Urlop bez pośpiechu
Kiedy wybierasz się z dzieckiem na dłuższy wyjazd, musisz z góry założyć, że wszystkie wydarzenia będą trwały dwa razy dłużej. Jeśli wyjeżdżasz z trójką dzieci, musisz powiedzieć sobie na wstępie: „Wyluzuj się. Z żywiołem nie wygrasz.”.
30.06.2009 | aktual.: 30.06.2009 15:49
Kiedy wybierasz się z dzieckiem na dłuższy wyjazd, musisz z góry założyć, że wszystkie wydarzenia będą trwały dwa razy dłużej. Jeśli wyjeżdżasz z trójką dzieci, musisz powiedzieć sobie na wstępie: „Wyluzuj się. Z żywiołem nie wygrasz.”.
Pojechaliśmy w Polskę razem z przyjaciółmi i ich dwójką dzieci. Jasiek jest trzylatkiem, a Natalka nie ma jeszcze roku. Założenia były proste: zobaczyć to i owo, pooddychać górskim powietrzem i przede wszystkim - odpocząć. Szybko okazało się, że to trzecie będzie najtrudniejsze. I jedynie możliwie wtedy, kiedy najpierw zaspokajać będziemy nie swoje, ale potrzeby naszych dzieci. Inaczej histeria, ryk i wieczny lament razy trzy mamy gwarantowany. Tak więc na pierwszy rzut zamiast zwiedzać piękne miasto Kudowa Zdrój, aby udobruchać potwory – zjedliśmy lody. Potem następna wielka atrakcja – fontanna w centrum miasta. Po pół godzinie pilnowania, aby trzy anioły nie wpadły do wody, odciągamy je siłą i idziemy wreszcie zwiedzać. Ale okazuje się to nie całkiem proste. Po drodze bowiem jedno mówi spacerowi „nie”, drugie chce siku i to koniecznie na najbardziej uczęszczanej turystycznej trasie, a trzecie robi się powolutku, ale widocznie głodne.
Siadamy więc na trawie, wyczerpani i gotowi pozabijać siebie nawzajem, jak to na urlopie. Kiedy dzieci doszły już do siebie i wreszcie nabrały ochoty na kolejne atrakcje, my umieramy z głodu. Jak tu jednak znaleźć jakąś restaurację, w której jest coś dla dzieci i dla nas i w której nie ma za dużo ludzi, a potwory z ADHD nie wylecą z niej prosto na ulicę? Szukanie zajmuje czterdzieści minut. Dwadzieścia czekamy na ciepłe posiłki, a w tym czasie dzieci urządzają sobie zabawę na stole w ogródku restauracji mówiąc, że to plac zabaw. Czujemy, że jedynie pyszne jedzenie może uchronić nas od totalnej katastrofy. I tak się na szczęście dzieje. Wszyscy zjadają wszystko do syta, mlaszczą i idziemy dalej.
Zanim się zbierzemy (mamy wózek, dwa nosidła, plecaki i dużo innych małych, ale niezbędnych rzeczy) jest już siedemnasta. Dzieci powinny iść spać dopiero za dwie godziny, a widzimy, że już pokładają się po kątach. Nigdy! Jeśli teraz pozwolimy im zasnąć, będą potem z nami siedziały do nocy! A przecież nie tak się umawialiśmy! Wieczory mają być mam i tatusiów, mamy siedzieć na tarasie chaty i sączyć czeskie piwo, kiedy dzieci niczym cherubiny mają spać do ósmej jak susły!
Jakoś dociągnęliśmy do dwudziestej bez zamykania powiek, ale dzieci z nadmiaru wrażeń, zamiast „walnąć w kimono”, są podejrzanie pobudzone. Tatusiowie starają się opowiadać im najnudniejsze bajki świata i po jakiejś godzinie każdy poniżej 18-go roku życia śpi.
Wreszcie urlop! Wyciągamy zakazane akcesoria i prowadzimy Polaków nocne rozmowy, jak przystało na udane wakacje w miłym towarzystwie. Ponieważ dzień dał nam w kość, idziemy spać około północy. Kto wie, o której mogą obudzić się nasze pociechy. Jadźka budzi się o piątej... Jęk bezsilności wydobywa się spod kołdry Tatki. Jadźka domaga się siku i śniadania. Wstaje Tata i robi wszystko, żeby hałasem w kuchni obudzić całą pozostałą gromadę. W końcu co ma tak sam z Jadźką siedzieć jak kołek. Jadźka też nie stara się specjalnie zachowywać ciszy (bądź co bądź jeszcze nocnej!). Wpada do pokoju Jaśka i Natalii i proponuje im zabawę na dworze. Nasi przyjaciele patrzą na Tatkę i Jadźkę nie jak na przyjaciół i wyrzucają z pokoju.
Wstaję w końcu i ja. Jest szósta, słońce świeci pięknie, góry się do nas uśmiechają, Jadźka zadowolona i gotowa do wyjścia po nową przygodę. Sunę powoli do kuchni i robię sobie kawę. Tatka nie wygląda najlepiej, ale jakoś daje radę. Do ósmej już wszyscy są na nogach. Postanawiamy wyjechać w góry i „deadline” jest o dziewiątej. Tutaj okazuje się, że najwięcej czasu zajmuje wyjście z domu. Normalnie zabierasz torebeczkę, kluczyki, okulary słoneczne i już cię nie ma. To wyobraź sobie, że z dziećmi musisz zabrać tysiąc rzeczy na wszelki wypadek. A jak już wszystko spakujesz i jesteś gotowy do zamknięcia drzwi z drugiej strony, słyszysz: „Mamo, siku”. A potem: „Mamo, jeść”. A potem jedno dziecko zasypia ci na rękach i w sumie mówisz , że może poczekamy aż się obudzi i wyjedziemy wtedy? Siadamy więc jak Rosjanie przed podróżą i czekamy, jaki kataklizm jeszcze na nas spadnie. I powtarzamy sobie, każdy po cichu: „Wyluzuj się, mamo. Wyluzuj się tato.” Wyjeżdżamy w góry, oczywiście, o jedenastej. Z dwugodzinnym
opóźnieniem.
Pomimo wszystko, na urlopie było świetnie. Żar z nieba, pyszne jedzenie, wspaniałe widoki, dużo śmiechu i wiele wrażeń. A że mało snu i nieustające poczucie zmęczenia? E, ci co wchodzą na Mount Everest też tak mają.