Wielodzietni z wyboru liczą na siebie. "To prawdziwa jazda ekstremalna"
Marcin Perfuński ma pięcioro dzieci. Emilia Osowska – tak samo. Aleksandra Rygiel w listopadzie urodzi piąte dziecko. I choć zawsze wiedzieli, że chcą mieć wielodzietne rodziny, nigdy nie uzależniali tego od wsparcia państwa.
03.07.2020 08:38
Wielodzietna rodzina to ta, w której wychowuje się troje lub więcej dzieci. Takich rodzin jest w Polsce ponad 600 tysięcy. Gdy w 2016 roku Prawo i Sprawiedliwość wcieliło w życie program Rodzina Plus, liczono, że znacząco zwiększy on dzietność w Polsce. Jednak po 4 latach wypłacania świadczenia wychowawczego wiemy już, że nie jest on sposobem na pokonanie niżu demograficznego. Bo dodatkowe 500 złotych, które pobierają rodzice 6,8 miliona dzieci w kraju, nie jest zachętą do powiększania rodziny. Choć dla tych już istniejących, zwłaszcza wielodzietnych, jest pomocne.
Wielodzietni w Excelu
Marcin Perfuński ma pięć córek. O życiu w wielodzietnej rodzinie, w otoczeniu samych kobiet, edukacji domowej i innych wyzwaniach pisze na blogu i fanpejdżu Supertata.tv. Marysia (11 lat), Zosia 9 (lat), Weronika (8 lat), Klara (6 lat), Dominika (2 lata) były zaplanowane i wyczekane. – Najpierw był ślub. Potem mieszkanie. Potem remonty, które ciągnęły się trzy lata – wspomina Marcin. - Chcieliśmy mieć troje dzieci. Dlaczego tyle? Bo troje dzieci plus rodzice zmieszczą się w zwykłym osobowym samochodzie. Serio, to był argument w dyskusji – wyjaśnia.
Dziewczyny rodziły się mniej więcej w równych odstępach. - Chcieliśmy mieć te dzieci serią, co półtora roku. I to jest jakiś dopust boży, że w świecie, w którym wiele osób ma problem, żeby mieć choć jedno dziecko, u nas kolejne pojawiały się jak w zegarku – chwali się Supertata. Ale co sprawiło, że z planowanej trójki zrobiła się piątka i niekoniecznie na tym poprzestaną?
- Trzecie dziecko było taką cezurą. Uznaliśmy, że jak z trójką dajemy sobie radę, to damy radę i z czwórką czy piątką. Wiem, z perspektywy czasu to brzmi, jak przechwałki. Ale jak się rodzi czwarte czy piąte dziecko, to jest już dużo łatwiej. Chociaż trzeba było zmienić samochód na większy. I mieszkanie na dom – wylicza Marcin i dodaje, że zawsze, zanim decydowali się na kolejne dziecko, sprawdzali z żoną, czy stać ich na "kolejny projekt". – Emocje i pragnienia to jedno, ale w Excelu musi się wszystko zgadzać. Nie mógłbym mieć kolejnego dziecka w sytuacji, w której nie mógłbym go utrzymać – mówi.
Czworo dzieci i drugie studia
Emilia Osowska, śpiewaczka operowa zespołu Les Femmes z Trójmiasta, też ma za sobą takie zmiany. Jest mamą trzech chłopców i dwóch dziewczynek. Jej dzieci są w podobnym wieku jak dzieci Marcina. Jaś ma 12 lat, Lidka – 10, Franciszek – 8, Adaś – 6, Ania – 4. Najstarsza czwórka urodziła się, gdy Emilia była na studiach. I to nie byle jakich.
- Studiowałam na Gdańskiej Akademii Muzycznej na Wydziale Wokalno-Aktorskim. Muzyka bardzo mnie kręci, więc kolejne dzieci pojawiały się, gdy śpiewałam. Dodajmy, że to były moje drugie studia. Najpierw skończyłam Technologię Chemiczną na Politechnice Gdańskiej. Tam poznałam mojego męża. Połączenie chemii z muzyką to prawdziwa petarda! – dodaje. - Gdy urodził się Jaś, mieliśmy mieszkanie, oczywiście na kredyt, ale własne. Gdy pojawiły się następne dzieci, zmieniliśmy mieszkanie na dom – wyjaśnia Emilia.
Kolejne ciąże nie były dla niej zaskoczeniem. Dla otoczenia – owszem. Zwłaszcza gdy na świat przyszedł Franek. Wiele osób prorokowało, że Emilia nie ukończy studiów. – Ale miałam ogromne wsparcie w Łukaszu - moim mężu i w mojej profesor Wiesławie Maliszewskiej, która mówiła, że mogę mieć tysiąc dzieci, a śpiewać i tak będę, bo we mnie wierzy i mam wszystkie potrzebne atuty, by pracować na scenie. To oparcie było bezcenne – wspomina z uśmiechem Emilia. I tak się stało. Emi, jak mówią na nią pieszczotliwie w zespole, aktywnie uczestniczy w życiu artystycznym, a kto chce posłuchać, jak śpiewa matka 5 dzieci, niech odwiedzi stronę Les Femmes.
Podobne doświadczenia ma za sobą Aleksandra Rygiel. Pierwsze dziecko urodziła, mając 23 lata. Teraz ma 37 i czeka na narodziny piątego potomka. Andrzej lat 14, Gosia – 13 urodzili się, gdy Ola była na studiach. Potem była długa przerwa, a później pojawiła się Zosia, która dziś ma pięć lat.
Duża rodzina to dużo pracy
Marcin, Emilia i Ola o swoich dzieciach mówią z uśmiechem. I niesamowitym spokojem. I to chyba sprawia, że ich wielodzietne rodziny tak dobrze funkcjonują. Spokój zapewnia im jeszcze jedna rzecz: finansowa stabilizacja. I nie, nie jest ona zbudowana na świadczeniu wychowawczym, a na zaradności i pracowitości każdego z rodziców.
Każde z nich założyło rodzinę na długo przed pojawieniem się programu 500 plus. I choć wszyscy są jego beneficjentami, nie uzależniali powiększania rodziny od pomocy państwa. - Mój mąż prowadzi firmę informatyczną, ja jestem artystką, śpiewam w niezależnym zespole Les Femmes. Cieszymy się ze wsparcia, korzystamy z Karty Dużej Rodziny. Ale gdyby tych pieniędzy zabrakło, nasza rodzina również sobie poradzi – mówi wprost Emilia.
Marcin podkreśla, że dla wielu rodzin te pieniądze to szansa na złapanie oddechu. Jemu na szczęście zawsze udawało się utrzymać córki i żonę bez korzystania z pomocy. Nigdy nie musiał się zapożyczać. – Zresztą połowa pieniędzy od państwa jest przeze mnie natychmiast oddawana w postaci składek na ZUS, bo prowadzę własną działalność – śmieje się.
Wtóruje mu Ola, która dodatkowe pieniądze przeznacza na aktywności dla dzieci. - Prywatne lekcje z matematyki, roczne "studia" dla dzieci na Uniwersytecie Dzieci, które rozwiną ich zainteresowania, prywatne leczenie ortodontyczne – na to idą te pieniądze – wylicza Ola. – Doceniam to wsparcie, choć wydaje mi się, że dużo lepszą formą byłyby ulgi podatkowe dla rodziców. Zależne od ilości dzieci i obowiązujące do czasu, gdy dziecko nie osiągnie pełnoletności.
Marcin również jest zdania, że państwo, które się nie wtrąca i które nie jest drogie w utrzymaniu, to największe wsparcie dla wielodzietnych rodzin. Dodaje, że jeśli coś mógłby zmienić, to wprowadzić rodzaj bonu edukacyjnego dla dzieci, które są w edukacji domowej, jak jego trzy córki. – Placówki dostają zaledwie 60 proc. subwencji, gdy dzieci uczą się w domu. Pozostałą kwotę można by przeznaczyć na dofinansowanie dodatkowych zajęć czy opłacenie nauczycieli, którzy raz na jakiś czas zrobiliby zajęcia dla większej grupy dzieci uczonych w domu. Te pieniądze nie musiałyby nawet przechodzić przez konta rodziców – podpowiada.
Zakupy jak na koniec świata
Wszystko to brzmi bardzo prosto. Wystarczy mieć dobrą pracę, która pozwoli mieć duży dom, a potem rodzić kolejne dzieci. Ale życie wielodzietnych nie jest przecież usłane różami. Choć akurat Marcin, Emilia i Ola nigdy nie spotkali się z hejtem, o którym tak często mówią inni rodzice. Nikt im nie wyliczał, ile pieniędzy dostają od państwa. Nie sugerował, że czas dowiedzieć się, jak działa antykoncepcja. – No dobra, raz jakaś pani w sklepie na głos liczyła moje dzieci, ale to nie był koniec świata – śmieje się Ola.
Koniec świata przychodzi na myśl, gdy Ola lub Emilia jadą po zakupy. – Na taśmie są takie ilości jedzenia, jakbyśmy się przygotowywali do kwarantanny, która ma potrwać minimum 2 miesiące bez możliwości opuszczenia domu. A to są zakupy na tydzień – mówi Ola.
"Ogarnianie" dzieci bywa wyzwaniem dla Marcina. –Jesteśmy teraz na wakacjach i ciągłe kontrolowanie, gdzie są dziewczyny, czy żadna się nie zgubiła, jest męczące – mówi Marcin. Ale czy na tyle męczące, żeby poprzestać na pięciu córkach? – Mamy teraz ośmioosobowe auto. Zatem jedno miejsce trzeba będzie zapełnić – Marcin wybucha śmiechem.
Jedno jest pewne. Żeby stworzyć wielodzietną rodzinę trzeba mieć fajnego partnera, z którym te dzieci można wychować, pieniądze, które zapewnią spokój i względną stabilizację. - Przede wszystkim trzeba otworzyć się na wielką przygodę, ciągłe wychodzenie ze strefy komfortu i poznawanie świata oczami dziecka. To świat dużo bardziej fascynujący niż ten, który znamy my, dorośli. To prawdziwa jazda ekstremalna. Ja ją uwielbiam - puentuje Emilia.