#KobiecaLinia. Katarzyna Błażejewska-Stuhr: Patrzę teraz na ten brzuch z wdzięcznością
Katarzyna Błażejewska-Stuhr jest dietetyczką kliniczną oraz psychodietetyczką, jedną z założycielek fundacji Kobiety bez diety, mamą Tadzia i Stasia oraz żoną aktora Macieja Stuhra. W książce "Kobiety bez diety" wraz z koleżankami po fachu porusza tematy bliskie wszystkim paniom.
02.07.2020 | aktual.: 01.03.2022 13:29
Klaudia Kolasa, WP Kobieta: "Kobiety bez diety" to książka, która pokazuje, że bycie nieidealną jest w porządku. Powstała w okresie pandemii. Co was zainspirowało ?
Katarzyna Błażejewska-Stuhr, dietetyczka: Książka była zaplanowana już wcześniej. Mamy poczucie, że kobiety cierpią, a przez pandemię to cierpienie jeszcze się nasiliło. Siedziałyśmy w domu w ogromnym stresie i z dodatkowymi obowiązkami. Napięcia narastały. Obserwowałam lawinę działań kulinarnych. Gotowanie to nasz kobiecy sposób na radzenie sobie z różnymi emocjami. W ten sposób pokazujemy, że jesteśmy w stanie zadbać o rodzinę nawet w sytuacji, gdy w piekarni nie ma chleba. Z drugiej strony to gotowanie rodziło frustrację i dodatkowe kilogramy. Chciałyśmy, żeby książka ukazała się jak najszybciej i trafiła do szerokiego grona kobiet.
Zaczęłaś mówić o zadaniach, z którymi zmagały się kobiety w okresie pandemii. Jak to wyglądało w twoim domu?
To był nietypowy czas. Mamy domek na wsi, który jeszcze nie jest skończony, ale już można spędzić w nim noc. Zdecydowaliśmy, że zamkniemy się tam, choć brakuje drzwi i mebli. To był dla mnie bardzo dobry czas zawodowo. Mój mąż, który rzadko bywa w domu, nagle był w nim cały czas. Dom był właściwie na jego głowie. Rano tylko mówiłam, że mam spotkanie z dziewczynami na ZOOM-ie i później za każdym razem, gdy dzieci coś ode mnie chciały, kierowałam je do taty. Oboje docenialiśmy to szczęście, że nie musimy ryzykować zdrowia i życia, chodząc do pracy. To był wyjątkowy czas, bardzo się do siebie zbliżyliśmy.
W książce często mówicie o jedzeniu intuicyjnym. U was w domu każdy je to, na co ma ochotę, czy jednak idziecie na kompromisy?
Idziemy na kompromisy, ale też nikt nikogo nie przymusza. Mój mąż nie cierpi zup, więc ich nie je. Jeśli chodzi o dzieci, to staram się, żeby jednak te posiłki były bogate w warzywa. Nie kierujemy się tutaj ich chęcią jedzenia bułki z dżemem.
Gościcie w swoim domu Madinę, uchodźczynię z Czeczenii. Mówiłaś jej o jedzeniu intuicyjnym? Jak ona to widzi?
O jedzeniu intuicyjnym nie, ale gdy poznaję inne Czeczenki i którakolwiek z nich się dowiaduje, że jestem dietetykiem, natychmiast pyta, co zrobić, żeby schudnąć. Wiele tych kobiet ma solidną otyłość i najczęściej te pytania padają, kiedy starają się mnie ugościć i siedzimy przy stole zastawionym ciastami. Tłumaczenie, żeby odstawiły słodycze, niewiele daje. Te dziewczyny mają kulturowo silnie zakorzenione różne zwyczaje.
Nasza Madina akurat jest weganką, je bardzo zdrowo, ale ma duże powinowactwo do słodyczy i cukru. Jestem przerażona tym, jak karmi swoje dzieci. Jedzą bardzo, bardzo słodko. Doświadczyła sytuacji, w której jej syn otarł się właściwie o śmierć głodową. To trochę tak, jak z pokoleniem babć, które przeżyły wojnę. Nie mam prawa jej powiedzieć, żeby nie przynosiła ze sobą cukru dla dzieci, dlatego że dając im słodycze, daje im największą miłość i troskę.
Często u was bywa?
Od 1 lipca mieszka u nas na stałe. Wczoraj przeniosła wszystkie swoje rzeczy. Przy czym ona tak bardzo nie chce nam przeszkadzać, że nawet jak jest, to mamy poczucie, że jej nie ma. Teraz jesteśmy na działce i przed chwilą do mnie zadzwoniła, mówiąc, że pozapalała wszystkie światła w domu, bo nigdy nie byli sami w tej dużej przestrzeni, a potem je pogasiła i zdenerwowała się, że prąd będzie za drogi.
Jest coś, czego się od niej nauczyłaś?
Uczę się pokory i wyrozumiałości do tego, że mając wolną wolę i wybór, będąc w kraju, który jest liberalny, nadal trzyma się zasad, które jej wpojono. Bardzo to szanuję, ale też buntuję się w środku.
Jako osoba, która walczy o prawa kobiet, musiałam zobaczyć, że wcale nie jest w Polsce aż tak źle. To nie znaczy, że akceptuję pomysł zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej, ale mimo wszystko, mamy ogromną wolność wewnętrzną.
W książce zwracacie uwagę na to, że często odreagowujemy stres poprzez jedzenie. W okresie pandemii to szczególna pułapka. Jak radzisz sobie ze stresem?
Ja w chwili stresu z kolei mam odwrotnie. Mam zaciśnięty żołądek i gardło. W sytuacjach zmęczenia sięgam po mniej zdrowe rzeczy. Gdy męża nie ma w domu, bo jest na planie zdjęciowym i ja zostaję sama z dziećmi, to łapię się na tym, że kiedy oni już śpią i mam chwilę dla siebie, sięgam albo po kieliszek wina, albo chipsy. Oczywiście staram się z tym walczyć i np. ćwiczyć, żeby zeszło ze mnie napięcie.
Teraz głównie pracuję z kobietami w ciąży i dziećmi. Ostatnio poprosiłam jedną ze swoich pacjentek, żeby zrobiła listę rzeczy, które robi dla siebie. Nie z poczucia obowiązku, dbania o zdrowie i rodzinę. Jak się spotkałyśmy, to ona do mnie mówi: "Boże, dwie godziny leżałam i czytałam". Pomyślałam wtedy, że to przecież nie jest jakiś wyczyn. To niesamowite, że są rzeczy, które sprawiają nam ogromną przyjemność i możemy je robić, jeśli tylko odłożymy na chwilę telefon i scrollowanie Facebooka.
A tobie łatwo było wrócić do formy po ciąży?
Po ciąży z Tadzikiem nie. Przez 2 lata nie byłam zadowolona z tego, jak wygląda moje ciało i jak się czuję. Starałam się ćwiczyć codziennie, biegałam na bieżni, czasem chodziłam na crossfit, a waga stała. Pamiętam, że rodzice zabrali któregoś dnia Tadka na 5 dni i ja wtedy po prostu się wyspałam, nie ćwiczyłam. Nagle zjechały mi 2 kg w dół. Zrozumiałam, jak ważna jest regeneracja, odpoczynek i danie sobie czasu. Zresztą nadal ważę więcej, niż ważyłam przed ciążą, ale już się z tym pogodziłam. Nauczyłam się myśleć o tym brzuchu jako o miejscu, w którym mieszkała dwójka moich dzieci. To naturalne, że skóra jest obwisła. Patrzę teraz na ten brzuch z wdzięcznością.
Wiele kobiet dość mocno katuje się dietami i ciężko jest im zaakceptować swoje ciało po ciąży. Szczególnie kiedy widzimy, jak Anna Lewandowska chwilę po porodzie wraca na treningi.
Właściwie są dwa trendy: albo katujemy się, żeby wrócić do ciała nastolatki, albo odpuszczamy. Jestem przeciwna paparazzi, ale zdjęcie Ani Lewandowskiej, która trzyma dziecko i widać jej ten brzuch po ciąży było bardzo uwalniające. Nie ma sposobu, żeby to się wessało i zniknęło. Ja po porodzie poprosiłam męża, żeby przyniósł centymetr do szpitala, bo chciałam zmierzyć, o ile mi się zmniejszył obwód brzucha. Miałam poczucie, że jest niemalże płaski. Okazało się, że ubyło mi ok. 3 cm. Trudno oczekiwać od kogoś perfekcji zaraz po ciąży.
Nazwałyście książkę "Kobiety bez diety". Pewnie pojawią się zarzuty, że promujecie otyłość...
Niedawno miałyśmy wywiad w "Wysokich Obcasach" i zaskoczyło nas to, jaka fala hejtu na nas spłynęła. Nie ma wśród nas dziewczyn otyłych, bo zajmujemy się promowaniem zdrowego żywienia i same tak się odżywiamy. Zarzucono nam, jak możemy się wypowiadać na temat diety, skoro nie mamy otyłości. Promujemy akceptowanie własnego ciała w granicach, na które pozwala nam zdrowie, nie otyłość.
To nie pierwszy hejt, z którym się spotykasz. Miesiąc temu zamieściłaś na swoim blogu wpis informujący, że "założyłaś mężowi kaganiec" po fali hejtu i pogróżek, jaka na was spłynęła. Poskutkowało?
Poskutkowało. Maciek otrzymuje znacznie mniej próśb o wywiady. Nawet politycy z partii PiS odezwali się do mojego męża, skarżąc się na to, że ich ten hejt też zaczął dotykać i może by wspólnie znaleźli rozwiązanie. W internecie można sobie napisać wszystko. Mamy poczucie, że siedzimy w domu i komentujemy, a nie zdajemy sobie sprawy z tego, że to nakręca spiralę nienawiści. Ona krzywdzi nie tylko nas, ale cały kraj. Co najlepiej pokazuje, że odzew był z tej drugiej strony.
Wychodząc za Maćka, wiedziałam doskonale, z kim się wiążę. Raz na jakiś czas proszę, żeby przystopował i przyhamował komentarze dla dobra naszej rodziny, ale nie chciałabym go zupełnie zamykać. Zdaję sobie sprawę z tego, że ten hejt będzie, chociaż chciałabym, żebyśmy wszyscy prowadzili ze sobą dialog, zamiast się obrażać i wyzywać.
Mówisz o tym, że to Instagram tworzy odrealnioną wizję rzeczywistości i wpędza nas w kompleksy. Z drugiej strony twoje konto wydaje się być przemyślane i raczej publikujesz tam zdjęcia zdrowych koktajli i sałatek, zamiast niezdrowych przekąsek jedzonych przed telewizorem. Dlaczego?
Wrzucam te koktajle, żeby zachęcić. Obserwuję Monikę Mrozowską i widzę, jak ona codziennie ćwiczy jogę. Któregoś dnia w końcu zbieram się i też ćwiczę. Chciałabym motywować pozytywnie. Gdybym wrzucała chipsy raz w tygodniu, to mogłabym mieć negatywny wpływ. To samo z sałatkami. Gdyby ktoś zobaczył rozpacianą kaszę z warzywami, to też raczej nie chciałby jej zjeść. Poza tym mam wrażenie, że ten mój Instagram jest w miarę naturalny. Oczywiście w granicach jakiejś tam estetyki.
Jaka jest więc Kasia Błażejewska-Stuhr poza Instagramem?
Nawet na rozmowę z tobą uczesałam się i związałam włosy, bo najczęściej mam związane na czubku głowy. Często mamy bałagan i to też uniemożliwia mi robienie spontanicznych zdjęć. Nie wyobrażam sobie, jak mając dwójkę dzieci, które się karmi samodzielnie przygotowanymi posiłkami i jednocześnie pracuje, można mieć porządek? Nie znam tego sekretu.