Uciekła z piekła, teraz polscy urzędnicy chcą ją tam odesłać
27.04.2017 19:49, aktual.: 17.01.2018 14:43
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Pracowała, odkąd miała 11 lat. Skończyła szkołę, wyszła za mąż. Miesiąc później mąż zaginął. Funkcjonariusze czeczeńskich Służb Bezpieczeństwa najpierw nachodzili ją, potem jej rodzinę. W Polsce chciała zacząć żyć od nowa. Ma zajęcie, przyjaciół i pismo z urzędu, w którym napisano, że musi wynosić się z Polski.
Larisa jest w Polsce od kilku lat. Ale nadal wracając do domu, wysiada z windy dwa piętra wyżej i nasłuchuje, czy ktoś nie czeka pod jej drzwiami. Bliskich się nie spodziewa. Ojciec zginął podczas wojny. Mąż zaginął zaledwie miesiąc po ślubie. Wiadomo tylko, że z powodów politycznych. Larisa cierpiała więc za niego. Kadyrowcy, służby na usługach władcy Czeczenii Ramzana Kadyrowa, nie przyjmowali do wiadomości, że Larisa nie ma nic wspólnego z działalnością polityczną męża. On jej nawet nie mówił, co robił w ciągu dnia. Kadyrowcy nękali jej rodzinę, robią to i teraz. Matkę Larisy ciągle nachodzą.
Po roku takiego piekła i życiu w niepewności Larisa zdecydowała się na wyjazd. Chciała w ten sposób zapewnić bezpieczeństwo sobie, matce i rodzeństwu, którym również grożono. Był 2013 rok, gdy razem z koleżanką uciekła – chciały zamieszkać w Norwegii. Przewodnik porzucił je jednak w Niemczech.
Zaraz po przyjeździe do Niemiec zaczęła nagle chorować, spędziła sześć miesięcy w szpitalu. Deportowano ją do Polski, ale została zwolniona z ośrodka dla cudzoziemców ze względu na zły stan zdrowia.
Nikomu nie można zaufać
Larisa jeszcze kilka lat temu mieszkała w Groznym – stolicy Czeczenii. Skończyła studia medyczne, przez 6 lat pracowała w szpitalnym laboratorium, potem zajęła się aktorstwem. Tylko na scenie nie zdążyła wystąpić. Wybuchła wojna.
W Polsce od razu złożyła wniosek o przyznanie ochrony międzynarodowej. Na decyzję musiała jeszcze poczekać.
W 2014 r. po upadku w sklepie znalazła się na jakiś czas w szpitalu. Diagnoza lekarzy była jasna: zespół stresu pourazowego (PTSD). Dotyka on nie tylko żołnierzy, ale także ofiary wojny. – Nie mogą jej odesłać. Nie w takim stanie – mówi psychiatra, który się nią opiekuje.
Larisa skończyła kurs opieki nad osobami starszymi, odbyła praktykę w szpitalu, dostała propozycję pracę w firmie organizującej opiekę nad osobami starszymi. - Była cierpliwa, serdeczna, uczynna. Nie wyobrażam siebie innej opiekunki dla mojej mamy – pisze w opinii na temat Larisy, córka jednej z podopiecznych.
- Jestem bardzo wdzięczna za pomoc, jakiej udzieliła mi w ostatnich tygodniach życia mojej teściowej. Do dzisiaj pozostaję z nią w dobrym kontakcie, spotykamy się, a Pani Larisa uczestniczy w ważnych wydarzeniach z życia mojej rodziny – pogrzeb teściowej, ślub córki – pisze synowa innej pacjentki.
O tym, co działo się w rodzinnym kraju, Larisa nie opowiada. Mamy tylko skrawki jej dawnego życia. - Ja nawet Czeczenom nie mówię wszystkiego, bo nie wiem, czy mogę zaufać – opowiada 39-latka.
Tu jest bezpiecznie
Do Polski Czeczeni przyjeżdżają od ponad 10 lat – pierwsi pojawili się wraz z rozpoczęciem wojny rosyjsko-czeczeńskiej w 1994 roku. Początkowo było ich niewielu, później po azyl zgłaszało się 30 osób dziennie. Niewielu z nich zostaje w Polsce na dłużej. Dla większości jest to dla nich jedynie kraj tranzytowy w drodze na Zachód.
Od początku roku przyjechało do nas 4,5 tys. obywateli Federacji Rosyjskiej. 80 proc. z nich to Czeczeńcy. 1800 jest Ukraińców.
Larisie grozi teraz powrót do jej prywatnego piekła. Urząd do Spraw Cudzoziemców odmówił przyznania jej statusu uchodźcy, odwołania nic nie dały. Jej jedyną szansą na pozostanie w Polsce jest przyznanie przez Straż Graniczną pobytu humanitarnego. Lekarz wydał opinię, że Larisa nie powinna przerywać terapii ani być narażona na stres, związany z deportacją ze względu na stan zdrowia.
- Ja tutaj w Polsce spotkałam wielu życzliwych ludzi. Są wspaniali. Tu jest bezpiecznie – Larisa przełyka łzy. Wielu z tych życzliwych ludzi zaangażowało się w pomoc Larisie: jej pracodawczyni, rodziny pacjentów, a także wolontariuszka Fundacji Ocalenie Agnieszka Jelonek-Lisowska.
- Nie jest zaangażowana w działalność polityczną, religijną. Jest tu już kilka lat, stara się żyć normalnie. Skończyła kursy. Jest też w trudnej sytuacji psychicznej, na co mamy papiery od lekarzy. Jej życie i zdrowie jest zagrożone. Nie powinno być żadnych wątpliwości, czy udzielić jej pomocy. Natomiast wszystkie apelacje, kolejne prośby, kończą się na niczym – opowiada nam Agnieszka Jelonek-Lisowska.
Straż Graniczna argumentów za tym, by Larisa w Polsce została, nie widzi. Polscy politycy idą w zaparte i niebezpieczeństwa w Czeczenii nie dostrzegają. – Każdy, kto choć trochę orientuje się w polityce tego rejonu, wie, że to bzdura – przyznaje Agnieszka i dodaje: jeśli Larisa wróci, to Służby Bezpieczeństwa zapukają do jej drzwi. I nie wiadomo, czy pójdzie do więzienia, czy skończy się na przesłuchiwaniach.
Nie jestem pasożytem
Larisa nic nie zrobiła. Dziś pokutuje za działania męża, o których de facto nie miała pojęcia. – Tyle, co przeszła ta kobieta, jest po prostu nie do opisania – mówi wolontariuszka. – Nie pasożytuje na polskim systemie. Ona ma fach i mogłaby normalnie pracować w zawodzie. Opiekunów osób starszych jest jak na lekarstwo. Mogłaby pomagać, pracować, normalnie żyć.
Larisa mieszka teraz w Warszawie, wynajmuje mieszkanie. Stara się być samodzielna, nie korzysta z pomocy opieki czy innych ośrodków. Fundacja Ocalenie daje jej dostęp do lekarzy, kiedy jest to konieczne.
Wydaje się więc, że jej jedyną nadzieją jest Straż Graniczna. Czy zareagują na apel o przyznanie jej pobytu humanitarnego? Trudno powiedzieć. W ostatnim czasie opisywaliśmy już historie kilku Ukrainek, które szukały azylu w Polsce. Opisana przez nas historia Yulii zakończyła się pozytywnie, podobnie stało się w przypadku 13-letniej Daryny.
- Straż Graniczna działa tak, że nie wiadomo, kiedy zapukają do jej drzwi. To może się zdarzyć w każdej chwili. Nie wysyłają wcześniej komunikatu, w związku z czym człowiek żyje w poczuciu ciągłego zagrożenia. Z tego, co wiemy, środki przymusu bywają bardzo bezpośrednie. Dla osoby, która jest w takim stanie psychicznym, to jest ekstremalne napięcie i niepotrzebny stres – dodaje Agnieszka.
Powrót do Czeczenii to dla Larisy wyrok. - Ja tam nie mogę wrócić – mówi 39-letnia Czeczenka, a w jej głosie słychać desperację. Na stronie naszademokracja.pl powstała petycja do Komendanta Straży Granicznej z prośbą o przyznanie Larisie pobytu humanitarnego. Można ją podpisać, klikając w ten link.
Pod petycją podpisało się już ponad 5,3 tys. ludzi, a liczba podpisów codziennie rośnie.