W tym roku ksiądz z kolędą nie przyjdzie. "Ludzie teraz potrzebują kontaktu"
Z powodu koronawirusa w większości polskich parafii odwołane zostały wizyty duszpasterskie, które od wieków tradycyjnie odbywają się w okolicach świąt Bożego Narodzenia. Dla wielu osób, nie tylko starszych i samotnych, to bardzo smutna wiadomość. – Też będzie brakowało mi kolędy. Zwłaszcza że w dzisiejszych czasach szczególnie potrzebujemy bliskiego kontaktu z wiernymi – mówi ksiądz Andrzej Tuszyński.
Szalejąca pandemia wywraca do góry nogami nasze życie, także religijne. Już ostatnia Wielkanoc była zupełnie inna niż dotychczasowe – nabożeństwa odbywały się bez udziału wiernych, zrezygnowano z tradycyjnego święcenia pokarmów.
Tegoroczne Boże Narodzenie również zapowiada się niezbyt wesoło. Rząd wydał m.in. rozporządzenie ograniczające liczbę osób, które w święta mogą przebywać w mieszkaniu – oprócz domowników dopuszczalne będzie przyjęcie maksymalnie pięciu gości.
Nie doczekamy się też księdza chodzącego po kolędzie. – W niektórych diecezjach wizyta duszpasterska została odwołana, w innych przeniesiona na późniejszy czas, a w jeszcze innych zamiast tradycyjnych odwiedzin księdza w domach odbędą się msze św. dla parafian w kościele – wyjaśnia ks. Leszek Gęsiak, rzecznik Episkopatu Polski.
Tradycyjną kolędę odwołano już np. w diecezji gdańskiej. "Kierujemy się troską o bezpieczeństwo i zdrowie rodzin, zwłaszcza osób starszych, będących w grupie podwyższonego ryzyka, ale też troską o zdrowie księży. Wirus choroby przenosi się bowiem i zaraża kolejne osoby podczas odwiedzin i spotkań" – tłumaczy tamtejszy ordynariusz, biskup Jacek Jezierski.
Wizyty duszpasterskie nie odbędą się również w archidiecezji lubelskiej, gdzie nie wyklucza się jednak "posługi pobłogosławienia nowych domów na specjalne zaproszenie rodziny". W archidiecezji poznańskiej, zamiast odwiedzin w domach, księża mają zapraszać mieszkańców do kościoła w mniejszych grupach na wieczorne nabożeństwa. Wierni będą mogli przynieść wodę, którą po poświęceniu zabiorą do domów. Zaplanowano także wspólne kolędowanie oraz rozmowę z parafianami.
Takie rozwiązania nie zadowolą jednak wielu zwolenników tradycyjnych wizyt duszpasterskich. Kapłani też nie ukrywają smutku. – Będzie mi brakowało chodzenia po kolędzie. Pandemia spowodowała, że ludzie szczególnie potrzebują kontaktu, często czują się samotni i zagubieni. Nie chciałbym, żeby okazało się, że w czasie, gdy szczególnie nas potrzebowali, nie odwiedziliśmy ich, by chociaż przez chwilę porozmawiać – mówi ksiądz Andrzej Tuszyński, proboszcz parafii pod wezwaniem św. Wacława w Radomiu i współtwórca działającego od 18 lat Stowarzyszenia Centrum Młodzieży "Arka", w którym blisko 1,3 tys. wolontariuszy rozwija w swoje pasje i talenty.
Wielkie sprzątanie
Zwyczaj odwiedzania przez kapłanów domów wiernych ma bardzo długą tradycję – wspominał o nim już Atanazy Wielki, żyjący w III wieku biskup Aleksandrii. W Polsce chodzenie po kolędzie spopularyzowało się w okresie średniowiecza i ten zwyczaj jest kultywowany do dzisiaj.
Z raportu przygotowanego w 2010 r. przez Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego wynikało, że zdecydowana większość Polaków (80 proc. w diecezji bydgoskiej, 75 proc. w diecezji warszawskiej) co roku przyjmuje w progach własnego domu przedstawiciela parafialnych duszpasterzy.
"Dziś, żeby posłużyć się już nie tyle badaniami ile obserwacją, drzwi mniej więcej połowy warszawskich domów księża zastali zamknięte, co jeszcze wcale nie musi oznaczać braku identyfikacji z parafią czy negatywnego stosunku do Kościoła. Czasem nie pasuje pora odwiedzin, coraz częściej wierni mają także kłopot z atmosferą podczas takiego spotkania, narzekając na zbytni formalizm i pośpiech. Największym wyzwaniem dla duszpasterzy są nowe apartamentowce – ogrodzone i pozamykane sprawiają, że już samo wejście do budynku jest sukcesem" – pisze ks. Kazimierz Sowa w "Rzeczpospolitej".
Zobacz także: Maja trafiła do kliniki Budzik z porażeniem mózgowym czterokończynowym. W dniu jej 6. urodzin stał się cud
– W dużych miastach faktycznie rzadziej przyjmuje się księdza po kolędzie. Zwłaszcza młodzi ludzie odrywają się od tradycji i wartości, często w imię dziwnie pojmowanej wolności. Jednak z czasem wielu z nich czuje się duchowo pokaleczonymi i wtedy okazuje się, że wizyta duszpasterska bywa bardzo potrzebna – mówi ks. Tuszyński.
Potwierdza to Kinga z Poznania. – Jako dziecko nigdy nie lubiłam dnia, w którym miał przyjść ksiądz po kolędzie, bo mama tworzyła presję. Od rana odbywało się wielkie sprzątanie, później przez kilka godzin musieliśmy siedzieć i czekać na księdza, który zwykle przychodził wieczorem. Wpadał, zagadał chwilę z tatą, zostawił obrazek i już go nie było – wspomina kobieta, która dziś jest żoną i matką trójki dzieci.
Po przeprowadzce do własnego domu Kinga przez kilka lat nie przyjmowała księdza po kolędzie. – Do kościoła chodziłam sporadycznie, często nawet nie wiedziałam, kiedy odbywa się wizyta duszpasterska. Dopiero, jak dzieci podrosły i zaczęły chodzić na religię, uznaliśmy, że nie możemy ich całkowicie odrywać od tradycji. Zaprosiliśmy księdza. Myślałam, że będzie tak sztywno jak za czasów dzieciństwa, tymczasem odwiedził nas wspaniały kapłan. Zabawny, życzliwy i otwarty na świat. Siedział w naszym domu chyba z godzinę, rozmawialiśmy o wszystkim, jak ze starym znajomym. I tak nas zbajerował, że znów zaczęliśmy chodzić w niedzielę do kościoła – śmieje się Kinga.
Od tego czasu regularnie przyjmuje księdza po kolędzie. – Na szczęście nie zamieniam się w mamę i w tym dniu nie terroryzuję rodziny wielkim sprzątaniem, ale staramy się, żeby było jednak miło i odświętnie. Dzieci z dumą prezentują swoje zeszyty do religii, mąż chwali się swoją popisową nalewką, której nie odmawia żaden ksiądz – opowiada Kinga. – Naprawdę żałuję, że w tym roku nie będzie wizyty duszpasterskiej. Po tych ciężkich miesiącach na pewno byłaby nam wszystkim potrzebna – dodaje.
Czas na wzajemne poznanie
Odwołanie kolędy smuci również Jadwigę Gromadzką, emerytowaną nauczycielkę z Gdyni. – Dwa lata temu straciłam męża, syn i córka mieszkają za granicą, a ja jestem sama jak palec. Przez pandemię nie mogę spotykać się z przyjaciółkami, odwołano też zajęcia na uniwersytecie trzeciego wieku, na które chętnie uczęszczałam. Liczyłam, że chociaż ksiądz mnie odwiedzi i będzie z kim zamienić słowo, ale niestety, jestem chyba skazana na samotność – martwi się nasza rozmówczyni.
Dla pani Jadwigi wizyta duszpasterska to ważne wydarzenie. – W mojej rodzinie zawsze na przyjęcie księdza piekło się ciasto i ja też kultywuję tę tradycję. Mąż żartował, że dzięki kolędzie może wreszcie zjeść coś słodkiego. Jednak z czasem odkryłam, że najważniejsza jest jednak rozmowa. W naszej parafii mamy szczęście do mądrych księży, którzy potrafią słuchać, a jak trzeba, to i doradzić. W tych trudnych czasach jest to szczególnie ważne, dlatego szkoda, że nie będzie kolędy – mówi pani Jadwiga.
Doskonale rozumie ją ksiądz Andrzej Tuszyński. – Kolęda to wspaniały czas na poznawanie siebie nawzajem. Dzięki wizycie duszpasterskiej mogę przekonać się, jak naprawdę żyją moi parafianie. Jakie mają radości i zmartwienia. Prześmiewcy twierdzą, że chodzimy tylko po domach, by zbierać koperty z pieniędzmi. To bardzo krzywdzące, bo tak naprawdę staram się więcej dawać niż brać. Nie chodzi tylko o rozmowę i wsparcie duchowe. Nie zliczę, ilu osobom pomogłem znaleźć pracę, ilu wprowadziłem do grup anonimowych alkoholików, dzięki czemu wygrali walkę z nałogiem. To też efekty kolędy – przekonuje kapłan.
Ks. Tuszyński przyznaje, że w czasie wizyt duszpasterskich stara się nie śpieszyć. – Oczywiście jest presja czasu, bo przecież sąsiedzi też na mnie czekają, ale potrafię spędzać u jednej rodziny nawet godzinę czy dłużej. Tyle, ile potrzebują domownicy. Poruszamy rozmaite tematy, nie tylko religijne. Omijam tylko politykę. Jak ktoś mnie zaczepia w tych kwestiach, od razu mówię, że przyszedłem z dobrym słowem, a nie na wiec wyborczy – tłumaczy ks. Tuszyński.
Nie ukrywa, że będzie mu brakowało tych spotkań. – Chciałbym zorganizować kolędę, choćby w skromniejszej formie, na przykład tylko u tych, którzy nas zaproszą. Ludzie teraz potrzebują kontaktu, przez pandemię panuje ogromna samotność, pojawia się coraz więcej problemów z depresją. W kościele brakuje mi spotkań z dziećmi i młodzieżą, którzy też siedzą cały czas w domach i za chwilę będą mieć kłopoty z przystosowaniem się do życia społecznego – mówi ks. Tuszyński. – Jednak z drugiej strony musimy być odpowiedzialni, za zdrowie własne i naszych parafian. Nie ma dobrego rozwiązania.