Wielowieyska wyciąga kontrowersyjne punkty z projektu ustawy. Polski feminizm znów strzela sobie w kolano
Audycja Dominiki Wielowieyskiej w TOK FM zmusi wiele osób postrzegających się raczej jako zwolennicy lewej niż prawej strony, do przyjrzenia się projektowi liberalizacji ustawy aborcyjnej. Czy feministki nie powinny spuścić odrobinę z tonu, aby zyskać poparcie dla sprawy?
Gościem porannej audycji Wielowieyskiej była Agnieszka Dziemianowicz-Bąk z Partii Razem. Mówiąc o szeroko zakrojonych planach lewicy, stwierdziła m.in., że ich postulaty nie są radykalne, a jedynie gwarantują pewien standard, którego w Polsce brakuje. Wielowieyska skontrowała, że jej zdaniem postulat, żeby 15-latka mogła iść do ginekologa bez wiedzy opiekuna i dokonać aborcji jest jednak dość radykalny. To fragment niedawno odrzuconego przy pierwszym czytaniu projektu ustawy, który ma niebawem zostać powtórnie złożony w Sejmie przez stowarzyszenie Ratujmy Kobiety.
Dziemianowicz-Bąk broniła się, że złożony projekt ustawy ma za zadanie także odkłamywanie rzeczywistości. - To nie jest tak, że 15-, 16- czy 35-latki nie dokonują w Polsce aborcji. W każdym kraju dokonują jej niezależnie od tego, czy jest legalna czy nie. Projekt liberalizacji ustawy ma chronić dziewczyny 15-letnie przed dokonywaniem zabiegów tego typu w podziemiu – mówiła posłanka.
Dalej Wielowieyska przeszła do innego, kontrowersyjnego zapisu, który mówi o tym, że osoby usiłujące odwodzić od aborcji lub antykoncepcji przy użyciu argumentów nieznajdujących odbicia w obecnym stanie badań naukowych, będą podlegały grzywnie lub pozbawienia wolności do 2 lat. Dziemianowicz-Bąk zbita z tropu migała się od odpowiedzi, wskazując, że ten podpunkt sprowadza się to tego, że ktoś dwa razy zastanowi się zanim użyje "nienaukowych" argumentów w dyskusji.
Nie jest tajemnicą, że umiarkowane światopoglądy znajdują zawsze w społeczeństwach największą liczbę zwolenników. Im bardziej ekstremalne, tym zwolenników mniej. Dla zwykłego zjadacza chleba pomysł, że oto 15-letnia dziewczynka będzie mogła pójść sama do lekarza i bez wiedzy opiekuna dokonać aborcji jest nie do przyjęcia. Bo taka "hipotetyczna 15-latka" będzie tu raczej utożsamiana z wnuczką czy córką, a nie wykorzystywaną seksualnie przez opiekuna prawnego dziewczynką, która przecież nie uda się w jego towarzystwie do ginekologa.
Rozmowa obu pań pokazuje problem, jaki polski feminizm ma z dotarciem pod strzechy. W swoich, bądź co bądź światłych, postulatach idzie niekiedy o kilka kroków za daleko w stosunku do możliwości poznawczych ogółu. Można odnieść wrażenie, że zamiast celować w rzeczywiste "ratowanie kobiet", rzuca sam sobie kłody pod nogi. Postulaty takie jak te przytoczone przez Dominikę Wielowieyską stają się idealnymi straszakami dla osób niezdecydowanych.
Nie ma nic kontrowersyjnego w możliwości decydowania o swoim ciele. Smutna prawda jest jednak taka, że jeśli owo "decydowanie o ciele" rozbić na podpunkty łączące się raczej ze szczegółem, niż z ogółem, niektóre nawyki myślowe są póki co nie do przeskoczenia. Skoro 15-latka seksu uprawiać "nie powinna", trudno merytorycznie debatować o konsekwencjach.
Być może ruchy lewicowe, wyrosłe z oddolnych inicjatyw obywatelskich, powinny kalkulować swoje działania przeliczając je cynicznie na poparcie. Feminizm jest kontrowersyjny z definicji, 200 lat temu kontrowersje budził pomysł, żeby kobiety studiowały. Tyle że w każdej rewolucji należy mierzyć siły na zamiary, jeśli zaś na rewolucję ich nie starcza, pozostaje jeszcze droga postępu.
Pomysł z karaniem za emocjonalne, niepodparte naukowo argumenty w dyskusji dotyczącej aborcji ma w sobie sporo z ekstremizmu. Sytuacja przypomina odrobinę spór wokół nowej ustawy o IPN, która penalizuje użycie określenia "polskie obozy śmierci". Tak ostre zakazy dotyczące dyskursu każą podejrzewać, że walczymy już nie tyle o przepisy aborcyjne czy o "niezakłamywanie historii", ale co najmniej o uciszenie politycznych oponentów. Postulaty feministyczne są niestety wciąż dalekie od realizacji. Być może między innymi ze względu na swoją zbyt surową twarz. Łatwiej sprzedać uśmiechniętą ciocię, która przytula do piersi kobiety, niż feminizm karający tych, którzy myślą inaczej.
Polski feminizmem jest do pewnego stopnia klubem dla wybranych. Żeby do niego należeć, trzeba go rozumieć, a żeby go rozumieć trzeba w aż nazbyt wielu przypadkach mieć konkretne kompetencje kulturowe, wynikające z miejsca urodzenia czy poziomu wykształcenia.
Pani Basia, która nie tylko Judith Butler czy Simone de Beauvoir nie czytała, ale nawet nie wie o ich istnieniu może być "pro choice" i ze zdziwieniem oglądać w telewizji transparenty "Pier...., nie golę" czy czytać o inicjatywach takich jak "Dni cip..", ale może przestać być za liberalizacją ustawy, jeśli przerazi ją dość ekstremalny tej ustawy charakter.