prawie.

"Uczyłam się sama, po omacku, bo dziewczyna, która miała przekazać mi obowiązki, była wiecznie zajęta" (Zdjęcie ilustracyjne)
"Uczyłam się sama, po omacku, bo dziewczyna, która miała przekazać mi obowiązki, była wiecznie zajęta" (Zdjęcie ilustracyjne)© Pexels | Anna Tarazevich

"Podziękowanie". Projekt "naprawić urlopowe błędy" zakończył się sukcesem. Przeprowadziłam wszystkie rozmowy. Wszystko wyprostowałam. Wysłaliśmy podsumowanie. Czekałam wieczność na tę chwilę ulgi. Trwała dwa dni, bo wtedy dali ogłoszenie na moje stanowisko. Tym razem z dopiskiem: "Wymagana znajomość francuskiego prawa pracy".

Wiadomość przekazała mi menadżerka. Ja miałam zostać w firmie, ale na stanowisku wspierającym. Poczułam się, jakby ktoś dał mi w twarz. Zostałam wyciśnięta jak cytryna, doprowadzona do granic możliwości, a potem wyrzucona na kompost.

Kiedy poprosiłam o zmianę działu, nikt nie powiedział słowa. Byłam - fajnie. Nie ma mnie - też okej.

Chwilę później przyszła pandemia i pomogła mi w tym momencie załamania. Praca z domu pozwoliła mi się wyciszyć i wrócić do jakiegoś normalnego trybu, choć na początku się czułam jak oszustka. Tylko 8 godzin? Przecież to nie jest prawdziwa praca! No i wciąż kipiałam bierną agresją: nie odpiszę od razu. Zrobię to później.

Odrodzenie. Po trzech latach zdecydowałam się odejść. Za dwa tygodnie zaczynam w nowym miejscu. Też w korpo, ale nie widzę tego jako porażki. Miałam już spotkanie z nową szefową. Jest z Danii, ma inne podejście niż polski management. Dalej będę naliczać wynagrodzenia, ale w innym systemie. Będę przenosić procesy, wykorzystam swoje doświadczenie.

Nie martwię się na zapas. Wiem, że jeśli będzie mi źle, to już nigdy nie zawaham się odejść.

ALEKSANDRA, 39 LAT

Wieczorem trudno mi zasnąć, a rano nie mam siły wstać. Niby nic takiego, ale kiedyś lubiłam niedzielne wieczory, bo wiedziałam, że nazajutrz zobaczę te wszystkie roześmiane buzie. Teraz przygniata mnie zniechęcenie. Myślę, że gdzieś popełniłam błąd. Mogłam robić inne rzeczy, a tą robotą zrujnowałam sobie życie. Nieważne, że przez lata sprawiała mi przyjemność.

***

- Badania UCE Research wykazują, że aż 80 proc. osób znajdujących się aktualnie w gorszym stanie nie miało obniżonego nastroju przed wybuchem epidemii. Z kolei dzięki Mental Health Foundation wiemy, że co czwarta osoba każdego roku ma lub będzie miała dolegliwości w obrębie zdrowia psychicznego - zaznacza Agata Pelc, szefowa Wellbeeing Institiute w raporcie "Wellbeing mentalny pracowników w Polsce".

- Jednym z kluczowych powodów, dla których ten temat należy do tabu, jest niewątpliwie stygmatyzacja – zarówno na poziomie społecznym, jak i osobistym. Negatywne nacechowanie problemów w tym obszarze zdrowia bierze się ze zbyt niskiej świadomości oraz z naleciałości w przekonaniach o osobach chorych. Ma również podłoże w galopującym perfekcjonizmie i chęci bycia idealnym - dodaje.

Niewidzialna. Po 9 latach pracy odkryłam, że jestem niewidzialna. Kobieta obsługująca przechowalnię, w której można zostawić dziecko. Rodzice wbiegają, podrzucają pakunek i lecą do swoich zajęć. Nie traktują mnie jak równej sobie, raczej oczekują, że będę jak dyskretna służba. Nie bardzo ich interesuje, z kim maluch spędza każdy dzień, jakie mam kompetencje. Jakby nie chodziło o ich dziecko.

Oburzam się na określenie "opiekunka". Ono utrwala przekonanie, że niewykształcony garkotłuk usiądzie z dziećmi w kółku, zaśpiewa "kumbaja", a potem wypije kawę i tyle. Jestem nauczycielką wychowania przedszkolnego i jak każda z koleżanek w pracy, mam kilka specjalizacji. U mnie to polonistyka, angielski i podyplomówki z terapii zaburzeń rozwojowych.

Ale nikt nie traktuje mnie jak specjalistki. Mam się nie wtrącać do wychowania. Chyba że dzieje się coś bardzo złego, wtedy to jest moja odpowiedzialność.

Na ostatni rok przedszkola trafił do mnie sześciolatek, rozwojowo był trzy lata do tyłu. Próbowałam skierować go do poradni, ale rozmowy z matką kończyły się histerycznym płaczem albo histerycznym śmiechem. W diagnozie napisałam, że jedyną szansą dla chłopca jest pozostanie w przedszkolu. Poszedł jednak do szkoły i trzeci rok kibluje w pierwszej klasie. Wspólna znajoma zapytała niedawno jego matkę, jak się ma chłopiec. Usłyszała: no jest z nim okropny problem, bo ta piz... w przedszkolu się nie poznała, że dziecku coś dolega.

Żeby przedszkole dostało dofinansowanie, dyrektor musi wykazać wybitne osiągnięcia placówki. Ciągle słyszę: "za mało innowacyjne, nie będzie z tego pieniędzy". Dla mnie osiągnięciem jest to, że dziecko, które do tej pory wstydziło się zabrać głos, odważy się na forum grupy powiedzieć cichutko o swoim doświadczeniu. Dla systemu osiągnięciem jest miejsce na podium w konkursie międzyprzedszkolnym i dyplom.

***

– Pracownicy firm w 2020 r. umawiali się na 50 proc. więcej konsultacji z psychologiem i psychiatrą niż w poprzednim roku. Tak niepokojący wynik najprawdopodobniej jest skutkiem pandemii COVID-19. Mimo nowych okoliczności główne przyczyny zwolnień lekarskich nie uległy zmianie. W przeważającej części powody to stres, zaburzenia adaptacyjne i lękowe oraz epizody depresyjne.

Pandemia tylko pogłębiła problem, który obserwujemy na rynku pracowniczym od lat - wskazuje dr n. med. Piotr Soszyński w raporcie "Wellbeing mentalny pracowników w Polsce". – Jak wynika z badania Hays Poland, obawy związane z życiem zawodowym wyraziło aż 50 proc. respondentów mających pracę oraz 86 proc. badanych, którzy w początkowym okresie pandemii stracili zatrudnienie.

Aleksandra: "Utrata pewności siebie boli najbardziej. Kiedyś byłam przebojowa. Dziś straciłam poczucie kontroli nad tym, co się dzieje z moim życiem" (Zdjęcie ilustracyjne)
Aleksandra: "Utrata pewności siebie boli najbardziej. Kiedyś byłam przebojowa. Dziś straciłam poczucie kontroli nad tym, co się dzieje z moim życiem" (Zdjęcie ilustracyjne)© Unplash | Tiago Bandeira

"Krowy, do roboty". W kwietniu 2018 roku, tuż przed strajkiem nauczycieli, miałam awans zawodowy na nauczyciela mianowanego. Na egzaminie jak w sądzie. Kurator, naczelnik wydziału oświaty, przedstawiciel związków zawodowych siedzą i przepytują z najdrobniejszego przepisu. Ja, po 9 latach w zawodzie, stoję, recytuję i posypuję się brokatem, by zasłużyć na 80 złotych więcej miesięcznie. Czułam się upokorzona.

A potem strajk i przed bramą przedszkola ktoś wysmarował: "Krowy do roboty", a rodzice pisali w mailach, że się wydurniamy i mamy w nosie dzieci.

Płakać zaczęłam trzeciego dnia i już nie przestałam. Weszłam na stronę Związku Nauczycielstwa Polskiego, a tam tysiące komentarzy, a w nich najgorsze pomyje. Próbowałam tłumaczyć, o co naprawdę chodzi. Znajdowali mnie później na Facebooku i pisali bezpośrednio: "nierobie spier... do roboty", "poje... wam się w głowach", "jesteś kobietą, jeśli nie masz na chleb, to zawsze możesz zacząć dawać dupy".

Dotarło do mnie, że moja praca nic nie znaczy. Został ze mnie tylko popiół.

Owszem, zdarzały się dowody uznania, ale nieproporcjonalne do szamba, jakie się wylało. Chcieliśmy pokazać strajkiem, że edukacja jest ważna. Jeśli nic się nie zmieni, zaczną pracować tu przypadkowi ludzie. Dzięki temu, że rodzice mają nas w przedszkolach, mogą zarabiać na dobry byt swojej rodziny. Czy to takie straszne, że chcemy dla siebie tego samego?

10 lat temu dało się z tego żyć, dziś to jest bardzo drogie hobby. W tygodniu muszę dawać korepetycje. W weekendy robię korektę i redakcję tekstów. Płace w budżetówce są przedstawiane tak, aby atrakcyjnie pokazać średnią. Wlicza się w nią wszelkie możliwe dodatki. Według statystyk powinnam zarabiać 6 tysięcy złotych. Kończąc ostatni stopień awansu, mam na rękę 3100 zł.

Po strajku zostałam bez obietnicy podwyżki, bez pensji za kwiecień, bez środków do życia. Za to z wielką dziurą w sercu. Straciłam chęć do pracy, a więc część siebie.

Dzieci widziały, co się dzieje, one są bardzo są uważne. Po powrocie się przytulały. Mówiły, jak bardzo tęskniły i jaka jestem wspaniała. To były krótkie momenty, które pomagały poczuć się lepiej. Do końca roku szkolnego na szczęście nie zostało dużo czasu. Skupiłam się na tym, żeby przetrwać. Unikałam rodziców, bo wielu z nich śmiało się nam prosto w twarz.

"Dacie radę". Rok później, gdy wylizałam rany, postanowiłam odejść. Ja i kilka koleżanek. Planowałyśmy złożyć wypowiedzenie w kwietniu. W marcu wybuchła pandemia. To był kolejny strzał.

Dzieci przychodziły do przedszkola chore. Z 17 nauczycieli przedszkola zostało 6, którzy zachowali pracę i jednocześnie byli zdrowi. Dzieci ponad 200. Naczelniczka pracująca w gminie powiedziała, że matematycznie jej wychodzi, iż damy radę. Dałyśmy. Codziennie obstawiałam dwie zmiany.

Niby żywa, ale martwa. Po wsparcie terapeuty sięgnęłam po trzecim lockdownie. Mówi, że bywają związki toksyczne. A jeśli coś tak mocno szkodzi, to trzeba się odciąć na jakiś czas i zobaczyć, co się wydarzy. Poza wypaleniem zawodowym zauważył u mnie zespół stresu ponarcystycznego. Bo ja nie poszłam do niego w sprawie pracy. Zaczęłam się ratować dopiero, gdy w domu zupełnie przestało się układać.

Kłótnie zaczęły się od pieniędzy i mojej frustracji pracą. Partner mówił, że się marnuję i moglibyśmy żyć na innym poziomie, gdybym tylko nie uparła się, żeby robić to, co kocham. Czułam się winna. Powtarzałam: "Przepraszam, że tak mało zarabiam. Przepraszam, że mam taką gównianą pracę".

Terapeuta nalega, bym wzięła długi urlop. Cały czas powtarza, że wypalenie to będzie niebawem jednostka chorobowa, żebym o tym pomyślała. Ale ja chcę najpierw ogarnąć sytuację domową. Dopiero wtedy będę skupiać się na sobie. Terapeuta uważa, że to zła kolejność, że powinnam zacząć od siebie. A ja mam poczucie, że jak w domu będzie spokój, to ze mną będzie lepiej.

Straciłam kontrolę nad własnym życiem. Utrata pewności siebie boli najbardziej. Kiedyś byłam przebojowa. Dziś straciłam poczucie kontroli nad tym, co się dzieje z moim życiem. Ciągle czuję, że ktoś sprawuje nade mną władzę. I w domu, i w pracy jestem marionetką. Nic ode mnie nie zależy. Wciąż muszę udowadniać, że na coś zasługuję. I to wieczne mielenie w głowie nieprzyjemnych sytuacji. Stoję pod prysznicem i myślę: jutro znowu będę się musiała komuś tłumaczyć.

***

Wśród przyczyn wypalenia zawodowego wskazuje się najczęściej: nadmierne przeciążenie pracą i brak czasu na odpoczynek, poczucie braku kontroli w pracy, nieadekwatne wynagrodzenie, niestabilne relacje i brak zaufania w zespole oraz niezgodność wartości.

Dno. Na najgłębszym dnie jestem teraz. Zaczęłam kolejny rok szkolny, mimo że miałam odejść. Zostałam, choć ukochana praca dziś sprawia mi przykrość. Tak naprawdę, to chyba ze strachu. Żyję resztką złudzeń.

Niemoc. Kocham tę pracę i czuję się jej niewolnikiem. Miałam się ratować, odejść, ale nie mogę. Nie potrafię się wydostać. Boję się zrezygnować, bo boję się, że w niczym innym tak dobrze się nie odnajdę. A jeśli się odnajdę, to boję się, że będę tęsknić.

W środku rozpaczam, na zewnątrz noszę pancerz ukuty z pozornego poczucia humoru, ironii, sarkazmu. Chcę się go pozbyć, nie lubię siebie takiej. Nie mogę znieść tego, kim się stałam.

Mam nową grupę czterolatków, ale jest między nami jakaś szklana szyba. Nie potrafię z nimi stworzyć takiej więzi, jaką tworzyłam wcześniej z innymi dziećmi.

Na myśl o spotkaniu z rodzicami robi mi się niedobrze. Złapałam się na tym, że zastanawiam się, o co mogą mieć do mnie pretensje. Przygotowuję się, jak mogę zaatakować pierwsza. Nigdy wcześniej tak nie miałam. Czy da się uratować mój związek? Mam duże wątpliwości. Dziś wiem, że przez długi czas godziłam się na sytuacje, na które nie powinnam, tylko ze względu na swoje zarobki. Mam córkę, bałam się, że sobie nie poradzimy.

Światełko. Zawsze staram się dostrzec światełko w tunelu. Wierzę, że da się przez to przejść i iść dalej. Tylko potrzebuję troszkę odpocząć. Odzyskać energię, żeby znów stanąć na nogi i ruszyć. Dokąd? Jeszcze nie wiem.

Imię jednej z bohaterek tekstu, na jej prośbę, zostało zmienione.

Źródło artykułu:WP magazyn
depresjawypalenie zawodowezus

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (478)