Zabobony wiecznie żywe. Młode matki nadal wierzą w ich działanie
XXI wiek, prawie 95 proc. Polaków deklaruje się jako katolicy, a i tak nadal czerwona kokardka na wózku jest traktowana jako tarcza odpychająca złe spojrzenia. Gdy jej nie ma, dziecko może zostać zauroczone. A wtedy niektórzy rodzice zgłaszają się po pomoc do takich kobiet jak 78-letnia Barbara.
25.02.2020 | aktual.: 25.02.2020 18:58
Aktorka Olga Frycz, która obecnie kojarzy się przede wszystkim jako popularna instamatka, przyznała, że wierzy w magiczne działanie czerwonej wstążki. "W drodze na dworzec w moje dziecko wstąpił demon. Była marudna delikatnie mówiąc" – wspomina. Na pomoc Frycz przybiegła inna aktorka, Adrianna Biedrzyńska. "Wyciągnęła z torby czerwoną wstążkę i zawiązała kokardę na wózku. Dziecko płakać przestało w jednym momencie i przespało dwie godziny w pociągu" – zapewnia Olga Frycz.
Dawno żaden z wpisów aktorki nie wywołał takiego poruszenia. Co ciekawe, większość młodych matek przyklasnęła Oldze Frycz. Niektóre z nich traktują czerwoną wstążkę jako talizman odpychający złe spojrzenia zawistnych ludzi. Inne wychodzą z założenia, że czerwona kokardka na wózku dziecięcym to po prostu tradycja. Tak samo, jak np. czerwona podwiązka na udzie dziewczyny bawiącej się na studniówce.
W Polakach wiara w zabobony wciąż jest żywa. Potwierdzą to wyniki badań. W 2018 roku CBOS opublikował raport, z którego wynika, że 54 proc. Polaków wierzy przynajmniej w jeden przesąd. Siedem lat wcześniej przeprowadzono takie samo badanie i wyniki były zbieżne.
Wśród osób traktujących na poważnie kwestie związane z urokami zdecydowanie przeważają kobiety. Nie tylko Olga Frycz i jej fanki przyznają się do praktykowania ludowych sposobów na uspokojenie płaczącego dziecka.
Rok temu Aleksandra Trojanowska razem z mężem i dzieckiem przeprowadziła się do nowego domu. 24-latka twierdzi, że nowa sąsiadka rzuciła urok na jej wówczas czteromiesięczną córkę. – Poszłam z dzieckiem do sąsiadki, aby wyjaśnić pewną kwestię. Już na dzień dobry zauważyłam, że jej źle z oczu patrzy. Tej samej nocy mała budziła się zapłakana dosłownie co godzinę. I tak przez trzy dni z rzędu – wspomina młoda matka.
Aleksandra sprawdzała córce temperaturę i nie zauważyła żadnych niepokojących objawów poza płaczem. – Opowiedziałam o tym mamie i ona zasugerowała, żebym przelała wosk przez stary klucz nad głową dziecka – mówi kobieta. – W trakcie lania Zuzia ostatni raz obudziła się z krzykiem i chwilę później zasnęła sama, bez tulenia. Coś w tym musiało być. Co więcej, kształt wosku przypominał postać w krótkich włosach i z dużym nosem – dopowiada 24-latka.
Wyśmiewają, ale proszą
Takie sytuacje w ogóle nie dziwią 78-letniejBarbary z podkarpackiej wioski. Kobieta jest znana w mikrospołeczności jako ta, która potrafi ściągać uroki z dzieci. – Dzwonią do mnie i proszą o pomoc. Robię to bezinteresownie i nigdy nie biorę pieniędzy. Jedyne, o co proszę, to o podwózkę do domu – wyjaśnia w rozmowie z WP Kobieta.
78-latka twierdzi, że umiejętności przekazała jej kilkadziesiąt lat temu koleżanka matki. – Byłam najstarszą córką w rodzinie, a ona nie miała swoich dzieci, więc wybrała mnie. Niedługo i ja wybiorę swoją następczynię. Prawdopodobnie będzie to żona mojego siostrzeńca. Żadna z moich córek ani wnuczek nie chce nawet słyszeć o ściąganiu uroków – przyznaje.
Staruszka irytuje się postawą rodziny, bo z jednej strony wyśmiewają jej zamiłowanie, a z drugiej sami proszą, gdy już wyczerpią im się pomysły na uspokojenie dziecka. – Wezwali mnie późnym wieczorem do prawnuczki. Gdy przyszłam i pomogłam, to niby ucieszyli się i dziękowali, ale nie obyło się bez żartów typu: czy babcia przyleciała na miotle? – opowiada Barbara.
Kiedyś do Barbary przyszedł jeden z młodych chłopaków, syn jej koleżanki. – Ubzdurał sobie, że jakiś zazdrosny kolega rzucił urok na jego nowe auto i dlatego co chwilę ma jakieś stłuczki. Wyśmiałam go i powiedziałam, żeby nie zawracał mi głowy, tylko poszedł jeszcze raz na kurs jazdy – mówi.
Kobieta nikomu nie proponuje swoich usług, ale jednocześnie oczekuje, że nikt nie będzie z niej kpił. – Albo wierzysz i nie wyśmiewasz, albo w ogóle nie mieszasz się w te sprawy – tłumaczy.
78-latka nie chce wyjawić wszystkich szczegółów metod ściągania uroków, które stosuje na dzieciach. – Sprawdza się plucie na czoło i okadzanie poświęconym wiankiem z ziół – twierdzi. – Dodatkowo w myślach wypowiadam kilka słów – dodaje.
Barbara zapewnia, że uprawia białą magię i nigdy nie wyrządziła nikomu krzywdy. – Sama wychowałam kilkoro dzieci, zajmowałam się wnuczętami. Potrafię poznać, czy płacz jest wynikiem bólu, czy złego spojrzenia. Czasem mówię rodzicom, żeby pojechali na pogotowie z dzieckiem i nie próbuję usilnie uleczyć go swoimi sposobami — podkreśla.
Zobacz także
Wiara a zabobony
Nie tylko starsze Polki imają się tego kontrowersyjnego zajęcia. Ewelina Prusik ma 30 lat i sprzedaje nietypową biżuterię. Kobieta jest po kursie z litoterapii i przede wszystkim robi różnego rodzaju ozdoby z kamieni leczniczych. Jednak w swojej ofercie ma również biżuterię, której zadaniem jest ochrona przed złymi urokami. – Najlepiej sprawdzają się kwarcowe tygrysie oko i turmalin. Pierwszy chroni przed złymi spojrzeniami, a drugi przed nieszczęśliwymi wypadkami – mówi Ewelina.
Klientelę stanową przede wszystkim kobiety. – Dużo starsze oraz takie w wieku 20-30 lat. Wiele z nich to młode matki lub babcie, które chcą kupić czerwoną kokardkę z kamieniem – wyjaśnia Ewelina Prusik.
30-latka zdaje sobie sprawę, że w sieci czy na różnego rodzaju straganach można znaleźć podobną biżuterię, ale jej zdaniem nie każda ma moc. – Wiele z nich to podróbki. Ja zamawiam kamienie ze sprawdzonej hurtowni, a ponadto za każdym razem oczyszczam je ze złej mocy. Jednym ze sposób jest kąpiel w roztworze solnym – wyjawia Ewelina.
Kobieta zapewnia, że jej działalność nie koliduje z praktykowaniem wiary katolickiej. – Chodzę do kościoła, ksiądz przychodzi do mnie po kolędzie. Nie uważam, żebym popełniała grzech, wzmianki o kamieniach szlachetnych pojawiają się przecież nawet w Biblii – zaznacza 30-latka.
Zupełnie inaczej uważa Magda z Gdańska. – Jakaś paranoja. Z jednej strony niby pół kraju do kościoła lata, chrzci dzieci i w Boga wierzy, a z drugiej strony uprawia jakieś gusła i zabobony – uważa.
Dlaczego tak się dzieje? Temat wiary w przesądy i zabobony wnikliwie zbadała profesor Jane Risen z Uniwersytetu Chicago Booth w Illinois. Psycholożka podkreśla, że ludzie kierują się podwójnym modelem przetwarzania informacji. Opiera się on na "szybkim systemie", który nawiązuje do naszej intuicji oraz na "wolnym systemie", który analizuje decyzje szybkiego i w zależności od sytuacji może je skorygować.
W kwestii przesądów i zabobonów wiele osób daje sobie tzw. przyzwolenie na kierowanie się intuicją. Wynika to z tego, że są wyczuleni na informacje, które potwierdzają założenia przesądów i ignorują fakty, które stanowią zaprzeczenie. Idealnym dowodem jest poruszenie, które wywołała historia Olgi Frycz twierdzącej, że czerwona wstążka uspokoiła jej córkę. Gdyby napisała post: "Nie zawiązałam czerwonej kokardki, ale moja córka nie płacze", to prawdopodobnie mało kto zwróciłby na to uwagę.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl