Wywiad z makijażystką gwiazd Agnieszką Chełmońską
Ukończyła z wyróżnieniem malarstwo na warszawskim ASP u znanego kolorysty prof. Mariana Czapli, jest makijażystką gwiazd i autorką makijaży do ponad 50 okładek polskich czasopism. W porannym programie „Pytanie na śniadanie” udziela rad, jak się malować, a najwięcej sesji zdjęciowych zrobiła razem z Jolantą Kwaśniewską i jej córką Aleksandrą. Talent i zmysł estetyczny ma we krwi – jest spokrewniona ze znanym polskim malarzem i reprezentantem realizmu Józefem Chełmońskim. Jak sama przyznaje, w jej życiu wszystko jest dziełem przypadku. O współpracy z największymi gwiazdami polskiego show biznesu, warszawskiej Pradze i pasji do swojej pracy rozmawiam z Agnieszką Chełmońską. Poznajcie przypadek Chełmońskiej.
03.02.2016 | aktual.: 04.02.2016 14:23
Ukończyła z wyróżnieniem malarstwo na warszawskim ASP u znanego kolorysty prof. Mariana Czapli, jest makijażystką gwiazd i autorką makijaży do ponad 50 okładek polskich czasopism. W porannym programie „Pytanie na śniadanie” udziela rad, jak się malować, a najwięcej sesji zdjęciowych zrobiła razem z Jolantą Kwaśniewską i jej córką Aleksandrą. Talent i zmysł estetyczny ma we krwi – jest spokrewniona ze znanym polskim malarzem i reprezentantem realizmu Józefem Chełmońskim. Jak sama przyznaje, w jej życiu wszystko jest dziełem przypadku. O współpracy z największymi gwiazdami polskiego show biznesu, warszawskiej Pradze i pasji do swojej pracy rozmawiam z Agnieszką Chełmońską. Poznajcie przypadek Chełmońskiej.
WP:
Aleksandra Wołejsza: Masz imponujące wykształcenie. Skończyłaś z wyróżnieniem malarstwo na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie w pracowni znanego kolorysty prof. Mariana Czapli. Skąd pomysł na ASP?
Agnieszka Chełmońska:Nie miałam wyjścia. Jako Chełmońska już od małego dziecka uczęszczałam na kółka plastyczne. Potem wymyśliłam sobie liceum plastyczne w Zakopanem, żeby uciec z domu i mieć trochę więcej swobody. A jak już się do tego liceum dostałam, to niestety program zajęć był tak skonstruowany, że w przyszłości w grę wchodziła tylko i wyłącznie sztuka. Ta szkoła słynie z tego, że bardzo mocno ukierunkowuje swoich uczniów i kształci w jednym kierunku. Zawsze interesowała mnie też medycyna, ale po prostu nie miałam szansy tam tego rozwinąć. Tak trafiłam na Akademię Sztuk Pięknych. To była oczywista i naturalna wręcz kolej rzeczy. Poza tym malarstwo sprawia mi dużą łatwość, jest kształcące i bardzo przyjemne.
WP:
A jak to się stało, że po malarstwie zostałaś makijażystką?
Nigdy nie miałam takiego pomysłu. Ta historia zaczyna się od tego, że zaczęłam śpiewać operowo, a jako studentka ASP oprócz malarstwa realizowałam też jako drugą obowiązkową specjalizację grafikę. W pewnym momencie jedne z zajęć zaczęły mi przeszkadzać w śpiewaniu. W ich trakcie używałam rozmaitych odczynników i kwasów, które niekonieczne dobrze wpływały na mój głos. Wtedy też wpadłam na pomysł, że skoro pozowałam trochę do sesji zdjęciowych i całkiem mi się to podobało, to zrobię jednak aneks z fotografii.
Tematem mojego dyplomu były inscenizacje zdjęciowe oper. Polegało to na tym, że w różnych plenerach pozowali mi znajomi, których nie tylko fotografowałam, ale też musiałam do tych zdjęć pomalować. Pomagała mi w tym koleżanka i na początku robiłyśmy wszystko na wyczucie. W ten sposób zaczęłam zdobywać swe pierwsze doświadczenia w roli makijażystki. Gdy zaczynałam malować ludzi, nie ukończyłam wówczas jeszcze żadnej szkoły makijażu. Byłam samoukiem, a najwięcej nauczyłam się właśnie na tych zdjęciach i oczywiście na Akademii.
W tym samym czasie zaobserwowałam, że zawód malarza jest trudny. Z jednej strony wymaga on malowania trochę na zamówienie, a z drugiej trzeba być biznesmenem. Zwłaszcza to drugie nigdy nie było moją mocną stroną. Wtedy też pojawił się u mnie pomysł, że skoro robienie makijaży sprawia mi tyle przyjemności, to może w związku z tym skończę jakiś kurs, zacznę się w tym specjalizować i zostanę profesjonalistką w tej dziedzinie. Zapisałam się więc na zajęcia do profesjonalnej szkoły makijażu. Po kursie tak mi się życie potoczyło, że musiałam zacząć pracować, więc zajęłam się malowaniem i stylizacją fryzur. Tak zostało do dziś. U mnie wszystko jest dziełem przypadku. Moje życie to taki przypadek Chełmońskiej.
WP:
Kiedy narodził się w twojej głowie pomysł stworzenia Agnieszka Chełmońska Studio?
Agnieszka Chełmońska Studio pojawiło się bardzo późno. Choć pomysł istniał już od jakiegoś czasu, został on urzeczywistniony dopiero po 12 latach mojej ciężkiej pracy. Przez cały ten okres miałam nadzieję, że będę śpiewać, a to zajmowanie się makijażem jest tylko przejściowym i dodatkowym zajęciem. W tym samym czasie doszłam też do takiego momentu w swej karierze zawodowej, że bardzo rozwinęłam się jako makijażystka i stylistka fryzur. Zauważyłam, że wszystko pięknie i jakby spontanicznie układa się w tym kierunku. Dlatego stwierdziłam, że zostawiam śpiewanie. Bo wyznaję taką zasadę, żeby albo być w czymś najlepszym, albo się po prostu nie wygłupiać. Dla mnie nie ma nic po środku. Tak właśnie rzuciłam śpiewanie i na dobre związałam swoją przyszłość z malowaniem. Tak też powstało moje studio.
WP:
Jak wpływa wykształcenia na twoją codzienną pracę?
To jest nieocenione. Bez ASP i szkoły plastycznej nie byłabym tym, kim jestem dzisiaj. Także w pracy. Bo ja po prostu widzę pewne rzeczy. Mam też bardzo rozwiniętą wyobraźnię pod tym względem. Mam tu na myśli pewien zmysł estetyczny i wyczucie zestawień kolorów. Gdy tylko zaczynam malować od razu wiem, jak to będzie finalnie wyglądać. Po prostu mam w tym ogromne doświadczenie i robię to już od wielu lat.
Wraz z moimi dziewczynami wypracowałyśmy własną szkołę makijażu, która polega na czystości malowania, na czystości barw. Tu przemożny wpływ miał mój profesor Czapla, który odszedł od nas parę dni temu. To właśnie on nauczył mnie tak żywego zestawiania barw i odegrał bardzo ważną rolę nie tylko w mojej edukacji. Dzięki temu właśnie w moim studiu maluje się zupełnie inaczej niż gdziekolwiek indziej.
WP:
Masz własny kącik w programie „Pytanie na śniadanie”, gdzie występujesz w roli makijażystki gwiazd. Jak udało Ci się nawiązać współpracę z gwiazdami?
Moją pierwszą gwiazdą była Edyta Górniak. Historia naszego spotkania jest serią zbiegów różnych okoliczności. Pewnego dnia wyczytałam w gazecie, że został otwarty nowy salon masażu. Akurat w tym czasie miałam problemy z kręgosłupem, więc wybrałam się tam na masaż. Przy którejś z wizyt jedna z masażystek, Magda, pochwaliła mój makijaż, a że ja jestem gadułą, to powiedziałam, że zajmuję się od dłuższego czasu makijażem. „To się pięknie składa” – wykrzyknęła. Po paru chwilach wiedziałam już, że właścicielką salonu jest Małgorzata Herde, która w najbliższym czasie będzie organizować sesje zdjęciowe i urządzać imprezy. Dlatego też Magda poprosiła mnie o zostawienie w salonie portfolio przy następnej wizycie. Tak też zrobiłam. Przypadek sprawił, że jedną z klientek salonu była także Edyta Górniak, która oczywiście zupełnie przez przypadek obejrzała moje portfolio i zapytała: „Kto to jest? Kto tak maluje?”. W ten sposób zostałyśmy umówione na makijaż ślubny. Edyta była wtedy na takim etapie swojego życia, kiedy
Alan miał już prawie pięć miesięcy i zastanawiała się nad powrotem na scenę. Gdy zaczęłam prezentować jej moje makijaże ślubne Edyta stwierdziła, że one będą doskonale pasować na estradę. I tak zaczęła się nasza współpraca, która trwała ponad rok. Byłam wtedy na jej zupełną wyłączność – od pójścia po bułki po koncert. Bardzo to wszystko było śmieszne.
WP:
Jak wspominasz współpracę z tak wielką diwą polskiej sceny muzycznej?
Tak naprawdę to była moja pierwsza tego typu współpraca i bardzo wiele mnie nauczyła. To były początki nie tylko moje, ale też wszystkich w tej branży. Wtedy były zupełnie inne czasy, była nisza, a makijażystek było zaledwie trzy. Teraz jest ich cała masa, a gwiazdy mogą w nich przebierać. Nie zdecydują się na tą, to po prostu wezmą inną. Wtedy liczyła się już Ewa Gil, Eryka Sokólska dopiero zaczynała i byłam jeszcze ja. Teraz początkujące dziewczyny mają o wiele trudniej.
WP:
A jak udało ci się dotrzeć do pozostałych gwiazd?
Zawsze traktuję moją pracę profesjonalnie i podchodzę do niej za każdym razem z taką samą pasją. Gdy pracuję z gwiazdą najczęściej nasz pierwszy kontakt odbywa się przy okazji sesji zdjęciowej. Współpracuję też z wydawnictwem AKPA Press, gdzie tego typu sesje bardzo często się odbywają. Jeżeli nasza współpraca pomyślnie się układa, wtedy też najczęściej dana gwiazda angażuje mnie również prywatnie, bym dbała o jej wizerunek. Staram się tego trzymać, bo to jest nie tylko wygodne dla mnie rozwiązanie, ale też daje mi wiele możliwości. W ten sposób udało mi się właśnie dotrzeć do pozostałych gwiazd.
Do „Pytanie na śniadanie” także trafiłam przez przypadek. Największą rolę w całym przedsięwzięciu odegrała dziennikarka Paulina Drażba. Dostała ona zadanie by znaleźć osobę, która nie tylko maluje, ale też nie boi się mówić. A że mówienie nigdy mi nie sprawiało problemów, zadzwoniła właśnie do mnie. Na początku to nie miało być nic wielkiego, jednorazowa sprawa. I tak zrobiliśmy jeden program, drugi, trzeci i nagle okazało się, że powstał z tego cykl. „Pytanie na śniadanie” sprawia mi ogromną przyjemność. Bardzo lubię też dzielić się z widzami swoimi patentami, pokazywać nowe trendy w makijażu czy nowości kosmetyczne, a ten program daje mi właśnie taką możliwość.
WP:
Jak wspominasz współpracę z Olą Kwaśniewską i Panią Jolantą Kwaśniewską?
Pracowałam z nimi niemal przy wszystkich sesjach zdjęciowych i okładkach jakie były. Z wyjątkiem dwóch z racji tego, że miałam mały zatarg z pewnymi fotografami. Natomiast współpracę z Olą Kwaśniewską i Panią Jolantą bardzo sobie cenię. Z tego względu, że po pierwsze - uwielbiam obie panie, po drugie - pracujemy już razem od ponad 10 lat i po trzecie - po prostu doskonale się znamy. One mają pewność, że jeżeli pracują ze mną to nie będzie problemu, by coś w odpowiedni sposób podnieść, coś ukryć czy podmalować. Obie wiedzą, że będę się starać. A ja wiem, co one lubią w makijażu i jak sprawić, by były zadowolone. Widziały wielokrotnie, że w trakcie pracy przyglądałam się jak wychodzą zdjęcia i gdy coś było nie tak lub w danym świetle niekoniecznie dobrze się prezentowało, od razu to korygowałam. Dlatego też nasza współpraca jest komfortową sytuacją dla nas wszystkich.
WP:
Twoją specjalizacją jest makijaż ślubny. Jak wygląda twoja współpraca z klientką, której zazwyczaj nie znasz?
Oczywiście, że znam. Po ponad 15 latach robienia makijaży ślubnych, gdy do mojego studia wchodzi pani, ja już wiem co ona chce i czego oczekuje. Bo to po prostu widać. Oczywiście, przed makijażem zawsze dość szczegółowo rozmawiam z klientką, przeprowadzam taki swego rodzaju wywiad i pytam o kreację ślubną. W ten sposób chcę poznać gust panny młodej. Gdy dana osoba tylko przekracza progi studia, widzę też czy ona się maluje czy nie, czy wchodzi tak zwany „Kopciuszek”. Chociaż są takie sytuacje, że niektóre Panie nas zaskakują. To wychodzi najczęściej w trakcie rozmowy. Okazuje się, że właśnie taki „Kopciuszek” marzy by mieć czarne smokey. Więc mówię sobie wtedy w myślach, że nie ma mowy. Wtedy też bardzo przydatny okazuje się próbny makijaż, bo panna młoda może jeszcze wtedy zmienić zdanie i przychylić się do naszych uwag. Jednak gdy jej się ten makijaż podoba i nie jest nim przerażona, to nie mogę jej tego wyperswadować. Ona po prostu tak sobie wymarzyła i koniec kropka. Zależy mi przede wszystkim na tym, by
ze studia wyszła zadowolona panna młoda, która potem nie będzie przez całą imprezą rozmyślała o tym, czy to ma za mocno pomalowane, a to za lekko. Nie wyobrażam sobie, by panna młoda nie czuła się sobą na najważniejszym dniu w swoim życiu. Gdy nie da się wprowadzić moich uwag, podwijam ogon pod siebie i idę na kompromis. Nie wyobrażam sobie innej sytuacji, bo to zepsułoby imprezę.
WP:
Dlaczego to właśnie makijaże ślubne stały się twoją specjalnością?
Też przez przypadek. Gdy zaczynałam pracę, na rynku była wtedy tylko jedna firma specjalizująca się w makijażu ślubnym w Warszawie Laurel. Prowadził ją stylista i mój kolega po ASP, który projektował także suknie. Można tam było zrobić makijaż i fryzurę ślubną. Tam też ukończyłam kurs i stawiałam swe pierwsze kroki.
Muszę przyznać, że od początku swojej pracy malowałam nieco inaczej niż inne makijażystki. Wyróżniałam się. Jako pierwsza osoba w branży przyklejałam np. kępki rzęs. Nikt inny wtedy tego nie robił, a to jest przecież taki prosty pod względem technicznym zabieg, który daje spektakularny efekt. A u mnie żadna z klientek nie wychodziła bez rzęs. Zawsze też starałam się pracować na jak najlepszych kosmetykach, tak by makijaż był jak najtrwalszy. Kombinowałam, szperałam i szukałam gdzie tylko się dało, czy coś nowego się nie pojawiło. Makijaż ślubny pozwalał mi się wykazać. Zauważyłam, że istnieje pewna nisza na rynku pod tym względem i tak to się potoczyło.
.
WP:
A jak wspominasz pracę przy pokazach modowych?
To jest świetne doświadczenie, ale w zależności od tego przy jakim rodzaju pokazu ma się okazję pracować. Teraz ograniczam swój udział w tego typu przedsięwzięciach z tego powodu, że jako artystka nie zawsze godzę się z jakąś narzuconą mi wizją. Lubię coś kreować i być organiczną częścią projektu, a nie tylko być wykonawcą czyiś poleceń i odtwarzać określony wizerunek. Przy pokazach pracuję tylko wtedy, gdy odpowiada mi dana wizja, widzę w tym jakąś wartość dodaną. Jeżeli jest szansa by stworzyć coś wspólnie, podejmuję się tego. Jednak gdy mam przyjść i wykonać makijaże tymi czy tamtymi kosmetykami o których wiem, że się nie sprawdzą na scenie i to będzie dla mnie antyreklama, nigdy się na to nie zgadzam.
WP: Czego jeszcze byś się nie podjęła w swojej pracy?
Dla mnie w tej pracy wiele rzeczy jest niedopuszczanych. Na przykład nie wyobrażam sobie sesji zdjęciowej, na której fotografowie myślą, że są większą gwiazdą niż sama gwiazda. Miałam taką sytuację przy okazji jednej z sesji z Olą Kwaśniewską. Wówczas fotograf nie pozwalał jej, by wyglądała tak, by dobrze się ze sobą czuła. Musiała prosić mnie po kryjomu, żebym coś jeszcze podmalowała czy popoprawiała. Dla mnie to jest niewyobrażalne. Ja staram się swoją pracą przede wszystkim sprawić, by osoba czuła się wyjątkowo i komfortowo. Jeżeli chcę dać wyraz swojej estetyce, wówczas dla siebie i swojej przyjemności robię własne zdjęcia. Praca z gwiazdami nauczyła mnie sztuki kompromisu. Fajnie gdy gramy do jednej bramki, ale wiadomo czasem trzeba też trochę odejść od swojej wizji.
Obecnie cieszę się dużym komfortem pracy. Mam 3 osoby, za których wizerunek odpowiadam i współpracuje z agencją prasową. Jeżeli mam czas i ochotę, podejmuję się jakiegoś dodatkowego zlecenia, ale robię to bardziej dla swojej przyjemności.
WP:
Co w tej pracy jest najważniejsze?
Talent to tylko baza, najważniejszy jest profesjonalizm i silny charakter.
WP:
Twoje studio mieści się na warszawskiej Pradze. Jak tutaj trafiłaś?
Przez przypadek. Przez długi czas szukałam klimatycznej i jednocześnie praktycznej przestrzeni. Nigdzie nie mogłam znaleźć czegoś satysfakcjonującego. Jedna z klientek powiedziała mi, że niedługo jej znajoma zwalnia lokal na warszawskiej Pradze. Gdy dowiedziałam się w jakiej to jest okolicy, w sąsiedztwie jakich ulic, to pierwsze co przeszło mi przez myśl to, że nie ma mowy. Ale ona oczywiście namawiała mnie, przekonywała, więc poszłam dla świętego spokoju. Poszłam, zobaczyłam i zakochałam się w tym miejscu. Tu wcześniej był taki potworny lumpeks.
Teraz muszę przyznać, że zmieniłam zdanie. Praga ma swój klimat, a ludzie są tu niesamowici. Nawet podczas remontu przetaczający się przysłowiowy „żul” zaglądał, chwalił postępy prac, a gdy była taka potrzeba pomógł. Bo pewnego dnia moja asystentka, która jest bardzo drobna, miała problem z opuszczeniem rolet. Więc czekała aż ktoś jej pomoże ściągnąć te rolety. Poprosiła pana w garniturze, ten odmówił. A panowie lekko odurzeni alkoholem pomogli, że tak powiem, z pocałowaniem rączki. Tu nawet w sklepie jest bardzo przyjaźnie. Wszyscy są uśmiechnięci, dobrze się znają, mówią sobie „dzień dobry” czy „miłego dnia”. Trochę jak w domu. Po tym gdy minął pierwszy szok, okazało się, że to jest niegroźna Praga. U mnie na Mokotowie takie zachowania się nie zdarzają. Teraz czuje się tu, jak u siebie.
WP:
Prowadzisz kursy i cały czas edukujesz swoją ekipę. Jak czujesz się w roli pedagoga?
Nareszcie czuje się świetnie. Na początku uczyłam przez krótką chwilę w Laurel. Stamtąd zostałam podkupiona przez Warszawską Szkołę Reklamy, gdzie pracowałam przez 15 lat. Teraz ze względu na to, że kompletuję zespól i po prostu potrzebuję wsparcia w codziennej pracy, chcę szkolić moich współpracowników od samego początku do końca. Chcę stworzyć swoją kadrę i uczyć na czym chcę i jak chcę. Dziewczyny, które przychodzą do mnie na kursy są zachwycone. Z perspektywy czasu widzę, że inicjatywa autorskich szkoleń była bardzo dobrym posunięciem. Co ciekawe, uczyć też zaczęłam przez zupełny przypadek.
WP:
Ostatnią twoją inicjatywą jest Sklep Chełmońska. Czy klientki znajdą tam produkty na których pracujesz? Takie twoje bestsellery?
Taki był właśnie plan, by w sklepie znalazły się właśnie takie moje makijażowe „musthavy”. Pomysł narodził się z tego, że gdy zaczęłam prowadzić szkolenia, wszystkie kursantki chciały od początku pracować na tym co ja. A niestety tego typu produkty są trudno dostępne w Polsce. Przekonałam się o tym na własnej skórze. To jest także bardzo wygodna opcja dla tych, którzy nie mieszkają w Warszawie, a oglądają mnie w „Pytaniu na śniadanie”. Wiele klientek ufa też nam, bo widzi niesamowity efekt, jaki można stworzyć za pomocą tych kosmetyków. Przygotowuję w tym celu specjalne filmiki, na których pokazuję jak malować daną paletą cieni i jak one zachowują się na skórze. Poza tym film nie oszuka, bo zdjęcie już może. Tam wszystko widać.
WP:
Jakie są w takim razie twoje ulubione produkty do makijażu?
Jeden stosuje zarówno w pracy, jak i na co dzień. To podkład wodoodporny Make-up Atelier Paris. Bez niego nie wyobrażam sobie ani mnie, ani klientki. Drugi to też rodzaj podkładu, ale tym razem pod cienie i też marki Make-up Atelier Paris. Dzięki niemu tak naprawdę nawet najgorsze cienie będą się trzymać przez wiele godzin. Dodaje pigmentu, głębi koloru i podbija go. Dzięki niemu mam wrażenie, że maluję na płótnie. Gdy jeszcze studiowałam malarstwo sama robiłam sobie grunt pod swoje prace, bo odpowiednio chłonny podkręcał kolor. Tu znowu wychodzi moje wykształcenie na ASP. Bo dla mnie pod tym względem nie ma kompromisów. Kolor ma być czysty, bez względu na to, jak zareagują kosmetyki. Ostatnim kosmetykiem i to już niezmiennie od wielu lat pozostaje ziemia egipska Bikor. Testowałam wiele innych tego typu preparatów, ale nie znalazłam godnego następcy.
WP:
Co jest dla ciebie najważniejsze w pracy?
Klimat, jaki potrafimy stworzyć z moim zespołem. Wchodząc do salonu odpoczywam. Dobrze się tu czuję i mam wspaniałą atmosferę pracy. Bardzo to sobie cenię, zwłaszcza, że życie w dzisiejszych czasach nie jest łatwe. To jest dla mnie właśnie najważniejsze, by stworzyć taki zespół, dzięki któremu można mieć frajdę w życiu. Taką drugą rodzinę, bo nie ukrywajmy wiele czasu spędzamy razem.
WP:
Masz jakieś autorytety lub kogoś na kim się wzorujesz w makijażu?
Nigdy nie miałam takiej osoby, ale bardzo cenię pracę Ewy Gil. To jest właściwie jedyna makijażystka w Polsce z tak dużym doświadczeniem. Ma świeże fajne pomysły i bardzo podoba mi się jej praca.
WP:
Jak wypadają polscy wizażyści na świecie? Mają szansę na zagraniczną karierę?
Ja uważam, że polscy wizażyści są jednymi z najlepszych. Znam pracę wielu osób z branży i widzę, że wizażyści, którzy przyjeżdżają do Polski z zagranicy są na dużo niższym poziomie. Są nieprofesjonalni, krzywo malują, często popełniają podstawowe błędy. Dlatego uważam, że w tej sferze mamy duże szanse by zaistnieć na świecie. Trzeba się jednak liczyć z tym, że nie zawsze karierę robią Ci którzy powinni i którzy są najzdolniejsi. Liczy się nie tylko talent, ale też wiele innych czynników. W tym oczywiście znajomości.
WP:
Co jest dla ciebie definicją sukcesu w tym zawodzie?
Największym wyznacznikiem sukcesu dla mnie nie jest to, jakie robisz kampanie czy sesje zdjęciowe, tylko ilu normalnych ludzi chciałoby się u ciebie malować. Wiadomo często niektórzy malują za grosze i nie mogą narzekać na brak zainteresowania, ale chodzi mi o normalny rynek. Do niektórych makijażystek czeka się w kolejce nawet rok, podczas gdy inne w szczycie sezonu siedzą i nic nie robią. Dla mnie to jest też wspaniałe, że córki naszych klientek, a nawet wnuczki chcą do nas przychodzić. To jest dla mnie taki dobry znak, że ciągle nadążamy za modą i za najnowszymi trendami. To jest dla mnie najważniejsze.
WP:
Pracujesz jako makijażystka, masz własne studio, występujesz w telewizji, a przy tym wszystkim jesteś matką dwójki dzieci. Jak udaje ci się to wszystko pogodzić?
Przede wszystkim jestem matką dwójki dzieci. Z jednym z nich jestem szczególnie związana, bo pilotuje jego karierę muzyczna. Mojego syna Wiktora zaprowadzam na próby koncertów i inne tego typu historie, a w międzyczasie pracuje. Tak to teraz tak naprawdę wygląda. Dla mnie priorytetem jest teraz to, by dać dzieciom jak najlepsze wykształcenie i zaszczepić w nich pasję, dzięki czemu potem będą mieć fajne życie. To jest dla mnie najważniejsze.
WP:
Czego w takim razie życzysz początkującym wizażystom? Jakie masz dla nich rady?
Trzeba być upartym, zdeterminowanym i spokojnie dążyć do celu. Nie iść na żadne skróty i nie uznawać półśrodków. Ważne jest też, by cenić się w tym zawodzie i powoli pracować nad swoją marką. Bo jak to mówię „oliwa zawsze sprawiedliwa”, a ciężka praca prędzej czy później zostanie doceniona. Trzeba być też uczciwym wobec siebie i wobec tych, z którymi się pracuje. Klientki należy traktować jak księżniczki, dopieszczać je nawet gdy ma się gorszy dzień. Najważniejsze jest, by zawsze się starać. Bo czasami każdy z nas ma zły nastrój, ale nie można tego okazywać w czasie pracy. To jest właśnie profesjonalizm. By każdą osobę starać się traktować jak najlepiej. Jedna zadowolona osoba przyprowadza 10 kolejnych i to jest chyba najlepsza nagroda.