Zbigniew Wodecki nie żyje. Wirtuoz skrzypiec, muzyk i twórca piosenek, które nuci cała Polska
22 maja w jednym z warszawskich szpitali zmarł Zbigniew Wodecki. Wybitny polski muzyk miał 67 lat. Ta bardzo smutna informacja o śmierci artysty pojawiła się na jego oficjalnej stronie internetowej. Był wokalistą, instrumentalistą, kompozytorem i aranżerem. Ostatnie chwile spędził z żoną i dziećmi. Jego śmierć to wielka strata dla polskiej sceny muzycznej, dla nas wszystkich.
"Mimo niezwykłej woli życia i staraniom lekarzy udar dokonał nieodwracalnych obrażeń. Odszedł od nas w dniu 22 maja w jednym z warszawskich szpitali" - poinformowano na oficjalnej stronie Zbigniewa Wodeckiego. Artysta niespełna dwa tygodnie temu trafił do szpitala z powodu problemów z sercem. Przeszedł operację wszczepienia bajpasów, po której nastąpiły komplikacje. W ich wyniku Wodecki doznał udaru. Niestety nie wrócił do zdrowia. Ostatnie chwile spędził z żoną i dziećmi.
Zbigniew Wodecki był jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci polskiej sceny muzycznej ze względu na niesamowity głos i charakterystyczną bujną, fryzurę. Urodził się 6 maja 1950 roku w Krakowie. Z wyróżnieniem ukończył Państwową Szkołę Muzyczną II st. im. W. Żeleńskiego na ulicy Basztowej w Krakowie, w klasie skrzypiec Juliusza Webera. Jeszcze w szkole średniej koncertował z Markiem Grechutą, grał również m.in. z Ewą Demarczyk, w zespołach Czarne Perły i Anawa. Był skrzypkiem Orkiestry Symfonicznej PRiTV oraz Krakowskiej Orkiestry Kameralnej. Jako wokalista zadebiutował w latach 70. XX w.
Wodecki był piosenkarzem i instrumentalistą, grał na skrzypcach i trąbce, spełniał się także jako aktor, juror i prezenter telewizyjny. Jego niezapomniane przeboje to między innymi "Zacznij od Bacha", "Izolda", "Z Tobą chcę oglądać świat", "Pszczółka Maja" czy "Rzuć to wszystko co złe". Niezwykłą rozpoznawalność przyniosła mu piosenka "Chałupy welcome to".
W wideoklipie do utworu o polskiej nadmorskiej miejscowości z plażą nudystów, pojawiali się ludzie rozebrani do naga. To był pierwszy w Polsce teledysk z nagimi kobietami. Artysta mówił o nim: "Nie tylko polski, ale i światowy. Leciało to za dnia w publicznej telewizji. Gdy Amerykanie się o tym dowiedzieli, normalnie oszaleli. ‘Co za kraj, ta komuna?’ - pytali. U nich nie było możliwości, by pępek pokazać, a co dopiero plażę nudystów".
Artysta głośno mówił o tym, że został zaszufladkowany przez wielki hit "Pszczółka Maja", który większość pamięta z popularnej dobranocki. "Jak byłem młody i gniewny, to narzekałem, że ho, ho, ho. Napisałem tyle różnych rzeczy, a ludzie chcą tylko "Pszczółki Mai". Dystansu mi zabrakło - przyznał po latach po czym dodawał: - Ona mnie nie zabiła, bo bywa, że przeboje zabijają: kończy się hicior i koniec artysty. Ja w dalszym ciągu funkcjonuję" - podkreślał.
W 2015 roku znów zrobiło się o nim głośno. Wspólnie z zespołem Mitch&Mitch wydał album "1976: A Space Odessey", który zyskał rzeszę również młodych fanów. Krążek został nagrodzony Fryderykiem za Album roku, a singiel "Rzuć to wszystko co złe" - za Utwór roku. Były to pierwsze Fryderyki w karierze Wodeckiego.
"Żegnaj Zbyszku. Byłeś genialnym muzykiem i cudownym człowiekiem. Do zobaczenia po drugiej stronie..." – napisał Andrzej Piaseczny na Facebooku. Zbigniew Wodecki pogrążył w żałobie żonę, dwie córki, syna i kilkoro wnucząt, a także tysiące fanów. Muzyk zostanie pochowany w Krakowie. W jednym z wywiadów żartował, że boi się jednej rzeczy: by na cmentarzu żałobnicy nie zaczęli śpiewać "Pszczółki Mai".