Blisko ludziZjazd motocyklowy tylko dla kobiet. "Zasady są proste i nie ma od nich wyjątków"

Zjazd motocyklowy tylko dla kobiet. "Zasady są proste i nie ma od nich wyjątków"

 Speed Ladies Camp
Speed Ladies Camp
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
06.07.2020 17:23

- Jak jeździłam na zloty mieszane, czułam się trochę jak małpa w cyrku. Słyszałam komentarze, stawałam się "atrakcją", a dla nas to nie jest żaden wyczyn. Ja przyjechałam na motocyklu, ty przyjechałeś, jesteśmy tacy sami – mówi Żaneta, założycielka Speed Ladies.

Do organizatorki Speed Ladies Camp dostałam numer przypadkiem. Wiedziałam, że jeździ na motocyklu, tworzy grupę z innymi dziewczynami i raz w roku organizuje zjazdy tylko dla kobiet. Zadzwoniłam. Odebrała od razu i pierwsze pytanie, jakie mi zadała to: czy mam prawo jazdy. Po 5 minutach rozmowy już miałam zaproszenie na zjazd w Toruniu.

"3 lipca, hotel Copernicus, 16:00 i żadnych facetów" – to wytyczne, jakie dostałam. I faktycznie na miejscu nie było żadnego mężczyzny poza obsługą hotelu i kamerzysty. Za to było 120 kobiet z pasją.

Miejsce idealne do wypoczynku i te dziewczyny przyjechały tu właśnie w tym celu. Zrozumiałam to, kiedy wyszłam na taras, a tam stało mnóstwo motocykli, od dużych harleyowców, po mniejsze, nawet takie z różowymi dodatkami.

Usiadłam na trawie i zaczęłam się im przyglądać. Pani po 40-stce z różowymi włosami, które zafarbowała specjalnie na tę okazję. 20-letnia dziewczyna o figurze modelki, która zsiadła z tak wysokiego motocyklu, że dziwiłam się, jak można się nie bać upadku z niego. Kobieta po 50., która przyjechała z córką.

Obraz
© Archiwum prywatne

O czym rozmawiały? O motocyklach. Ile wyciąga na trasie, jaka to pojemność, ile ma koni mechanicznych, które miejsce zajęły w ostatnich wyścigach. Pojawiały się również "zwykłe babskie" rozmowy. Czy się wszystkie znały? Zdecydowanie nie. Rozmowa zaczynała się od podania ręki, imienia, a zaraz potem wyglądały, jakby przyjaźniły się od lat.

Uczestniczki zjazdu Speed Ladies Camp
Uczestniczki zjazdu Speed Ladies Camp© Archiwum prywatne

Do "Hesi" i Wioli podeszłam jako pierwszych. Obie po 30-stce, na pięknych motocyklach, w skórzanych kombinezonach i z torebkami przyczepionymi z tyłu.

Jedna namówiła drugą i tak pokonały ponad 340 km, by spotkać się w mieście Mikołaja Kopernika. "Hesia" pracuje w szpitalu, gdzie zajmuje się administracją, a Wiola jest bankowcem. Obie na co dzień do pracy chodzą w garsonkach. W weekendy jednak zamieniają je na skórzany kombinezon, spinają włosy w kitkę i chowają ją pod kaskiem. – Dla mnie sporty ekstremalne od zawsze były pociągające. To moje oderwanie od rutyny, a czasem i rzeczywistości – mówi Wiola. – Dla mnie to duża wolność – dopowiada "Hesia".

– To jak dwie osobowości, ta "codzienna" i ta "ukryta". W tej drugiej oczywiście czuję się lepiej. Przez 20 lat jeździłam za plecami męża i w końcu przyszedł ten moment, kiedy powiedziałam sobie: "teraz ja". 8 lat temu mój syn mi powiedział, że on idzie na kurs, poszłam z nim i nie żałuję – deklaruje "Hesia" z Dąbrowy Górniczej.

Wiola pochodzi z rodziny, gdzie wszyscy mężczyźni jeździli na motocyklach, ona z kobiet była pierwszą, która się odważyła. – Nie bierz się. Ty się nie nadajesz. Nie potrafisz – to słyszałam na początku, dzisiaj mogłabym nie zsiadać z motocykla. Z rodziną jeździmy turystycznie, zwiedzamy Europę, a czasem dla podbicia adrenaliny spotykamy się na torze wyścigowym. Cały wolny czas spędzamy na motorach – opowiada Wiola.

Wiola i "Hesia"
Wiola i "Hesia" © Archiwum prywatne

"Zakaz wejścia dla panów"

Żaneta znalazła dla mnie 15 minut na rozmowę. Podczas wywiadu co chwilę ktoś podchodził, żeby się przywitać. Powiedzieć: "hej to ze mną pisałaś. Przyjechałam z Gdańska". Z planem w ręku biegała po całym obiekcie, sprawdzając, czy nikomu niczego nie brakuje. Czy każdy ma gdzie zaparkować i odebrał pakiet startowy. Mimo wielu rzeczy "do ogarnięcia" uśmiech nie schodził jej z twarzy. Pracowała od lat, żeby tworzyć takie spotkania dla dziewczyn.

Żaneta Lipińska-Patalon swoją przygodę z motoryzacją zaczęła od audycji motoryzacyjnych w radiu. Dzisiaj zawodowo zajmuje się promocją motorsportu, dyscypliny pit bike i wyścigów motocyklowych. Jako wydawca największego portalu motoryzacyjnego dla kobiet "Speed Ladies" dostrzegła, że jest potrzeba spotykania się dziewczyn również poza siecią, we własnym zamkniętym gronie. Zasady są proste i nie ma od nich wyjątków. Miejsce spotkania znają tylko uczestniczki. Zakaz wejścia w ten jeden weekend w roku mają panowie. –No, chyba że są w obsłudze - śmieją się dziewczyny.

Żaneta zaznacza, że Speed Ladies to miejsce dla wszystkich. Nikt nie udaje tam ekspertów, nie ocenia tego, na jakim sprzęcie jeździ albo ile ma lat doświadczenia. Dziewczyny chcą kobiecym okiem pokazać, jak wygląda ich pasja i przełamywać stereotypy, z którymi każda z nich się spotyka. – To, że tworzymy takie imprezy, to dzieło przypadku. Na pierwszym zlocie było 12 dziewczyn, dzisiaj sama widzisz, ile motocykli tu stoi, a za każdym kryje się jakaś kobieta i jej historia – mówi w rozmowie z WP Kobieta.

Dlaczego bez facetów? – Wiesz, to jest czas dla nas. Dzielimy się tu doświadczeniem, poradami bez oceniania i rywalizacji. Nikt nie czuje presji, żeby pokazywać swoje umiejętności, jak to przy mężczyznach często bywa i nie boi się pytać o rzeczy, o które faceta by pewnie nie zapytały. W naszym kraju były i będą inne grupy dziewczyn, które się spotykają na motocyklach. Są i znikają, my za wszystkie fajne inicjatywy trzymamy kciuki, ale wiemy, że nie jest łatwo kontynuować taki projekt. Myślę, że naszą siłą jest to, że do nas nie trzeba się zapisywać, dostosowywać do jakichś ram, zasad. To nie klub, stowarzyszenie, to po prostu społeczność, która powstała sama – zapewnia Żaneta.

– Na pierwszej imprezie naszym hasłem było "zostaw męża, chłopaka, syna, kochanka i przyjeżdżaj". Chciałam, żeby ten wyjazd był też argumentem dla dziewczyn, żeby pomyślały o sobie i spędziły czas, relaksując się. Do tego, jak jeździłam na "tradycyjne" zloty motocyklowe czułam się trochę jak małpa w cyrku. Słyszałam różne komentarze i stawałam się "atrakcją", a dla nas to nie jest żaden wyczyn. Ja przyjechałam na motocyklu, ty przyjechałeś, jesteśmy tacy sami – wspomina.

Żaneta, organizatorka zjazdu
Żaneta, organizatorka zjazdu © Archiwum prywatne

"Za rok przyjedziemy we trzy"

Ewę zauważam, kiedy przez kamerkę pokazuje swoim małym dzieciom, jak wygląda jej "konferencja". "Widzisz, ile pięknych motocykli, kochanie?" – mówiła do córki. – Musiałam powiedzieć im, że jadę na szkolenie i konferencję, bo inaczej by mnie samej nie puściły – żartuje.

Ewa Wojciechowska jest instruktorem jazdy. Na co dzień prowadzi swój własny ośrodek szkoleniowy i przekonuje kobiety, że jazda na motocyklu, to sport dla każdego. – Coraz więcej kobiet decyduje się na zdawanie prawa jazdy kategorii "A". Nie ma tu żadnych ograniczeń, są to zarówno młode dziewczyny, jak i kobiety po 50. Moja mama, która właśnie jest w tym wieku, zaczęła jeździć w tym roku na 125-tce. Myślę, że za rok zobaczę ją u siebie na kursie – mówi instruktorka.

– Kobiety, które się na to decydują, są bardzo ambitne. Mnie do tej pory trafiły się dosyć filigranowe panie, a motocykl szkoleniowy waży ponad 200 kilogramów, więc trzeba go dobrze technicznie opanować. To kosztuje dużo ciężkiej pracy, ale nie brak im motywacji – relacjonuje.

Instruktorka przetarła szlaki w swojej rodzinie, jeśli chodzi o motocykle. Ewa przyznaje, że w jej żyłach płynie benzyna tak jak u taty, który jest zawodowym kierowcą. Miłością do tej pasji zdążyła już zarazić swoją młodszą siostrę i mamę, ale również swoje dzieci. – W przyszłym roku, mam nadzieję, zjawimy się we trzy na zlocie – obiecuje.

Chociaż dzisiaj cała rodzina szaleje za jednośladami, to początki były ciężkie, a strachu przed najbliższymi nie pozbywa się nigdy. – Moja mama, na myśl o zakupieniu przeze mnie motocykla, mówiła, że mi: "gwoździa do trumny nie przybije", a skończyło się tak, że teraz sama śmiga – mówi. – Mojemu mężowi, za czasów, kiedy byliśmy jeszcze "chłopakiem i dziewczyną" też zapowiedziałam, że motocykle to coś, z czego nigdy nie zrezygnuje. Musiał się z tym pogodzić – śmieje się. Co więcej, sam pchał mnie dalej i pomagał w realizowaniu pasji – kończy.

32-latka jeździ od 9 lat, ciągle doskonali swoje umiejętności. Bierze udział w kursach, jazdach doszkalających, by 19 lipca wystartować w pierwszych zawodach z gymkhany w klasie amator. – To faceci niech się mnie boją, nie odwrotnie – żartuje.

Ewa, jako instruktorka stara się swoim kursantom zaszczepić "jeżdżenie z głową", ale nie ukrywa, że w każdej grupie znajdzie się kilku mniej odpowiedzialnych kierowców. – Szalejcie, ale z głową i w miejscu, gdzie można. Zawsze powtarzam, żeby kursanci, którzy lubią odkręcić manetkę, wybrali się na tor, a w mieście jeździli wolniej i bezpieczniej – apeluje.

Kiedy zapytałam Ewy, co zrobi, kiedy jej dwuletnia córka przyjdzie kiedyś do niej i powie, że chce jeździć, uśmiecha się. I mówi, że to już się dzieje!

Ewa Wojciechowska - instruktorka
Ewa Wojciechowska - instruktorka © Archiwum prywatne | Natalia Chodowiec

Czy po zjeździe stałam się fanką motorów i już nie mogę się doczekać, aż wybiorę się na kurs? Nie, nadal twierdzę, że to nie dla mnie. A czy warto było spędzić 4 godziny w aucie dla tego wydarzenia? Zdecydowanie.

Uczestniczki zjazdu Speed Ladies Camp
Uczestniczki zjazdu Speed Ladies Camp© Archiwum prywatne
Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (71)
Zobacz także