Zaoczny chrzest, nauki przedmałżeńskie online. Kwitnie handel kościelnymi dokumentami
Pomimo coraz większej liczby apostazji i tego, że dzieci masowo wypisywane są z lekcji religii, Polacy nadal przywiązani są do sakramentów. Biorą śluby kościelne, zostają rodzicami chrzestnymi. Nie zawsze do końca legalnie. W internecie bez trudu można zdobyć wszystkie potrzebne dokumenty. Wystarczy dosłownie kilka kliknięć.
Nauki przedmałżeńskie zrobimy zaocznie
Jednym z dokumentów, które będą potrzebne, jeśli zdecydujemy się w Polsce na ślub kościelny, jest zaświadczenie o odbyciu nauk przedmałżeńskich. Celem takiego kursu ma być przygotowanie narzeczonych do świadomego złożenia przysięgi, ale też dalszego życia rodzinnego. Czyli (przynajmniej teoretycznie) nauki mają służyć temu, aby małżeństwo było bardziej udane i trwałe.
W praktyce bywa z tym różnie. Niektóre pary szukają sposobu, by obejść przepisy. I nie jest to wcale takie trudne – wystarczy tylko dostęp do internetu. Ofertę kursu stacjonarnego z opcją "online" można znaleźć w kilka chwil. Wystarczy parę wiadomości, by dowiedzieć się od sprzedawcy, na jakiej zasadzie odbywają się takie "nauki".
Najważniejszym zadaniem narzeczonych jest tu podanie swoich danych osobowych (imiona i nazwiska, pełne nazwy parafii, data ślubu) i adresu. W ciągu 2 – 3 dni kurier dostarcza paczkę z materiałami do nauki i podbitymi zaświadczeniami. Nie ma nawet potrzeby zdania później tego materiału. Od naszej dobrej woli zależy, czy w ogóle do nich zajrzymy. Zaświadczenia wystawiają legalnie działające poradnie, a nawet księża, co oznacza, że ważności takiego dokumentu nie można podważyć. Z tego tytułu nie będzie żadnych problemów, kiedy zaniesiemy papiery do duchownego. Koszt usługi waha się od 120 do 300 zł.
Zaświadczenie dla rodziców chrzestnych od znajomego księdza
Kolejne zaświadczenie, które w Polsce może się przydać to to dla potencjalnych rodziców chrzestnych. Parafie nie zawsze chętnie je wydają – zwłaszcza gdy ktoś nie bywa w kościele czy nie przyjmuje księdza po kolędzie. Na szczęście, tutaj też z odsieczą przychodzi internet. I znów wystarczy tylko podać swoje dane oraz adres parafii. Pośrednik przekaże informacje zaprzyjaźnionemu księdzu, a ten wypisuje zaświadczenie. Tu zmieścimy się w kwocie 200 zł. Pytanie tylko, czy na pewno się uda. A to zależy już od księdza i parafii.
– W ubiegłym roku chciałem zostać chrzestnym – mówi Mariusz w rozmowie z WP Kobieta. – Wziąłem zaświadczenie ze swojej parafii, pojechałem na spotkanie dla chrzestnych i trafiłem na dość dziwnego wikarego. To nie jest tylko kwestia tego, że chciał sprawdzić, czy zaświadczenie nie jest podrabiane - bo chciał i w sumie jego prawo. Ale to, w jaki sposób to załatwiał, jak brał na odpytki do biurka było co najmniej dziwne. A potem dziwią się, że ludzie odsuwają się od Kościoła – komentuje.
Wikary zrobił zdjęcie dokumentu Mariusza, po czym wysłał je do proboszcza parafii, do której mężczyzna należy. Chciał ustalić, czy aby na pewno Mariusz dostał do zaświadczenie od niego.
– Wszystko odbyło się w atmosferze zarzutu – przyznaje Mariusz. – Wikary nawet nie próbował udawać, że po prostu wyrywkowo sprawdza, "proszę się nie stresować, poudaję teraz, że o nic pana nie podejrzewam, żeby było miło". Przeciwnie. Byli też inni, ale tylko mój papier był tym podejrzanym. Więc wikary zrobił tę scenę przy dużej grupie obcych ludzi. Czułem się jak na przesłuchaniu – podsumowuje.
To był już trzeci raz, kiedy Mariusz miał zostać rodzicem chrzestnym. Zawsze przedstawiał takie same zaświadczenia i nigdy wcześniej nie było z tym problemu.
– Oczywiście kiedy okazało się, że wszystko jest ok, nie doczekałem się przeprosin – dodaje Mariusz.
Chrzest, bierzmowanie – da się to zrobić zaocznie
A co, jeśli koniecznie marzy nam się ślub kościelny, a partner nie ma chrztu lub bierzmowania? Okazuje się, że to też nie problem. Wystarczy podać swoje dane, wybrać imiona, wpisać świadków i… dokumenty trafią na biurko kolejnego zaprzyjaźnionego duchownego. Podbicie pieczątki w przypadku chrztu kosztuje 250 zł, za bierzmowanie zapłacimy 200. "Szybko, sprawnie i bez stresu" – jak zapewniają sprzedawcy. I faktycznie mogą mieć rację, bo w przypadku tych sakramentów nie każdy ksiądz przywiązuje wagę do formalności.
– Biorąc ślub, potrzebowałam aktu chrztu z adnotacją o bierzmowaniu – mówi Joanna w rozmowie z WP Kobieta. – Ksiądz z parafii, w której miałam te sakramenty, spytał mnie tylko o datę bierzmowania, po czym wpisał ją do dokumentów. Niczego nigdzie nie sprawdzał. A duchowny, który miał nam udzielić ślubu, nawet nie spojrzał na zaświadczenie, tylko schował je do teczki – przyznaje.
Kupowanie zaświadczeń, a nawet sakramentów jednoznacznie potępia Michał Kiersnowski, ksiądz pallotyn.
- Jest to po prostu nieuczciwe – przyznaje Michał Kiersnowski w rozmowie z WP Kobieta. – Można się zastanawiać, dlaczego ludzie to robią… Ale to rozważania na tej samej zasadzie co dociekanie, czemu ludzie w ogóle oszukują i łamią prawo. W przypadku handlowania sakramentami jest to już na granicy świętokradztwa. W dawnych czasach też istniało zjawisko symonii, czyli sprzedawania godności kościelnych. Teraz oszuści poszli po prostu z duchem czasu. Jeśli ktoś ma złą intencję, to zawsze znajdzie sposób – dodaje.
"Jeśli nie weźmiecie ślubu kościelnego, to ja umrę"
Dlaczego właściwie Polacy są skłonni kupować zaświadczenia, zamiast zdobyć je uczciwą drogą? Takie dokumenty potrzebne są przecież do sakramentów, które nie są obowiązkowe. Psychoterapeutka Joanna Godecka ma na ten temat swoją teorię.
– Chodzi o lęk przed byciem odmiennym – mówi w rozmowie z WP Kobieta. – Skoro katolicyzm jest w naszym kraju główną religią i wszystkie inne uważane są za marginalne, to ludzie boją się wyjść z tej wspólnoty. Chociaż "wspólnota" nie jest tu właściwym terminem, gdy w grę wchodzi sformalizowana instytucja, która na dodatek pobiera opłaty. Wyjście z tego układu może mieć z kolei pewne konsekwencje – dodaje.
Chodzi na przykład o trudności ze zorganizowaniem ewentualnego pogrzebu.
– Religia głęboko wkracza w społeczne życie w Polsce – przyznaje Joanna Godecka. – Mam znajomą, która zbudowała sobie letni dom na wsi. Przez kilka tygodni była nagabywana przez sąsiadów. Pytali, kiedy wybiera się do kościoła. A ona przyjeżdżała tam, żeby odpoczywać, a nie się modlić…
Poza presją środowiska i lękiem przed społecznym wykluczeniem, pozostaje jeszcze kwestia rodziny.
– Religijne rodziny często wymuszają na młodych sakramenty – przyznaje Joanna Godecka. – Babcia mówi: "Jeśli nie weźmiecie ślubu kościelnego, to ja umrę" albo że "Jak ja się w sklepie pokażę". Wtedy ludzie decydują się na sakrament nie przez wzgląd na wiarę, ale dlatego, że rodzina naciskała. Z kolei ta presja bliskich niewiele ma wspólnego z wiarą. To raczej lęk przed ostracyzmem społecznym.
Godecka zwraca też uwagę na fakt, że osoby naprawdę wierzące nie narzucają swojego zdania innym.
– Osoba prawdziwie wierząca czuje, że dostępuje pewnego rodzaju szczęścia – przyznaje ekspertka. – Religia daje jej radość czy nadzieję. Kiedy widzi kogoś, kto nie wierzy, może odczuwać współczucie na zasadzie "jesteś biedny, bo ty nie masz tego szczęścia", ale nie tłuc komuś silą do głowy, że on też musi zacząć się modlić. To tak nie działa.
Wśród praktykujących katolików zdarzają się tacy, którzy chodzą do kościoła, chociaż w głębi duszy wcale nie czują takiej potrzeby.
– I tu rodzi się zjawisko porównywalne do wojskowej "fali" – przyznaje Joanna Godecka. – "Ja musiałem czyścić kibel, to teraz ty też musisz". Z wiarą mechanizm jest taki sam. Tacy ludzie są wściekli, że ktoś może odrzucać kościół. To wynika ze złości, że ktoś się wyłamuje z czegoś, z czego oni nie byli w stanie się wyłamać.