Zabawki dla mamy

Zabawki dla mamy

Zabawki dla mamy
15.09.2008 13:01, aktualizacja: 15.09.2008 13:22

Kupując zabawki dla Jadźki, wybieram te, o których marzyłam będąc dzieckiem. Spełniam swoje dziecięce pragnienia. I liczę, że jej też!

W czasie mojego dzieciństwa nie mogłam pochwalić się wieloma fantastycznymi zabawkami. Kilka lalek - niemowlaków, zwykłe klocki, miś, ukochana pluszowa małpa. Teraz kupując zabawki dla Jadźki, wybieram te, o których marzyłam będąc dzieckiem. Spełniam swoje dziecięce pragnienia. I liczę, że jej też.

Koleżanki dygnitarzy, prywaciarzy, posiadające rodzinę za granicą lub pływających ojców to miały życie! Kolorowe piórniki, najfajniejsze lalki i przytulanki, cudne spinki do włosów i fantastyczne ciuchy – obiekty moich małych zazdrości. Dzisiaj czasy się zmieniły i nie jest tak trudno o to, by dzieciństwo mojej córki było „usłane różami” ciut bardziej niż moje. Ale za potrzebą umilenia zabawy Jadźce, kryje się moja własna radość z posiadania wymarzonych rzeczy. Co więc robi egoistyczna matka? Kupuje zabawki kierując się własnym gustem! Iga widocznie wdała się we mnie, bo cieszy się z nich tak, jakbym ja cieszyła się dwadzieścia pięć lat temu. Jesteśmy zadowolone.

Iga nie ma wielu zabawek. Od jej urodzenia pilnowaliśmy, żeby rodzina nie znosiła do mojego mieszkania zbyt wielu atrakcyjnych dziwolągów. Szczególnie uczulałam ich na te grające, śpiewające, szczekające i piszczące ustrojstwa, niektóre nawet w kilku językach. Iga ma jedną taką zabawkę naśladującą odgłosy zwierząt, której nie wiadomo czemu się boi oraz dziecięcy niby-aparat fotograficzny, który owszem, wydaje kilka dźwięków, ale na tyle dyskretnych, żeby ominął nas wszystkich ból głowy. Jadźka sama zdaje się nie lubić zbyt wielu zabawkowych bodźców. Ma swój stały asortyment interesujących przedmiotów, które wykorzystuje w swoich celach w różnych konfiguracjach.

Kupując Jadźce prezenty, myślę nie tylko o swoich niezrealizowanych zabawkowych marzeniach. W grę wchodzą także sentymenty. Kiedy więc w oko wpadnie mi coś, czym bawiłam się będąc brzdącem, lub rzecz, o które marzyłam, natychmiast staram się pokazać to córce. Ostatnio były to kredki świecowe „Bambino” oraz „Przygody Gąski Balbinki”. Obydwa strzały w dziesiątkę. Ubaw po pachy. Ostatnio wszedł do gry Krecik, duża maskotka. Jadźka obowiązkowo trzyma go na kolanach, kiedy o szóstej rano oglądamy ledwo żywe… „Krecika” na You Tube’ie (ech, te nowe media!). Krecik jest zresztą Jadźki prawdziwym bohaterem. Potrafi się przy nim wzruszyć, przestraszyć lub śmiać się w głos z jego wielkich problemów. Wdała się w matkę i ojca jak nic!

Mamy łosia na biegunach do bujania (zawsze chciałam mieć zwierzę na biegunach, szkoda, że akurat z tego nie ma zbyt wiele osobistej radości – mój tyłek nie mieści się w siodle). Są klocki duplo, którymi obie bawimy się godzinami (moje dziecinne marzenie! ja buduję, Jadźka zajmuje się rozbiórką). Jest małpka Monchichi, co kciuka do buzi wkłada (kiedy byłam mała, miała taką moja sąsiadka, a ja błagałam ją o chwilę zabawy). Jest dom dla lalek, który to dziadek znalazł na klatce schodowej porzucony niczym zeszłoroczne wspomnienie o czyimś dzieciństwie. Wyparzony i naprawiony (ma świecące lampki, wydobywa z siebie odgłosy szczekającego psa oraz dzwonek u drzwi, który Jadźka naciska bez ustanku). Bawię się nim, jak Iga zasypia, bo sama takiego oczywiście nie miałam. Naprawdę nie trzeba wydawać fortuny na dziecięce zabawki. Jestem zdania, że lepsze są zakupy większe, na lata, z których dziecko może się cieszyć dorastając, z roku na rok inaczej.

Poza tym chyba jestem praktyczna. Duża ilość zabawek w naszym mieszkaniu to miejsce zabrane nam – rodzicom. A mieszkanie nie jest willą Carringtonów z „Dynastii”, że tak oldschoolowo porównam. Już nie mieścimy się w naszym domu, a co dopiero byłoby za lat kilka. Na szczęście niedługo czeka nas wyprowadzka! Może kupię jej wtedy kilka zabawek. Edukacyjnych.

Niedługo zresztą poznam ją z moją ulubioną zabawką z dzieciństwa. Nic nie kosztuje, a można stale ją zmieniać i rozbudowywać. Godzinami przesiadałam bawiąc się sama z sobą… wycinankami. Moje siostry potrafiły rysować postacie. Jedna była dobra w takich laleczkach Barbie, bardzo ładnych, ale za chudych, aby je wycinać. Od razu się niszczyły. Druga siostra rysowała idealne, okrąglutkie postacie dzieci. Wycinałam je i bawiłam się we wszystko, co chciałam. Na kartce papieru rysowałam albo wnętrze klasy, albo pokoju, albo sklepu. Moje wycinanki były jak serialowi bohaterowie, a ja byłam reżyserem. Tak, to zdecydowanie zabawa, którą chcę zaszczepić w moje córce. Rozwija wyobraźnię i jest naprawdę… tania.