"Wszyscy byliśmy wrzuceni do jednego worka". Roszczeniowi rodzice to ofiary fatalnego systemu
Podważają zdanie nauczyciela i awanturują się, gdy dziecko dostanie niską ocenę lub wróci do domu z grymasem na twarzy. Trzydziestoparoletni rodzice, którzy tak chętnie się buntują, nie spadli z kosmosu, jak często myślą przerażeni nauczyciele. Mają powód, żeby tak się zachowywać.
Pod naszym artykułem "’Proszę pani, mogę siku?’ Rodzice mają dość upokarzającego zwyczaju w szkołach" pojawiła się lawina komentarzy z zarzutami wobec rodziców, którzy zdaniem internautów mają coraz więcej pretensji do nauczycieli i stawiają przed nimi absurdalne wymagania. "Rodzice, macie problemy sami ze sobą, więc chcecie komuś dopiec na każdym kroku. Nauczyciel to samo zło, bo nie wychowuje tak, żebyście nie mieli problemów z własnymi dziećmi. Łatwiej więc wskazać na błąd nauczyciela" – napisał jeden z oburzonych internautów.
Obecnie coraz częściej nagłaśniane są bulwersujące sprawy związane z system edukacji. Wiele osób próbuje za wszelką cenę wykazać, że nauczyciele nie nadają się do zawodu. 20 lat temu również zdarzały się sytuacje, w których uczeń był niesprawiedliwie potraktowany, lecz wtedy jedyną znaną rodzicom formą protestu było odwiedzenie szkoły i rozmowa z nauczycielem. Dzisiaj metody rozwiązywania problemów są inne, bo wystarczy włączyć Internet.
Dodatkowo rodzice coraz częściej traktują szkoły jako placówkę usługową. Jakby chcieli oddać na kilka lat dziecko i wyciągnąć gotowy produkt, który będzie w pełni przystosowany do dorosłego życia. Co więcej, chcą mieć jeszcze pełną kontrolę i wpływ na ten proces. To tak jakby stali nad pracownikiem przy taśmie produkcyjnej, patrzyli mu na ręce, wytykali każdy błąd i próbowali wymusić wprowadzenie wymyślonej przez nich techniki pracy.
Doświadczyli niesprawiedliwego traktowania
Roszczeniowi rodzice nie wzięli się z kosmosu. To współcześni 30-35-latkowie, którzy stali się ofiarami fatalnego sytemu edukacji, kiedy autorytet nauczyciela był niepodważalny, a potrzeby dziecka bagatelizowane. Zdaniem psychologa ludzie urodzeni w latach 70. i 80. wciąż mają utarty w głowie stereotyp szkoły jako opresyjnej instytucji. - Na własnej skórze doświadczyli niesprawiedliwego traktowania, więc teraz ciężko jest im uwierzyć, że może być inaczej - wyjaśnia w rozmowie z WP Kobieta Katarzyna Kucewicz.
Podczas rozmowy z psychologiem przypomniała mi się Renata, młodsza koleżanka mojej mamy, która często narzekała na to, że gdy była uczennicą, to nikt nie traktował poważnie potrzeb i problemów dzieci. Zadzwoniłam do niej, żeby dowiedzieć się czegoś więcej. – Gdy byłam w podstawówce nie do pomyślenia było, żeby nauczyciel chciał pochylić się nad problemem ucznia. Wszyscy byliśmy wrzuceni do jednego worka i nawet przez myśl nam nie przeszło, że tak nie powinno być – mówi 34-letnia Renata, mama Zosi.
Zdanie nauczyciela miało duże znaczenie
Matka Renata czuła duży respekt wobec instytucji, jaką jest szkoła. – Stresowała się przed wywiadówkami i zawsze szła tam jak na spotkanie z królową. Ubrana w najlepszą spódnicę, z pokorą siadała w ławce i bezrefleksyjnie wysłuchiwała ogłoszeń wychowawczyni – wspomina Renata– Gdy dowiedziała się, że mam zagrożenie z matematyki, wróciła do domu, nakrzyczała na mnie i kazała uczyć się po nocach – dodaje. Kobieta przyznaje, że wtedy nie postrzegała tego negatywnie. Po prostu wiedziała, że musi ze wszystkich sił spróbować poprawić oceny. – Siedziałam zestresowana nad książkami i miałam wrażenie, że zamiast robić postępy, to coraz mniej rozumiem. Finalnie udało mi się dostać trójkę na koniec roku, ale dzisiaj wiem, że stres, który przeżyłam, nie był tego wart – dodaje.
Idąc tokiem rozumowania 34-latki, można domyślić się, dlaczego teraz tak bardzo zależy jej na tym, aby Zosia czuła się komfortowo w szkole i nie musiała z trzęsącymi rękami siadać do lekcji. – Dziecku trzeba przede wszystkim pomagać, a nie tylko wymagać – twierdzi kobieta.
Psycholog zwraca uwagę na cienką granicę między roszczeniowością a oczekiwaniami. - Dopiero mniej więcej od dekady rodzice mają oczekiwania wobec szkoły, wcześniej wszystko przyjmowali jako oczywistość. Jest to spowodowane znaczącym wzrostem świadomości i wiedzy na temat wychowywania dzieci - tłumaczy Kucewicz. Jednak każdy medal ma dwie strony. - Duża świadomość może uwolnić fantazję, że wszystko da się zrobić, że każdy problem można rozwiązać. Stąd ta roszczeniowość - dodaje socjolożka.
Nie każdy powinien być nauczycielem
Nauczyciele często przyznają się do tego, że nie potrafią odnaleźć się w kontaktach z rodzicami. Kiedyś to ci drudzy bali się spotkania z nauczycielem, a dzisiaj to pedagodzy dostają dreszczy przed zbliżającą się wywiadówką. – Rozmawiając ze studentami pedagogiki dochodzę do wniosku, że ci przyszli nauczyciele najbardziej boją się konfrontacji z opiekunami swoich uczniów. Ci, którzy nie potrafią zbudować swojego autorytetu w taki naturalny sposób, mimowolnie dają rodzicom przyzwolenie na bycie roszczeniowymi – opowiada w rozmowie z WP Kobieta dr Katarzyna Bocheńska-Włostowska, nauczyciel akademicki i prorektor Pedagogium - Wyższej Szkoły Nauk Społecznych.
Katarzyna Bocheńska twierdzi, że to zarówno nauczyciel, jak i rodzic są odpowiedzialni za budowanie relacji. Pedagog musi być kompetentny, a opiekun rozumieć swoją rolę. Łatwiej jest wywiązać się z obowiązków, kiedy trafiamy do tego zawodu w sposób przemyślany. – Nie każdy powinien być nauczycielem, ale jeśli już się na to decyduje, to musi robić to jak najlepiej – twierdzi wykładowca. – Niewiele osób rodzi się stworzonymi do tego zawodu, ma charyzmę i ewidentny talent. Znaczna część nauczycieli to rzemieślnicy, którzy są bardzo wartościowi i o tym także musimy pamiętać– przekonuje.
Ponadto zarówno rodzice jak i nauczyciele muszą wyzbyć się uprzedzeń i zacząć szanować swoje punkty widzenia. - Jako wykładowca dostrzegam ważną rolę po stronie nauczycieli. Ich obowiązkiem jest bycie zawsze przygotowanym merytorycznie przed spotkaniami z rodzicami - twierdzi Katarzyna Bocheńska - bez tego się nie uda - dodaje.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl