Zanim wyjdziesz z domu, złap trochę słońca w kremie. Testujemy samoopalacze
Podobno zima tej wiosny już nie wróci. Oby! Pora zatem na poważnie zacząć przygotowania do sezonu na odsłonięte ramiona. Skóra muśnięta słońcem w jeden wieczór za kilkanaście złotych? Jest na to sposób.
Samoopalacze kojarzą się przede wszystkim z pomarańczowym odcieniem skóry, zaciekami na ciele i brzydkim zapachem. Traumatyczne przeżycia z lat 90., jakie ma niemal każda z nas, skutecznie odstraszają od eksperymentowania z tego typu kosmetykami. Tymczasem okazuje się, ze nie ma się czego obawiać.
Na własnej skórze przetestowałam pięć produktów. W drogerii wybierałam je według jednego klucza - każdy musiał ładnie pachnieć. Potem liczyła się funkcjonalność. Nie przepadam za długim oczekiwaniem na wchłonięcie się balsamu, nie lubię też tłustego filmu na skórze. Przed każdą aplikacją wykonałam peeling, by kolor nie złuszczył się zbyt szybko. Celowo nie przykładałam się do rozsmarowania balsamu — skoro można mieć idealną opaleniznę po opalaniu natryskowym, po co mam się starać...?
Wyniki naprawdę mnie zaskoczyły. Gwarantuję, że samoopalacza można używać tak samo, jak każdego innego balsamu. Serio!
Bielenda, Magic Bronze, nawilżający krem brązujący do ciała
Bielenda trafiła do mojego koszyka jako pierwsza... właśnie przez zapach. Okazało się, że to nie jedyna zaleta produktu.
Zapach: Piękny. Przywodzi na myśl słodkie lody o smaku orzechów włoskich i wanilii. Utrzymuje się na skórze przez wiele godzin i nie zamienia się w typową dla samoopalaczy woń. Z tego powodu to raczej kosmetyk na noc — zapach wchodzi w ubrania.
Pielęgnacja i aplikacja: Obietnica z opakowania jakoby balsam nawilżał za sprawą masła kakaowego i witaminy E nie jest na wyrost. Poza funkcją barwienia ciała, kosmetyk ten można z powodzeniem traktować jak balsam nawilżający. Niesie to jednak za sobą pewne konsekwencje - Magic Bronze jest dość gęsty, więc rozsmarowuje się go trudniej niż inne samoopalacze i trzeba chwilę poczekać aż się wchłonie.
Efekt: To jedyny balsam, przy użyciu którego dorobiłam się smug. Przyznaję jednak otwarcie — nie przykładałam się do aplikacji. Poza tym skóra ma ładny, naturalny kolor (nawet smuga nie jest pomarańczowa). To również jedyny kosmetyk, którego działania nią musiałam uzupełniać balsamem nawilżającym.
Polecam: dwa, trzy razy w tygodniu, zwłaszcza gdy złapiemy już nieco naturalnej opalenizny. Ładnie podkreśli, wyrówna i podbije kolor, a przy okazji świetnie nawilży skórę.
Cena: ok. 14 zł
Ocena: 4,5 na 5
Eveline, Summer Gold, luksusowa mgiełka opalająca do twarzy i ciała
Do zakupu mgiełki Eveline przekonała mnie deklaracja producenta, że efekty widać już po godzinie od pierwszej aplikacji. Poza tym opakowanie z atomizerem — nie chciałam sprawdzać tylko balsamów.
Zapach: Najlepszy ze wszystkich testowanych przeze mnie samoopalaczy. Bardzo intensywny, cytrusowy, świeży zapach, który w żadnym stopniu nie przypomina kosmetyków o tej funkcji. Niestety nie utrzymuje się na skórze dłużej niż kilka chwil, ale to tez jego zaleta. Nie wchodzi w ubrania, "nie przeszkadza" perfumom, dlatego można używać go po porannym prysznicu.
Pielęgnacja i aplikacja: Mgiełka Eveline zostawia skórę gładką i miękką. Nie jestem pewna, czy faktycznie "intensywnie nawilża" i "głęboko regeneruje", jak deklaruje producent na opakowaniu, ale w niczym mi to nie przeszkadza. Skóra ma się dobrze bez wspomagania się dodatkowymi balsamami nawilżającymi i to jest dla mnie najważniejsze.
Aplikacja to bajka. Kosmetyk wchłania się błyskawicznie i rozprowadza się go jednym ruchem ręki. Opakowanie ma atomizer, nie trzeba jednak spryskiwać całego ciała. Ja z lenistwa nakładałam większą porcję w jedno miejsce i rozsmarowałam jak balsam.
Efekt: Wyszło idealnie. Zero zacieków, nierówności, smug. Kolor jest naturalny i delikatny. Klasa.
Polecam: przed "wielkim wyjściem" - to pewniak. Nie zrobi nikomu krzywdy, a działa naprawdę szybko; oraz na co dzień, jeśli zależy wam na ładnym kolorze skóry.
Cena: ok. 20 zł
Ocena: 5 na 5
Dove, DermaSpa, Summer Revived
To mój ulubieniec od lat. Umieściłam go w zestawieniu, by sprawdzić, jak poradzi sobie z konkurencją.
Zapach: Ładny, delikatny zapach charakterystyczny dla kosmetyków nawilżających tej marki. Jest przyjemny, nie ma w nim "samoopalaczowych" nut, ale w porównaniu z pozostałymi kosmetykami przegrywa.
Pielęgnacja i aplikacja: Jedno i drugie bez zarzutu. To dość rzadki balsam, który dobrze się wchłania i łatwo rozsmarowuje. Nie brudzi ubrań i nie sprawia kłopotów, więc można używać go również rano. Zostawia skórę miękką, ale matową, co jest jego wielkim plusem. Nie ma w nim nic tłustego, a mimo to dobrze nawilża.
Efekt: Jeszcze lepszy niż w przypadku mgiełki Eveline. Skóra potraktowana balsamem Dove nie wygląda na zabarwioną, lecz jak po użyciu rajstop w spray'u. Ma naturalny połysk i jakby satynowy wygląd. A ponieważ wybrałam balsam do średniej i ciemnej karnacji, moja skóra ma odcień jak po wakacjach.
Polecam: zawsze, gdy przyjdzie wam do głowy, by poprawić kolor skóry, czy wyrównać naturalną opaleniznę.
Cena: ok. 22 zł
Ocena: 5 na 5
Perfecta, I love bronze, olejkowy balsam brązujący
Sięgnęłam po niego ze względu na cenę — jest nieco tańszy od konkurencyjnych samoopalaczy. Poza tym przeszedł pierwszą selekcję — ze względu na zapach.
Zapach: Dość zwyczajny, ale bardzo przyjemny "kosmetyczny". Bardzo podobny do woni balsamu Dove. Długo zostaje na skórze.
Pielęgnacja i aplikacja: Choć nie ma się do czego przyczepić, nie ma się też czym zachwycać. Jest poprawny. Lekka konsystencja, łatwo się rozprowadza, dość szybko się wchłania. Nie zostawia smug. Właściwie poza tym, że zostawia lekko tłusty film na skórze, co sprawia, że to raczej kosmetyk na noc, nie ma wad. Barwi stopniowo, więc nie należy się obawiać plam. Skóra nie wymaga dodatkowego nawilżenia.
Efekt: Równa, naturalna, raczej jasna opalenizna. Świetny na start po zimie, jednak trzeba uważać na aplikację. Będę go używać również do "poprawienia" koloru naturalnej opalenizny.
Polecam: dla osób z jasną karnacją i suchą skórą, które oczekują efektu skóry muśniętej słońcem.
Cena: ok. 14 zł
Ocena: 4 na 5
Ziaja, Sopot, balsam brązujący
Klasyk znany od lat. Znalazł się w zestawieniu, by przekonać się, czy producent nadąża za konkurencją.
Zapach: Balsam Sopot pachnie dokładnie tak jak pozostałe kosmetyki tej serii. Większość z nich to kremy do opalania, osobiście kojarzę je ze słonecznymi wakacjami sprzed dekady, dlatego mam do tego balsamu wielką słabość. Tak czy inaczej — nie ma w nim woni charakterystycznej dla samoopalaczy.
Pielęgnacja i aplikacja: Bardzo szybko się wchłania, prawie tak dobrze, jak mgiełka Eveline. Zostawia skórę matową, nie brudzi ubrań. Wybrałam wersję ujędrniającą, więc wieczorami uzupełniałam działanie balsamu kosmetykiem nawilżającym. Jednak po porannym prysznicu jest idealny.
Efekt: Delikatna opalenizna w odcieniu jakby dopasowanym do koloru skóry. Odniosłam wrażenie, że efekt zależy od części ciała, co jest wielkim plusem. Ciało nie wygląda jak zabarwione, lecz opalone. Nie jest to jednak efekt "jak po wakacjach". Balsam dobry na co dzień tuż po zimie.
Polecam: wszystkim, którzy tęsknią za wakacjami... A poważnie: tym, którzy nie lubią kosmetyków z atomizerem, a chcą szybko i bez zbędnych rytuałów pielęgnacyjnych poprawić kolor skóry. Również przed "wielkim wyjściem" - nie ma szans na zacieki.
Cena: ok. 15 zł.
Ocena: 4,5 na 5
Podsumowanie i werdykt
Ku mojemu zaskoczeniu, żaden z kosmetyków, które testowałam, mnie nie zawiódł. Żadnego z nich nie wyrzucę, nie odradzę. Każdy zużyję do końca.
Do rzeczy: w moim odczuciu zwycięzcą jest mgiełka od Eveline, na drugim miejscu obsadziłam balsam Dove. Najtańszy wygrał z najdrozszym i jednocześnie mój ulubieniec został zdetronizowany.
Wynik mojego testu świadczy jednoznacznie o tym, że nie trzeba wydawać kroci na bardzo drogie samoopalacze, nie trzeba tez sięgać po najdroższe produkty w drogeriach. Można śmiało eksperymentować bez obaw o wygląd swojej skóry. Będzie co najmniej zadowalający.