Vintage, czyli mój modowy coming out
Cześć, nazywam się Ola Nagel i jestem ciucholandoholiczką.
06.06.2016 | aktual.: 11.06.2016 22:17
Pamiętam, jak wstydliwy to był temat jeszcze kilka lat temu. Nawet jeśli kupiłaś kompletnie nową bluzkę, niezniszczone spodnie czy kapelusz nie wypadało przyznać się do tego, że kupiłaś je na wagę w second handzie.
- To po angielskich nieboszczykach, strasznie śmierdzi – _mówili jedni, a drudzy dodawali:
_- Prawdziwa fashionistka nie ubiera się w ciucholandzie. _
Gdy wreszcie przyznawałaś się do tego, że Twoja „świetna sukienka” czy „genialna marynarka” pochodzą z second handu, ktoś z grzeczności tylko mówił:
_- Wiesz fajne, ale ja bym tak nie mogła, nic tam nie mogę znaleźć. Kompletnie tego nie czuję. _
Jeszcze rok temu, odwiedzając jeden z ciucholandów, słyszałam rozmowę dwóch dziewczyn, które podniecały się tym, że bluzka pochodziła z kolekcji H&M czy Zary. Pewnie dlatego, by miały prostą odpowiedź, gdyby ktoś zapytał:
- Skąd masz tę bluzkę?_
- Z H&M
Nie oceniam, bo nasze podejście do tzw. odzieży używanej to wypadkowa wielu wydarzeń, nie tylko społecznych, ale też politycznych. My - dzieci lat 80-tych – rzadko mieliśmy coś nowego. Nosiliśmy rzeczy po starszym rodzeństwie, sąsiadach czy dzieciach cioci z Ameryki, która przysyłała nam używane ubrania w paczkach na święta. Kolorowe, wzorzyste, pachnące zagranicznym proszkiem do prania – kwintesencja luksusu!
Zobaczcie też: JAK UBIERAJĄ SIĘ POLACY?
SECOND HAND, CZYLI CAŁA PRAWDA O PACZCE Z AMERYKI
*Gdy opadła żelazna kurtyna, wszystko się zmieniło! *Okazało się, że te drogocenne ubrania to tak naprawdę tam, na Zachodzie, rzeczy drugiej kategorii, niejednokrotnie wyrzucane na śmietnik. To, co dla nas było cenne, okazało się rzeczą kompletnie niechcianą. Stąd ten wstyd. Z jednej strony chcieliśmy wyglądać jak Brenda z serialu „Beverly Hills 90 210”, a z drugiej mieliśmy świadomość, że nasze ówczesne zarobki kompletnie na to nie pozwalają. Tak powstała nisza, którą wykorzystał rynek. Pojawiło się mnóstwo sklepów i targowisk z odzieżą MADE IN CHINA, a obok nich jak grzyby po deszczu wyrastały second handy. Ja odwiedzałam te drugie, stając się wierną klientką ciucholandów, na które wydawałam cotygodniowe kieszonkowe. Znalazłam własny sposób na to, by być modnie ubraną, nie wydając dużych pieniędzy, zanim jeszcze pojawiły się w Polsce wielkie sieciówki.
PERŁY W CIUCHOLANDZIE
Dziś w samej tylko Warszawie znajdę kilkanaście sklepów Zary czy H&M. Co więcej, wystarczy parę kliknięć myszką, by już za tydzień dostać pod same drzwi pudełko ze szpilkami Manolo Blahnika czy torebką Dolce&Gabbana. Jednak mnie wciąż kuszą ciucholandy – nie tylko ceną, ale atmosferą, wielką łowiecką imprezą. Gdy przyjeżdżam do nieznanego miasta, pierwsze co robię, to szukam szyldów z napisem „SECOND HAND”, „CIUCHOLAND” CZY „TANI ARMANI”. Na aukcjach Allegro zaznaczam opcje „używane”, a na Instagramie szukam ciekawych inspiracji po hasztagu „vintage”. T*ak, jestem uzależniona od ciucholandów i powiem wam szczerze, to jedno z najprzyjemniejszych i najmniej niebezpiecznych uzależnień jakie znam. *
Satysfakcja wygrzebania drogocennej perły za bezcen jest dziesięć razy większa niż kupno nowej – nawet najmodniejszej bluzki – z prestiżową metką. Dlaczego? Nie tylko z powodu atrakcyjnej ceny, ale może przede wszystkim dlatego, że rzeczy używane mają duszę! Snują własną modową historię.
Na tle setek tysięcy t-shirtów z azjatyckim rodowodem, które bardzo szybko tracą fason (wystarczy jedno wirowanie w pralce) ubrania z second handu, aukcji vintage czy wyszperane w szafie babci wypadają naprawdę dobrze! Szlachetne tkaniny, wysoka jakość wykonania, piękne kroje – to wszystko można znaleźć w ciucholandach. Oczywiście nie zawsze, bo jest tam również masa sieciówkowych ubrań z drugiej ręki, które jeszcze kilka miesięcy temu wisiały w czyjejś szafie. Jednak te najstarsze, ze starymi metkami, to prawdziwe dzieła sztuki!
KLUB ANONIMOWYCH CIUCHOLANDOHOLIKÓW
Co więcej, do klubu ciucholandoholików należy niemal cały świat mody, który oszalał na punkcie vintage. Miłośnikami ubrań sprzed lat są nie tylko stylistki czy dziennikarze modowi, ale również gwiazdy, a nawet projektanci. Valentino, Gucci czy Delpozo – niemal każdy dom mody ma swoje drogocenne archiwum, w którym niczym w muzeum, wiszą na wieszakach kreacje z historią. Podczas gdy ja poszukuję pereł w oceanie używanych ubrań, oni zaglądają do historycznych projektów, niejednokrotnie inspirując się nimi przy tworzeniu następnych kolekcji. Odgrzebują stare wykroje, odwiedzają muzea, przeglądają stare czasopisma. Oni też zakochali się w vintage!
MODA NA VINTAGE
Moda vintage to również wielki biznes, w którym obecnie pracuje tysiące, a może i setki tysięcy ludzi na całym świecie. To oni – wytrawni łowcy i selekcjonerzy – specjalnie dla nas przeszukują tony wyrzucanych ubrań, aby znaleźć te najciekawsze i najcenniejsze. Właśnie taki pomysł na biznes miała przed kilkoma laty Sophia Amoruso - twórczyni internetowego imperium Nasty Gal. Podobnie mają właściciele kont z ubraniami vintage na Etsy czy Instagramie. Tak tworzą swoje biznesy nowojorskie, paryskie czy warszawskie już butiki, do których zaglądają największe sławy czerwonego dywanu - Natalie Portman, Kate Moss czy Julia Roberts. Wszyscy oni wierzą, że ubranie używane może być cenniejsze, niż to z pierwszej ręki.
VINTAGE JAK DZIEŁA SZTUKI
Jeśli dziś jest mi z jakiegoś powodu nieswojo, nosząc starą używaną sukienkę i pokazując ją na blogu FASHION VINTAGE MAMA, to tylko dlatego, że wiem, że takich przedwojennych cacek byłoby w naszym kraju o wiele więcej, gdyby nie wojna, gdyby nie spalona Warszawa, gdyby nie komunizm pełen poliestrowych fartuszków bez wyrazu. Tak jak kiedyś zazdrościłam serialowej Brendzie, tak dziś zazdroszczę tym, którzy mieszkają w Paryżu, Mediolanie czy San Francisco i w kufrach swoich prababć, pracioć i prasąsiadek wciąż mają mnóstwo modowych skarbów. Choć nawet tam jest ich coraz mniej, bo moda vintage stała się… modna. Ci, którzy jeszcze kilka lat temu na ubrania z ciucholandów kręcili nosem, dziś mówią tylko: „Ulala!”. Moda vintage to dziś już nie wstyd. To pomysł na życie, w którym nie tyle ważne jest jaką metkę nosisz, co jaką masz wizję świata, mody, siebie samego. To pasja – szukanie, szperanie, kolekcjonowanie. Można porównać to tylko do sztuki.
Zachęcam do buszowania po second handach i odkrywania własnej modowej tożsamości, do zbaczania z mocno wydeptanych modowych ścieżek, do kolekcjonowania ubrań i wyobrażania sobie, kto mógł je nosić przed wami i jaka była ich historia. To naprawdę nie wstyd, nawet jeśli znajdziesz płaszcz Burberry za 5 zł. Polowanie na vintage czas zacząć!