Udawanie orgazmu to dla wielu kobiet ucieczka
Dziewczynki uczy się, że seks to nie jest coś, co ma być dla nich przyjemne, za to dla męża lub partnera obowiązkowo. Kobietom nikt nie mówi, jak czerpać radość w sypialni, a wręcz odwrotnie: są przestrzegane, że nie powinny przyjemności oczekiwać. Nic zatem dziwnego, że jedne i drugie udają orgazm, choć marzą o tym, by seks przynajmniej nie sprawiał im bólu – mówi dr Agata Loewe-Kurilla, która o tym, dlaczego kobiety udają orgazm, opowiada Katarzynie Trębackiej.
Katarzyna Trębacka: Jak wynika z badań opublikowanych w amerykańskim piśmie "Archives of Sexual Behavior" w 2019 r., aż 60 proc. Amerykanek udaje orgazm. Wydaje się, że ta liczba się zmienia, ponieważ kiedyś więcej kobiet symulowało szczytowanie w sypialni.
Dr Agata Loewe-Kurilla: Jeśli chodzi o badania, zwłaszcza te dotyczące kwestii obyczajowych, jestem bardzo ostrożna w ich interpretowaniu. Uważam, że zwłaszcza te dotyczące seksualności mają charakter klasowy, więc przywilej udawania lub nieudawania orgazmu wiąże się z pewną wiedzą lub jej brakiem. Specjalnie użyłam słowa "przywilej", bo z jednej strony nieudawanie orgazmu jest związane z zasobami poznawczymi, które pozwalają komunikować się w związku, a z drugiej z faktem, że ciągle żyjemy w społeczeństwie, w którym kobieca przyjemność związana z orgazmem jest zakazana.
Wyraz "histeria" pochodzi od greckiego słowa "hyseria" oznaczającego macicę. Stosunkowo niedawno sądzono, że jest ona wędrującym po ciele kobiety organem i w zetknięciu z innymi narządami powoduje ucisk na nie, wywołując właśnie ataki histerii.
Trudno, żeby kobiety nie wariowały, skoro nie mogły się realizować seksualnie. A przecież hipokryzja i podwójna moralność odnoszące się do kobiecej seksualności są obecne w kulturze do tej pory. Był taki głośny artykuł w "The Week", w którym mężczyzna pytany, czym jest dla niego przyjemność, mówi, że to orgazm, a kobieta na to samo pytanie odpowiada: seks bez bólu. Dla wielu kobiet udawanie orgazmu to jest ucieczka, forma performansu, czegoś, do czego jest całe życie socjalizowana, by w kolejnym obszarze życiowym wypaść perfekcyjnie. I oprócz tego, że jest matką, żoną, pracownicą, powierniczką, współfundatorką życia rodzinnego, powinna być też znakomitą kochanką. A z drugiej strony z powodu podwójnych standardów, kobieta, która jest świadoma swojej seksualności, potrafi sięgać po przyjemność z nią związaną i z niej w pełni korzystać, wpisuje się w archetyp ladacznicy, istoty wyzwolonej, zatem zagrażającej porządkowi męskiemu. O takich kobietach myśli się, że przecież musiały gdzieś zdobyć to doświadczenie i wiedzę, które pozwalają się im cieszyć z seksualności. Dochodzi do klasycznego slutshamingu - zawstydzania kobiet w obszarze ich cielesności i erotyzmu.
Ale jednak coś zmienia się na lepsze?
Tak, kobiety coraz częściej uczą się, jak osiągać orgazm. Wiąże się to często z czymś tak trudnym, jak powiedzenie swojemu partnerowi, że z ich orgazmem nie do końca jest tak, jak mówiły, albo że mógłby pewne rzeczy robić inaczej. A to wymaga poprawy komunikacji. Pozytywne jest także to, że coraz więcej mężczyzn, przynajmniej deklaratywnie, nie chce uprawiać seksu z kimś, kto leży i czeka, aż się ten akt seksualny skończy. Chcą kochać się z kobietami, które będą aktywnie uczestniczyć we wspólnej zabawie. Coraz więcej kobiet wie też, że udawanie orgazmów im nie służy, bo gdy to robią, dają fałszywy sygnał partnerowi, że wszystko jest dobrze. Tymczasem dzięki dobrej komunikacji potrafią wyrazić, czego potrzebują i pokazują partnerom, co mogliby robić, żeby seks był bardziej satysfakcjonujący dla obojga. Gdy kobieta mówi, że jest super, to nie ma co zmieniać.
Wielu mężczyzn, a za nimi wiele kobiet wierzy, że wartościowy orgazm to ten pochwowy. Pozostałe traktuje się po macoszemu. Tymczasem ponoć 70 proc. kobiet nie osiąga orgazmu poprzez penetrację, tylko w drodze stymulacji łechtaczki.
Problem nie tkwi w seksie, bo nie da się go traktować jak czegoś oddzielonego od funkcjonowania i środowiska, w którym żyjemy. I tak na przykład brak poczucia bezpieczeństwa ekonomicznego i stres radzenia sobie z codziennością wpływają na nasze pożądanie. To nie jest tak jak w przypadku mężczyzn, którzy łykną tabletkę, mają erekcję i są gotowi, by uprawiać seks. Kobieta, żeby miała ochotę na zabawy w sypialni, musi wiedzieć, że ma co do garnka włożyć i że dzieci są zaopiekowane. Jeszcze fajnie byłoby się od czasu do czasu móc wyspać.
To spore różnice między płciami.
Współczesny dyskurs feministyczny mówi o czymś takim jak "orgasm gap" (z ang. luka w przeżywaniu orgazmu – przyp. red.), który pokazuje, jak bardzo duża jest różnica w osiąganiu przyjemności i satysfakcji seksualnej kobiet i mężczyzn. Nie wynika ona z naszej fizjologii czy wadliwości systemu, tylko choćby z faktu, że światowa seksuologia była tworzona przez mężczyzn i traktowała o mężczyznach. Jeśli myślimy, że orgazm jest pokłosiem adekwatnej stymulacji, to widzimy, że seks to jest więcej niż penetracja, seksualność trwa całą dobę, a nie tylko w tym momencie, w którym pomyślimy, że chcemy seks uprawiać. Współczesna seksuologia z optyką zwróconą ku kobietom uzupełnia dotychczasowe odkrycia seksuologiczne i pokazuje, że satysfakcja w łóżku nie może skupiać się tylko na tym, co biologiczne, ale musi uwzględniać również to, co społeczne.
I relacyjne? Spotkałam się z opinią, że kobiety, gdy są pokłócone z partnerem, nie mają ochoty na seks, tymczasem mężczyznom to nie przeszkadza.
Moim zdaniem to opinia bardzo krzywdząca dla mężczyzn. Wielu z nich także nie potrafi zdobyć się na seks w momencie, gdy w ich związku jest konflikt. Jest jakiś procent, zarówno kobiet, jak i mężczyzn, którzy bardzo dobrze seksualnie reagują na kłótnie, bo właśnie wtedy ich seksualność się budzi. Gdy jest napięcie w związku, fruwają talerze, to wtedy budzą się wszystkie hormony odpowiedzialne za pożądanie. Ale kwestia relacji w związku jest niezwykle ważna. Wiele kobiet i mężczyzn, by mieć dobry seks, musi czuć się w związku bezpiecznie i blisko, mieć możliwość otwarcia się, odsłonięcia. Orgazm to całkowite puszczenie emocji, bez kontroli, efemeryczne, nienamacalne, subtelne.
Wszysto to jest bardziej złożone niż się wydaje. Powiedzenie, że coś jest proste jak seks, zdaje się być zupełnie nieuprawnione.
Nie raz słyszę w moim gabinecie o tym, że gdy mężczyzna szybciej dojdzie, to kobieta z tą nabudowaną energią, z nierozładowanym napięciem erotycznym zostaje sama. Aż się prosi o histerię! (śmiech). Ale kulturowo jesteśmy wychowane tak, że nie wypada nam powiedzieć: "przepraszam kochanie, ale nie doszłam, proszę towarzysz mi do mojego orgazmu", bo to fanaberia. Lepiej więc udać, że się miało orgazm, bo wtedy pozornie wszyscy są zadowoleni; on myśli, że ona doszła, a ona ma święty spokój.
Ale to jest jedna strona medalu. Trudno nie słyszeć narzekań mężczyzn, którzy deklaratywnie chcą zadowalać swoje partnerki, bardzo przykładają się do seksu z nimi i zależy im na tym, by te partnerki zaznały rozkoszy erotycznych. Tymczasem one same mówią, że tego nie chcą, bo seksu nie lubią.
To efekt socjalizacji dziewczynek, które uczy się, że seks to jest coś, co nie ma być dla nich przyjemne, że w seksie chodzi o przyjemność męża, partnera. Kobietom nikt nie mówi, jak mają czerpać radość w sypialni, a wręcz odwrotnie: są przestrzegane, że nie powinny oczekiwać przyjemności, albo że to jest drugorzędne. Komunikaty o brudności seksu, o jego instrumentalności są przekazywane z matki na córkę. Od wielu pacjentek słyszałam, że kobieta, która lubi seks, jest niemoralna. Ale z drugiej strony musi świadczyć usługi seksualne mężowi, bo jeśli nie będzie tego robić, to on pójdzie do innej. Musi podtrzymywać ten ogień w sypialni, jest za to współodpowiedzialna.
Co poradziłaby pani kobiecie, która od kilkunastu lat udaje orgazm, ponieważ jej partner tylko orgazm pochwowy uznaje za wartościowy? A tymczasem ona go nie miewa w czasie penetracji. I nie chce już dłużej udawać. Jak ma to zrobić?
Wiele kobiet jedyny rodzaj orgazmu, który zna, to ten osiągnięty przez masturbację, czyli autoerotyzm. A to też owiane jest wstydem. A im chętniej się masturbujemy, tym lepiej znamy nasze ciała i tym lepiej umiemy osiągnąć satysfakcję w seksie partnerskim. Warto pamiętać, że seks partnerski nie jest odklejony od całego kontekstu, w którym para funkcjonuje. To, co się dzieje między nimi w sypialni, jest odbiciem tego, jaka jest ich relacja. Seks przecież oprócz tego, że ma być hedonistycznym doświadczeniem, ma także swój udział w budowaniu relacji między dwiema osobami. W takiej sytuacji warto zapewne zrobić rachunek zysków i strat. Wystrzelenie partnerowi z grubej rury prawdą o braku orgazmów może być dla niego trudnym doświadczeniem. Bo to oznacza, że kobieta przez wiele lat nie była wobec tego mężczyzny szczera, co on może odczuć jako coś bardzo dotkliwego i bolesnego. Warto też zadać sobie pytanie, jaki jest cel tego wyznania.
Czyli lepiej zmienić sposób, a nie oczekiwać, że partner coś z tym zrobi?
Tak. Co ważne, nie należy obciążać odpowiedzialnością za własny orgazm innej osoby. Można z partnerem negocjować, namawiać go do robienia rzeczy, które przynoszą większą satysfakcję, prosić o dotyk, pocałunki, bliskość. Ale nie oczekiwać, że on się tego domyśli i da to kobiecie bez odpowiedniej komunikacji. Na tym też polega właśnie wzięcie odpowiedzialności za swój orgazm. Warto nie tylko mówić partnerowi, co jest źródłem przyjemności, ale też np. dotykać się w czasie seksu, być może wprowadzić gadżety erotyczne, czego kobiety często nie robią. Jeśli kobieta nie osiąga orgazmu w czasie penetracji, to przy odpowiednim ustawieniu miednicy i ruchach jej i partnera, w pozycji klasycznej może dochodzić do stymulacji łechtaczki o wzgórek łonowy mężczyzny. Warto zatem nauczyć się tę rozkosz osiągać, szukać sposobów, by do niej prowadzić. To wiąże się jednak z większą aktywnością, wyeliminowaniem biernego leżenia i czekania na orgazm, i zastąpienia go inicjatywą. To może dać wiele satysfakcji. Po prostu w takiej sytuacji trzeba wziąć sprawy w swoje ręce.
Dr Agata Loewe-Kurilla, psycholożka kliniczna i międzykulturowa, psychoterapeutka systemowa, seksozofka, seksuolożka, założycielka Instytutu Pozytywnej Seksualności. Od 2009 roku współpracuje z instytucjami działającymi na rzecz równości w zakresie płci, genderu, seksualności oraz relacji i dostępu do praw seksualnych człowieka. Prowadzi prywatną praktykę oraz organizuje i prowadzi zajęcia dla osób, które chcą lepiej rozumieć własną seksualność oraz profesjonalnie pomagać innym w tym zakresie. Związana ze Światową Organizacją Zdrowia Seksualnego (WAS), amerykańskim SCU oraz brytyjskim Pink Therapy.