"Zamknął przedział i polizał mnie po szyi". Nie tylko ją molestowali konduktorzy
- Wszedł, zamknął drzwi, usiadł koło mnie i objął. Zesztywniałam. Przysunął się jeszcze bliżej, pocałował mnie w policzek i polizał po szyi. Nic nie zrobiłam - opowiada Ewa, 22-letnia była konduktorka.
07.12.2018 | aktual.: 07.12.2018 17:15
16 dni. Tyle dzieli Międzynarodowy Dzień Przeciw Przemocy Wobec Kobiet (25.11) od Międzynarodowego Dnia Praw Człowieka (10.12). WP Kobieta wraz z Biurem Rzecznika Praw Obywatelskich przez te 16 dni publikuje materiały, które poruszają problem i naszych czytelników, by przypomnieć, że wolność od przemocy to jedno z podstawowych, a wciąż łamanych praw. Ten materiał jest częścią naszej akcji.
Marianna Fijewska, Wirtualna Polska: Zawód konduktora kojarzy się głównie z mężczyznami. Widok kobiety sprawdzającej bilety, wciąż wywołuje pewne zdziwienie. Byłaś jedyną kobietą w zespole?
Ewa, była konduktorka w pociągach dalekobieżnych: Nie, pracowałam w 20-osobowym zespole, który składał się z pięciu dziewczyn i 15 mężczyzn. Panowała taka specyficzna atmosfera – męskie żarty, przekleństwa, chamskie odzywki. Jestem pewna siebie i wyrabiałam się w tym klimacie. Nawet mi to pasowało. Problemy zaczęły się dopiero po kilku miesiącach.
Co się wydarzyło?
Często dostawałam wspólne kursy z jednym z najstarszych pracowników. Całe życie przepracował w tej firmie, znał się doskonale ze wszystkimi przełożonymi i wykorzystywał swoją pozycję. Nie podobały mi się jego żarty – ocierał się o mnie, kładł mi głowę na ramieniu, obejmował. Stroniłam od niego, ale jak na złość cały czas jeździliśmy razem pociągiem. I w końcu przegiął.
Co zrobił?
To był kurs do Częstochowy. Siedziałam sama w przedziale dla personelu. Wszedł, zamknął drzwi, usiadł koło mnie i objął. Zesztywniałam. Przysunął się jeszcze bliżej, pocałował mnie w policzek i polizał po szyi. Nic nie zrobiłam. Nie wiem, ile czasu tak siedzieliśmy, ale on w końcu odchrząknął zmieszany i wyszedł. Później zwracał się do mnie zupełnie normalnie, jakby nic się nie wydarzyło.
Powiedziałaś komuś?
Nikomu. Zupełnie straciłam pewność siebie i myślę, że dało się to zauważyć. Tydzień po tej sytuacji jechałam do Katowic z innym 50-letnim konduktorem. Byliśmy sami w przedziale, a on zaczął mnie muskać po kolanie i szyi. Powiedział, że podczas postoju będzie dużo czasu, żeby "wspólnie podziałać". Odpowiedziałam, że nie życzę sobie takich sugestii i wyszłam. Ochłonęłam, wróciłam do przedziału, a on dalej: "Dziewczyny ciągle mi się skarżą, że ich faceci nie dają rady. Mam swoje lata, ale wiem, jak zaspokoić kobietę". Odpowiedziałam, że to jest molestowanie i że nie będę szła do naczelnika, ale zadzwonię od razu na policję. Słowo "policja" trochę podziałało, bo zaczął się tłumaczyć, że on nie chciał naruszyć mojej przestrzeni, po prostu jest samotny i dobrze się ze mną czuje. "Nie powinienem ci tego mówić, za bardzo ci zaufałem" – powtarzał, jakbym miała go jeszcze przepraszać.
Jak się czułaś, nie mówiąc o tym nikomu i chodząc codziennie do pracy?
Chyba psychika zaczęła wpływać na ciało, bo czułam się fatalnie. Miałam bóle w klatce piersiowej, serce kołatało mi bez powodu, sztywniały mi nogi i ręce, miałam koszmary, budziłam się w nocy, ale przede wszystkim czułam wstyd. Wielokrotnie wyobrażałam sobie, że idę do mojego chłopaka albo ojca i mówię im, co się stało. Te wyobrażenia były koszmarne. Strasznie się wstydziłam powiedzieć głośno: "stary dziad polizał mnie po szyi". Myślałam, że te słowa nie przejdą mi przez gardło. W dodatku ciągle sobie wyrzucałam, że nie zareagowałam. "Jak ja mogłam nie zareagować?!" – myślałam i bałam się, co pomyślą inni. W dodatku gdzieś w środku odzywał się taki głos – "Ewka, to tylko żarty. Przecież cię nie zgwałcił". W końcu omdlałam w czasie pracy, trafiłam do lekarza, który powiedział, że to wina zmęczenia i stresu. Zasugerował wizytę u psychologa.
Czy powiedziałaś psychologowi, co cię gryzie?
Tak. Wytłumaczyła mi, że nie mam powodów do wstydu i że muszę głośno powiedzieć, co się stało. Jak zacznę mówić, to wstyd odejdzie. I zaczęłam. Powiedziałam rodzicom i mojemu chłopakowi. Kazali mi iść do naczelnika na skargę. Bałam się, że mi nie uwierzy, przecież nie miałam żadnych dowodów. To było słowo gówniary przeciwko dwóm wieloletnim pracownikom. Naczelnik mnie wysłuchał i powiedział, że "będzie mieć ich na oku", a z tym, który polizał mnie po szyi, porozmawia. Nie rozważał jednak zwolnienia, bo twierdził, że to dobry pracownik, któremu zostały dwa lata do emerytury, chyba że sytuacja będzie się powtarzać. Obiecał też, że nie będziemy mieć już wspólnych kursów, więc po tym wydarzeniu widziałam ich tylko kilka razy na stacji. Udawaliśmy, że się nie widzimy.
Ulżyło ci po tej rozmowie?
Tak. Pani psycholog miała rację: jak zacznie się głośno mówić o molestowaniu, to człowiek przestaje się wstydzić. Zaczęłam rozmawiać na ten temat z innymi dziewczynami z zespołu, opowiadałam im, co się stało i okazało się, że nie byłam jedyna.
Ich też molestowali?
Tak. Ten facet, który polizał mnie po szyi, rozpiął jednej z dziewczyn guzik od bluzki, a ona wyleciała z przedziału z płaczem. Inna była regularnie dotykana przez trzech konduktorów – klepali ją po tyłku i podszczypywali. Sama byłam świadkiem sytuacji, gdy jeden z nich zaszedł ją od tyłu i pchnął, tak jakby… no wiesz. Symulował seks. Inni konduktorzy się śmiali: "uważaj, żeby ci tam coś w spodniach nie wybuchło!". Dziewczyna spaliła buraka i nie zareagowała. Inna, 36-letnia pracowniczka przyznała mi, że jeden z kierowników zamknął przedział od środka i powiedział: "Teraz możemy wreszcie podziałać!". Wyrwała się z tego przedziału i uciekła. Ponad połowa konduktorów zachowywała się niestosownie wobec dziewczyn. Niektórzy tylko głośno żartowali o seksie, jak się ich o coś prosiło, mówili: "Dobra, ale jak zrobisz mi loda". To są niby tylko żarty, ale wykraczają daleko poza granicę dobrego smaku i później już nie wiadomo, co jest molestowaniem, a co nie.
One to zgłaszały?
Nie, oprócz mnie zgłosiła się do naczelnika tylko jedna dziewczyna. 29-latka, która jechała do Kielc z 40-letnim kierownikiem pociągu. Musieli czekać dwie godziny na pociąg powrotny. W takich sytuacjach firma udostępnia pracownikom małe budki, żeby mieli gdzie czekać. Ona się go bała i nie chciała tam wchodzić. Usiadła na schodach, a on usiadł za nią, objął ją nogami i zaczął masować. Wyrywała się, a on złapał ją za ramię i próbował wciągnąć do tej budki… Zaczęła krzyczeć "pomocy" na całe gardło. Wtedy ją puścił i powiedział, że jest wariatką. Naczelnik obiecał jej tylko, że nie będą mieli wspólnych dyżurów.
Dlaczego reszta dziewczyn milczała?
Namawiałam je, żebyśmy złożyły zbiorowy pozew. Konsultowałam się nawet z prawnikiem – gdybyśmy wszystkie solidarnie opowiedziały, co tam się wyprawia, mogłybyśmy liczyć na odszkodowanie od firmy, ale one nie chciały. Zależało im na tej pracy. Jedna z nich powiedziała mi: "Ewka, ja mam mieszkanie i studia, za które muszę zapłacić. Jak mnie wywalą, to ja sobie nie poradzę". Strasznie się bały.
Ale ty się nie bałaś.
Nie, bo mi już nie zależało na tej pracy. Wiedziałam, że odejdę, bo długo tak nie wytrzymam. Z resztą stałam się już wtedy obiektem żartów. Rozeszła się wieść, że poszłam na skargę do kierownika i że chodzę do psychologa. Zaczęły się uwagi, że mam kij w d.pie, że nie spodziewali się, że jestem taka sztywna, że przecież to są męskie żarty. Reagowałam na to, mówiąc, że jest jakaś granica, a oni: "E tam granica, nie znasz się!". Nawet jedna z dziewczyn stanęła po ich stronie i powiedziała mi: "Ewka, sama jesteś sobie winna. Przecież masz do wyboru, możesz zakładać do pracy spodnie albo spódnicę, to po cholerę wybierasz spódnicę?". Oprócz żartów zaczęłam mieć problemy z grafikiem. Dostawałam wolne ale nie wtedy, gdy miałam zajęcia na uczelni. Nikt nie chciał się ze mną zamieniać. Przełożeni zaczęli bardzo słabo oceniać mnie w ankietach pracowniczych. Wcześniej miałam najwyższe noty, czyli piątki. Ale szybko spadłam na trójki. Trójkowy pracownik to taki, który nie radzi sobie z samodzielnym wykonywaniem zadań, nie potrafi się zorganizować i niegodnie reprezentuje firmę.
Co poczułaś, kiedy wreszcie odeszłaś?
Z jednej strony ogromną ulgę, a z drugiej wyrzuty sumienia, że zostawiam te dziewczyny same. Że nikt im nie pomoże. Na pozór to wszystko wygląda super – eleganckie mundurki, fajna praca, dobrze płatna… a tak naprawdę ludzie nie zdają sobie sprawy, co te dziewczyny przeżywają i z czym muszą się uporać.
Osoby, które spotkały się z molestowaniem w pracy mogą zgłosić się do Ogólnopolskiego Pogotowia dla Ofiar Przemocy - "Niebieska Linia". - Przychodzą nas kobiety, które czują, że zetknęły się ze ścianą i są bezradne. Oferujemy im opiekę zarówno psychologiczną, jak i prawną. Nasi prawnicy prezentują możliwe drogi działania i pomagają wystosować odpowiednie pisma do pracodawców lub prokuratury. Wystarczy tylko zgłosić się o pomoc - mówi pracowniczka "Niebieskiej Linii".
Poradnia Telefoniczna "Niebieskiej Linii": 22 668-70-00
Organizacja działa 7 dni w tygodniu w godzinach 12.00 - 18.00; dyżury pełnią przeszkoleni specjaliści.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl