Wstydliwe przyjemności, czyli Londyn turystycznie

Wstydliwe przyjemności, czyli Londyn turystycznie

Wstydliwe przyjemności, czyli Londyn turystycznie
Źródło zdjęć: © sxc.hu
17.10.2008 15:05, aktualizacja: 26.06.2010 14:00

Jest lista takich miejsc, do których w Londynie wracam zawsze, choć może się wydawać, że to obciachowe lub turystyczne. Wyszukuję tam „swoje poletko” do obserwacji i pielęgnuję je – bo właśnie te miejsca (totalnie szopingowe i na trasie prawie każdego travelera) mówią mi: „hej, znów jesteś w Londynie!”

Jest lista takich miejsc, do których w Londynie wracam zawsze, choć może się wydawać, że to obciachowe lub turystyczne. Wyszukuję tam „swoje poletko” do obserwacji i pielęgnuję je – bo właśnie te miejsca (totalnie szopingowe i na trasie prawie każdego travelera) mówią mi: „hej, znów jesteś w Londynie!”

Każdy wie, jak wygląda Notting Hill – film z Hugh Grantem za długo krąży już w obiegu pod metką „romantyczne” - żeby nie wychwycić, że są tam jakieś targi pełne kolorowych ludzi, owoców i kwiatów, asfaltowane wzgórza, kwitną drzewa, a domy są wąskie i pomalowane są na różne kolory. Na Notting Hill są też ogrody za wysokim murem, jest słodko, romantycznie i wszyscy się kochają, a centrum wszystkiego jest Portobello Road, na której dodatkowo można kupić „cudne” starocie.

Nie do końca jest tak w rzeczywistości... "Zadarty nos" dzielnicy daje jednak ostro w kość. Tak naprawdę dzielnica tętni życiem tylko w weekendy, dodatkowo – zwłaszcza wspomniana Portobello Road – pełna jest snujących się turystów, którzy zazwyczaj mają twardy orzech do zgryzienia – kupić (bardzo overpriced) psa z porcelany jako antyk i pamiątkę czy nie... A może kołatkę na drzwi?

ZOBACZ TEŻ

Tak naprawdę owe piękne ogrody, które widzieliście na filmie zazwyczaj są zamknięte, dzielnica jest nudną sypialnia bogatych ludzi (obok jest Holland Park – gdzie mieszkają wszystkie Sienny Miller i Madonny), a na Portobello lepiej nic nie kupować, bo ceny...

Demonizuję? Może trochę. Jest jednak taki moment w roku, kiedy Notting Hill warto odwiedzić – w środku lata, kiedy odbywa się Notting Hill Carnival i ulice – zazwyczaj wypełnione turystami i mieszkańcami w Bardzo Drogich Samochodach wypełniają się karaibskim tłumem tancerzy, śpiewaków i mnóstwem przebranych dzieci. I - choć festiwal ma ogromną skalę (jest to drugi po Rio tak wielki event na świecie) to jakiś sposób – może przez rodzinnego karaibskiego ducha, który każe większości uczestników przyrządzić coś „domowego” i przynieść na uliczne stoisko – wydaje się ciepły i domowy.

Wielkie ilości ryżu z fasolą i kury (czyżby czarnej i zabitej o północy?), zapach pieprzu, cayenne, chili, ziela angielskiego i gałki muszkatołowej miesza się tu z zapachem bananowego chleba i dźwiękiem płaczu mazgających się, wszechobecnych dzieciaków. I choć – jeśli zdecydujecie się dołączyć do któregoś z korowodów – karnawał to parogodzinny ścisk i tłum, to jednak warto... rytm, gorączka i niecodzienne obrazki świętujących ludzi warte są by poświęcić im wygodę. „Prawdziwi” mieszkańcy Notting Hill wyjeżdżają jednak zazwyczaj na dwa dni karnawałowego szaleństwa...

Dlaczego chadzam na Notting Hill wtedy, kiedy nie ma tam karnawału, skoro tak narzekam na to miejsce? Otóż oczywiście znalazłam tam swoją niszę, z resztą z bardzo wysokim progiem... Nie można tu co prawda usiąść, napić się kawy czy poczytać książkę, nie powiem też żebym wychodziła stamtąd z naręczami pakunków – to flagowy sklep Paula Smitha (o przepraszam! Sir Paula Smitha) mieszczący się przy 122 Kensington Park.

Smith podobno zawsze marzył o tym, aby mieć sklep „w domu” a nie w sklepowej dzielnicy – razem z architektką Susie Hicks przearanżowali więc mocno zniszczony edwardiański „mansion”. Efekt przyciąga mnie za każdym razem na Notting Hill. Z jednej strony mamy bowiem do czynienia z brytyjskim, tradycyjnym budynkiem – białym i przypominającym powierzchnię weselnego tortu.

ZOBACZ TEŻ

Jednak za rogiem „torcik” ma przedziwną, szklaną dobudówkę, „otwarty” salon i przepiękne szklane schody biegnące przez cały budynek. No a w środku... prawdziwy dom i zarazem pracowania krawiecka, kontynuująca tradycje najlepszych rzemieślników z Saville Road. I szaleństwo pasków... W końcu to królestwo Paula Smitha.

Żeby nie przewróciło mi się w głowie od pasków i luksusu staram się wykonać tego samego dnia, co pielgrzymkę na Notting Hill, wyprawę zupełnie innego rodzaju. Podczas niej nie poczuję zapachu róż i prędzej zobaczę krew niż designerskie gadżety – i choć może brzmi to niebezpiecznie wybieram się tylko na Brixton Market.

Ten – do niedawna jeden z większych – londyńskich targów wygląda jak plan filmowy. To tu najchętniej zrobiłabym warsztaty z wielokulturowości – w środku czarnej dzielnicy sprzedaje się bowiem specjały z całego świata, a po wyjściu z rozległego terenu targowiska pamięta się (oprócz charakterystycznego zapachu) niezwykle intensywne obrazy – tureckie jatki z krwawymi kawałami mięsa i baranimi jądrami, przedziwne w kształcie i kolorze jadalne korzenie oraz świeże i suszone (czerwone i niebieskie!) ryby a także sklepy z włosami.

Pamiętacie jak Zadie Smith opisuje w „Białych zębach” sklepy, gdzie można sprzedać swoje długie włosy na peruki? Takie przybytki mieszczą się w obrębie Brixton Market – można w nich sprzedać włosy, kupić perukę oraz wszelkiego rodzaju (np. kokosowe, które czuje się w metrze czy autobusie) oleje do włosów stosowane przez modnych Brytyjczyków pochodzenia afrykańskiego.

Niestety, istniejący od 1870 roku Brixton Market powoli umiera. I choć kadry z niego i okolicy zobaczycie filmach Guya Richie czy na teledyskach Madonny (nie da się nie zakochać w tak brzydkich, że aż pięknych przęsłach kolejowego wiaduktu i niskim zabudowaniu uliczek) to powoli ucieka z niego życie. Nie zapomnijcie o Brixton Market kiedy będziecie się wybierać na koncert do pobliskiej Brixton Academy. I zafundujcie go sobie na odtrutkę po luksusowych sklepach – żeby i wam Londyn za bardzo nie przewrócił w głowie!

Specjalnie dla serwisu kobieta.wp.pl prosto z Londynu nasza korespondentka Agnieszka Kozak
Dziennikarka, robi doktorat z gender i queer studies. Zajmuje się lokalnymi odmianami globalnych trendów, seksem i seksualnością w kulturze popularnej czasem krytykuje sztukę i fotografię, ale głównie nałogowo kupuje buty…

ZOBACZ TEŻ