Zapłacili za 85 aborcji. W ten sposób chcieli pomóc kobietom poszkodowanym po huraganie
Nieprzerwanie od kilku lat trwa burzliwa dyskusja na temat aborcji i prawa do wykonywania tych zabiegów. Kontrowersji nie brakuje. Zarówno w Polsce, jak i w Stanach spierają się szczególnie dwie strony: zagorzałych przeciwników i tych, którzy aborcję traktują jako zabieg, stanowiący o wolnym wyborze każdej kobiety. Medialna burza wybuchła teraz za Oceanem. Tam po kataklizmie, jaki spowodował huragan Harvey, kobietom zaoferowano darmowe przerwanie ciąży.
Mówi się, że tylko w Teksasie od 100 do 240 tys. kobiet zdecydowało się przerwać ciążę. Dane dotyczą okresu od 2013 roku – zaostrzono wtedy przepisy aborcyjne. Wówczas zakazano przeprowadzania aborcji po 20. tygodniu ciąży i dodano, że lekarz przeprowadzający zabieg musi być akredytowany przy konkretnym szpitalu, a każdy zabieg ma być wykonany tylko w warunkach szpitalnych. W 2015 roku Federalny Sąd Apelacyjny podtrzymał zapis o zaostrzeniu prawa aborcyjnego.
Ustawa wywołała lawinę krytyki ze strony zwolenników aborcji, ale też doprowadziła do stosowania nielegalnych praktyk przez mieszkanki stanu. Kobiety, które nie mają środków finansowych, aby dostać się do odpowiedniej kliniki (jednej z 10, bo tylko tyle ich zostało), boją się krytyki ze strony społeczeństwa i dokonują aborcji w domu. Dlatego w Teksasie, mimo surowego prawa, działają legalnie kliniki aborcyjne, które pomagają kobietom. To właśnie w tym stanie przeprowadzono w ostatnich tygodniach 85 darmowych aborcji dla ofiar huraganu Harvey. O co chodzi?
Jak podają amerykańskie media, m.in. "Dallas News", kataklizm odciął kobietom dostęp do profesjonalnej opieki medycznej. Część kobiet, które miały zaplanowane zabiegi na długo przed huraganem, musiały zrezygnować. Koszt dojazdu do innego stanu, wykonywanie po raz kolejny wszystkich badań uniemożliwiły dokonanie aborcji. Z pomocą kobietom przyszła organizacja Whole Woman’s Health.
Działacze pokryli koszty wszystkich procedur i dojazdu do kliniki. Rzeczniczka organizacji przyznała, że udało się zebrać ponad 25 tys. dolarów dla kobiet do końca października. Ostatecznie fundusz podwojono.
- Klęski żywiołowe wpływają na życie społeczności na bardzo wiele sposobów. Utrudniają w ogromnym stopniu dostęp do opieki medycznej, do klinik, które legalnie przeprowadzają aborcje. Teraz te kliniki nie były w stanie przyjąć potrzebujących kobiet, a tym samym częściowo opłacić ich zabiegi. Dlatego postanowiliśmy pomóc – powiedziała Amy Miller, założycielka Whole Woman’s Health w rozmowie z "Self". To z resztą nie pierwsza taka akcja działaczy. Pomagali w ten sposób ofiarom huraganów Katrina, Rita i Ike we wcześniejszych latach.
Akcja spotkała się z mieszanymi komentarzami. Wiele osób zastanawia się dziś, dlaczego kobiety potrzebują darmowych aborcji tuż po huraganie. Miler wyjaśnia, że chodzi o kobiety, których życie było zagrożone ciążą. Po huraganie kliniki nie mogły ich przyjąć w ich miejscu zamieszkania, więc koniecznie były wyjazdy do innego stanu. A to generuje mnóstwo kosztów. – Pacjentka musiałaby jechać trzema autobusami w środku nocy, by dojechać do najbliższej dostępnej placówki. Dotarłaby do danego miasta o 6 rano. Potem musiałaby wziąć taksówkę, by dotrzeć do jakiejś kawiarni i tam poczekać na otwarcie kliniki. To dopiero wizyta kontrolna. Cały ten schemat trzeba by było powtórzyć kilka razy przed ostatecznym zabiegiem. Te kobiety musiałyby spędzić kilka nocy poza domem, bo prawo nie pozwala na przeprowadzenie zabiegu od razu – podkreśla Miler.
- Zawsze istnieje jakiś koszt aborcji – przyznaje Melissa Conway z organizacji Texas Right to Life, która sprzeciwia się przerywaniu ciąży. – Kobieta nie jest wolna od emocji, które wywołuje aborcja, jej dziecko przestanie żyć następnego dnia. Aborcja, podobnie jak katastrofalne huragany, nie mogą być łatwo dostępne. My, jako społeczeństwo, płacimy ogromną cenę za takie niepotrzebne morderstwa – dodała.