Blisko ludziZabobony wiecznie żywe. Młode matki nadal wierzą w ich działanie

Zabobony wiecznie żywe. Młode matki nadal wierzą w ich działanie

XXI wiek, prawie 95 proc. Polaków deklaruje się jako katolicy, a i tak nadal czerwona kokardka na wózku jest traktowana jako tarcza odpychająca złe spojrzenia. Gdy jej nie ma, dziecko może zostać zauroczone. A wtedy niektórzy rodzice zgłaszają się po pomoc do takich kobiet jak 78-letnia Barbara.

Zabobony wiecznie żywe. Młode matki nadal wierzą w ich działanie
Źródło zdjęć: © East News
Klaudia Stabach

Aktorka Olga Frycz, która obecnie kojarzy się przede wszystkim jako popularna instamatka, przyznała, że wierzy w magiczne działanie czerwonej wstążki. "W drodze na dworzec w moje dziecko wstąpił demon. Była marudna delikatnie mówiąc" – wspomina. Na pomoc Frycz przybiegła inna aktorka, Adrianna Biedrzyńska. "Wyciągnęła z torby czerwoną wstążkę i zawiązała kokardę na wózku. Dziecko płakać przestało w jednym momencie i przespało dwie godziny w pociągu" – zapewnia Olga Frycz.

Dawno żaden z wpisów aktorki nie wywołał takiego poruszenia. Co ciekawe, większość młodych matek przyklasnęła Oldze Frycz. Niektóre z nich traktują czerwoną wstążkę jako talizman odpychający złe spojrzenia zawistnych ludzi. Inne wychodzą z założenia, że czerwona kokardka na wózku dziecięcym to po prostu tradycja. Tak samo, jak np. czerwona podwiązka na udzie dziewczyny bawiącej się na studniówce.

W Polakach wiara w zabobony wciąż jest żywa. Potwierdzą to wyniki badań. W 2018 roku CBOS opublikował raport, z którego wynika, że 54 proc. Polaków wierzy przynajmniej w jeden przesąd. Siedem lat wcześniej przeprowadzono takie samo badanie i wyniki były zbieżne.

Wśród osób traktujących na poważnie kwestie związane z urokami zdecydowanie przeważają kobiety. Nie tylko Olga Frycz i jej fanki przyznają się do praktykowania ludowych sposobów na uspokojenie płaczącego dziecka.

Rok temu Aleksandra Trojanowska razem z mężem i dzieckiem przeprowadziła się do nowego domu. 24-latka twierdzi, że nowa sąsiadka rzuciła urok na jej wówczas czteromiesięczną córkę. – Poszłam z dzieckiem do sąsiadki, aby wyjaśnić pewną kwestię. Już na dzień dobry zauważyłam, że jej źle z oczu patrzy. Tej samej nocy mała budziła się zapłakana dosłownie co godzinę. I tak przez trzy dni z rzędu – wspomina młoda matka.

Aleksandra sprawdzała córce temperaturę i nie zauważyła żadnych niepokojących objawów poza płaczem. – Opowiedziałam o tym mamie i ona zasugerowała, żebym przelała wosk przez stary klucz nad głową dziecka – mówi kobieta. – W trakcie lania Zuzia ostatni raz obudziła się z krzykiem i chwilę później zasnęła sama, bez tulenia. Coś w tym musiało być. Co więcej, kształt wosku przypominał postać w krótkich włosach i z dużym nosem – dopowiada 24-latka.

Wyśmiewają, ale proszą

Takie sytuacje w ogóle nie dziwią 78-letniejBarbary z podkarpackiej wioski. Kobieta jest znana w mikrospołeczności jako ta, która potrafi ściągać uroki z dzieci. – Dzwonią do mnie i proszą o pomoc. Robię to bezinteresownie i nigdy nie biorę pieniędzy. Jedyne, o co proszę, to o podwózkę do domu – wyjaśnia w rozmowie z WP Kobieta.

78-latka twierdzi, że umiejętności przekazała jej kilkadziesiąt lat temu koleżanka matki. – Byłam najstarszą córką w rodzinie, a ona nie miała swoich dzieci, więc wybrała mnie. Niedługo i ja wybiorę swoją następczynię. Prawdopodobnie będzie to żona mojego siostrzeńca. Żadna z moich córek ani wnuczek nie chce nawet słyszeć o ściąganiu uroków – przyznaje.

Staruszka irytuje się postawą rodziny, bo z jednej strony wyśmiewają jej zamiłowanie, a z drugiej sami proszą, gdy już wyczerpią im się pomysły na uspokojenie dziecka. – Wezwali mnie późnym wieczorem do prawnuczki. Gdy przyszłam i pomogłam, to niby ucieszyli się i dziękowali, ale nie obyło się bez żartów typu: czy babcia przyleciała na miotle? – opowiada Barbara.

Kiedyś do Barbary przyszedł jeden z młodych chłopaków, syn jej koleżanki. – Ubzdurał sobie, że jakiś zazdrosny kolega rzucił urok na jego nowe auto i dlatego co chwilę ma jakieś stłuczki. Wyśmiałam go i powiedziałam, żeby nie zawracał mi głowy, tylko poszedł jeszcze raz na kurs jazdy – mówi.

Kobieta nikomu nie proponuje swoich usług, ale jednocześnie oczekuje, że nikt nie będzie z niej kpił. – Albo wierzysz i nie wyśmiewasz, albo w ogóle nie mieszasz się w te sprawy – tłumaczy.

78-latka nie chce wyjawić wszystkich szczegółów metod ściągania uroków, które stosuje na dzieciach. – Sprawdza się plucie na czoło i okadzanie poświęconym wiankiem z ziół – twierdzi. – Dodatkowo w myślach wypowiadam kilka słów – dodaje.

Barbara zapewnia, że uprawia białą magię i nigdy nie wyrządziła nikomu krzywdy. – Sama wychowałam kilkoro dzieci, zajmowałam się wnuczętami. Potrafię poznać, czy płacz jest wynikiem bólu, czy złego spojrzenia. Czasem mówię rodzicom, żeby pojechali na pogotowie z dzieckiem i nie próbuję usilnie uleczyć go swoimi sposobami — podkreśla.

Wiara a zabobony

Nie tylko starsze Polki imają się tego kontrowersyjnego zajęcia. Ewelina Prusik ma 30 lat i sprzedaje nietypową biżuterię. Kobieta jest po kursie z litoterapii i przede wszystkim robi różnego rodzaju ozdoby z kamieni leczniczych. Jednak w swojej ofercie ma również biżuterię, której zadaniem jest ochrona przed złymi urokami. – Najlepiej sprawdzają się kwarcowe tygrysie oko i turmalin. Pierwszy chroni przed złymi spojrzeniami, a drugi przed nieszczęśliwymi wypadkami – mówi Ewelina.

Klientelę stanową przede wszystkim kobiety. – Dużo starsze oraz takie w wieku 20-30 lat. Wiele z nich to młode matki lub babcie, które chcą kupić czerwoną kokardkę z kamieniem – wyjaśnia Ewelina Prusik.

30-latka zdaje sobie sprawę, że w sieci czy na różnego rodzaju straganach można znaleźć podobną biżuterię, ale jej zdaniem nie każda ma moc. – Wiele z nich to podróbki. Ja zamawiam kamienie ze sprawdzonej hurtowni, a ponadto za każdym razem oczyszczam je ze złej mocy. Jednym ze sposób jest kąpiel w roztworze solnym – wyjawia Ewelina.

Kobieta zapewnia, że jej działalność nie koliduje z praktykowaniem wiary katolickiej. – Chodzę do kościoła, ksiądz przychodzi do mnie po kolędzie. Nie uważam, żebym popełniała grzech, wzmianki o kamieniach szlachetnych pojawiają się przecież nawet w Biblii – zaznacza 30-latka.

Zupełnie inaczej uważa Magda z Gdańska. – Jakaś paranoja. Z jednej strony niby pół kraju do kościoła lata, chrzci dzieci i w Boga wierzy, a z drugiej strony uprawia jakieś gusła i zabobony – uważa.

Dlaczego tak się dzieje? Temat wiary w przesądy i zabobony wnikliwie zbadała profesor Jane Risen z Uniwersytetu Chicago Booth w Illinois. Psycholożka podkreśla, że ludzie kierują się podwójnym modelem przetwarzania informacji. Opiera się on na "szybkim systemie", który nawiązuje do naszej intuicji oraz na "wolnym systemie", który analizuje decyzje szybkiego i w zależności od sytuacji może je skorygować.

W kwestii przesądów i zabobonów wiele osób daje sobie tzw. przyzwolenie na kierowanie się intuicją. Wynika to z tego, że są wyczuleni na informacje, które potwierdzają założenia przesądów i ignorują fakty, które stanowią zaprzeczenie. Idealnym dowodem jest poruszenie, które wywołała historia Olgi Frycz twierdzącej, że czerwona wstążka uspokoiła jej córkę. Gdyby napisała post: "Nie zawiązałam czerwonej kokardki, ale moja córka nie płacze", to prawdopodobnie mało kto zwróciłby na to uwagę.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (133)