3 miliony Polaków żyje w ciasnocie. 26 metrów kwadratowych "na głowę" to dużo?
"Polacy żyją w ciasnocie!" - od lat alarmują organizacje pozarządowe. Odpowiedni metraż mieszkania i warunki życia to nie tylko kwestia wygody, ale i godności, a nieraz nawet życia i śmierci.
- Dzień dobry, proszę, pan spocznie. Już, już, momencik… No, dobrze. To jak to z wami jest, czemu się staracie o mieszkanie?
- No cóż… Ciężka sprawa. Na wynajem na wolnym rynku nas nie stać, na kupno tym bardziej, zdolności kredytowej nie mamy. Dzieci małe, żona nie ma pracy, ja chwilowo też…
- A czemu pan nie ma pracy?
- Wie pani… 10, czasem 12 godzin roboty dziennie, plus dojazd. Człowiek tak się utyra, że później tylko marzy, żeby się położyć, odpocząć. No, ale nie ma warunków.
- To znaczy?
- Mieszkanie małe, dwa pokoje z kuchnią. W jednym teściowie, w drugim my z dwójką dzieci, jak się rozłoży tapczany, to nie ma jak przejść, ciągle harmider, bałagan.
- Mhm…
- Do tego jeszcze kłótnie. Jak się żyje w takiej ciasnocie, w tyle osób, tyle różnych charakterów, to człowiek z automatu staje się bardziej nerwowy, byle co i już, awantura. No… i ten stres, zmęczenie, nerwy zrobiły swoje. Raz się w pracy pomyliłem, machnęli ręką, drugi raz - przymknęli oko. A za trzecim razem to mi już podziękowali.
- Aha… A żona? Czemu żona nie ma pracy?
- Miała, ale też ją zwolnili. Dzieci ciągle chorują, na co komu taka kobita, która co chwilę musi brać wolne, żeby z dziećmi w domu siedzieć?
- A czemu dzieci chorują?
- Zimą to non stop chodzą zasmarkane, grypy, anginy co rusz. Ogrzewania nie ma, wody ciepłej też, tyle co się na gazie podgrzeje. No i grzyb na ścianach…
- To czemu państwo czegoś z tym nie zrobią?!
- Już mówiłem. Dzieci małe, żona nie ma pracy, ja chwilowo też…
- A czemu pan nie ma pracy?
To dialog fikcyjny - na szczęście. Na nieszczęście, 3 miliony Polaków żyjących w ciasnocie to realny problem.
Jak było dawniej?
Polacy się gnieżdżą. I bynajmniej nie chodzi o ciepłe przytulne gniazdka, z jakimi kojarzą się własne cztery ściany (a przynajmniej kojarzyć się powinny), tylko o to, że Polska plasuje się w unijnym ogonie pod względem metrażu mieszkań. Z 26 metrami kwadratowymi "na głowę" wypadamy blado w porównaniu z całą Europą Zachodnią, zwłaszcza Danią, Austrią i Luksemburgiem, gdzie statystyczny obywatel ma do dyspozycji powierzchnię dwukrotnie większą. Gorzej niż w Polsce jest tylko na Łotwie i w Rumunii (odpowiednio 18 i 15 metrów).
Niby dziura mieszkaniowa, którą jeszcze niedawno szacowano na milion do półtora brakujących lokali, została zasypana, mieszkań u nas pod dostatkiem. Niby jest lepiej niż "za komuny", kiedy na osobę przypadało zaledwie 13 m2 i rzeczywiście nieraz żyło się jak w hippisowskiej komunie, a na mieszkanie spółdzielcze czekało kilkanaście lat. Niby (według danych GUS) średnia wielkość mieszkania w Polsce to obecnie 73,6 m2, na jedno mieszkanie przypada 2,7 osoby, na pokój - 0,95.
Problem w tym, że to tylko statystyki. Opowieści z cyklu "Jedno mieszkanie, dwa pokoje, trzy pokolenia, czyli rodzinny dramat w czterech aktach" nie brakuje. Weźmy choćby film Krzysztofa Krauzego "Plac Zbawiciela", w którym marzenia młodego małżeństwa o własnym "M" roztrzaskują się o kant rzeczywistości, konkretnie o gołe ściany bloku, pozostawione przez zbankrutowanego dewelopera.
Bartek i Beata wraz z dwójką dzieci wprowadzają się więc do mieszkania jego matki, "na przeczekanie", jednocześnie wstępując na równię pochyłą, której koniec wyznaczą próby samo- i dzieciobójcza w wykonaniu Beaty. Złowieszczo brzmi też pierwsze zdanie opisu producenta: "Rzecz dzieje się współcześnie i opowiada historię, która zdarzyła się naprawdę, a mogłaby zdarzyć się każdemu z nas".
- Opublikowany niedawno raport Parlamentu Europejskiego wskazuje na to, że warunki mieszkaniowe wpływają bezpośrednio na sytuację zawodową, zdrowie, jakość edukacji. Problemów związanych ze złym standardem mieszkań w Polsce jest całe mnóstwo - wyjaśnia dr Barbara Audycka, rzeczniczka fundacji Habitat for Humanity Poland.
Problem pierwszy: życie w tak zwanych warunkach substandardowych - w przeludnieniu, przy braku instalacji, np. łazienki, i/lub złym stanie technicznym - dotyczy 15,4 mln Polaków. Drugi: nadmierne obciążenie budżetu opłatami związanymi z mieszkaniem, które, według statystyk, pochłaniają niemal 40 proc. dochodów niezamożnych gospodarstw domowych. Trzeci: samo przeludnienie, które (jak podaje rzeczniczka) dotyczy 3,3 miliona osób - ale tylko, gdy definiujemy je w sposób bardzo restrykcyjny. Według standardów unijnych w ciasnocie żyje bowiem prawie połowa (48,8 proc.) Polaków.
Jak w „Placu Zbawiciela”?
W wersji ekstremalnej doświadczyli tego Michał i Agata. Przez pół roku wynajmowali kawalerkę, za pół pensji Michała (Agata była wtedy na urlopie macierzyńskim)
. - Rodzice nam pieluchy przywozili - śmieje się dziś Michał. Wtedy do śmiechu im nie było. Michał pracował w branży spożywczej i na jedzeniu można było trochę przyoszczędzić, jakieś promocje, przeceny, lodówka zawsze była pełna. Mimo to nie wyrobili z opłatami, trzeba było spakować manatki i wprowadzić się z powrotem do rodzinnego domu Michała. Tym samym w dwóch pokojach, na 36 m2, przez trzy lata żyli: Michał, Agata i ich dwie córeczki (pokój mniejszy) oraz ojciec Michała z żoną, brat i pies (pokój większy). - Łazienka ciemna, kuchnia ciemna, mały pokój. Zimą to aż się woda lała po szybach, taki zaduch, przeludnienie - opowiada Michał.
Poszczególne sceny z "Placu Zbawiciela" są mu dobrze znane, jeśli nie z autopsji, to obserwacji. - Troszeczkę problem jest w filmie wyolbrzymiony. Ale tylko troszeczkę - ocenia. Małe mieszkanie, mąż między młotem a kowadłem, intymności dla młodego małżeństwa żadnej, kolejne kłótnie, konflikty, standard w takiej sytuacji. - To jest koło zębate, jeden ząbek goni drugi. Taka kula śniegowa, zaczyna się od małego mieszkania, a kończy się na rozwodzie, patologiach różnego rodzaju, dramatach - kwituje.
I wyjaśnia: - Pochodzę z wielkiej płyty, realia, w których się obracam od małego, to są przeludnione mieszkania. Dwa pokoje, 36 metrów, dwoje albo troje dzieci, porozkładane tapczany, że nie ma jak przejść, i zabawy na podwórku latem lub klatce schodowej zimą, bo nie ma jak zaprosić kumpli do mieszkania. Moi koledzy, nawet starsi, to samo. Wszyscy zostaliśmy wepchnięci z rodzicami do tej wielkiej płyty i to się ciągnie za nami do dziś.
Michała starszym kolegom, przeważnie z rocznika 76’, dopiero od niedawna zaczęła się "prostować sytuacja mieszkaniowa". - Bo tak to z rodzicami albo wynajmy. Wszyscy jesteśmy lub byliśmy w tak zwanej kropce: dla urzędów za bogaci, dla banków za biedni - wyjaśnia Michał. I jeszcze: - Wielu ludzi z mojego środowiska chętnie by wynajęło mieszkania od miasta, bo nie chcą się pakować w kredyty, podpisywać cyrografy z bankiem na 30 lat.
Z obserwacji Michała, poczynionych na okoliczność prawie dwóch lat krążenia od biura do biura, od drzwi do drzwi, ze stosem dokumentów, zaświadczeń i wniosków (palcami pokazuje, że by się tego z ryza uzbierała) wynika, co następuje: - Jeżeli nie ma patologii typu: żona maltretowana przez męża, straszliwa bieda czy mieszkanie w jakimś podpiwniczeniu, które jest notorycznie zalewane, z grzybami, to bardzo trudno jest zdobyć mieszkanie.
Nieraz też zza tych biurek słyszeli z Agatą: "trzeba było myśleć o mieszkaniu, a później rodzinie". Ale właśnie tam Michał dostał któregoś razu cynk: niech się państwo zgłoszą do Habitat Poland.
Mieć czy być?
Dr Audycka cytuje słowa jednego z działaczy lokatorskich: "można mniej jeść, ale nie można mniej mieszkać". Potwierdzają to wyniki badania opinii publicznej, przeprowadzone na zlecenie Habitat Poland. Bezrobocie, niskie zarobki i kwestie związane z mieszkaniem to triada bolączek spędzających sen z powiek Polakom. Potwierdza też raport "Mieszkalnictwo w Polsce" (Habitat Poland, 2015 r.), którego autorzy zauważają, że posiadanie mieszkania "zabezpiecza podstawowe potrzeby człowieka, w tym potrzeby biologiczne i społeczne" oraz "w znaczący sposób wpływa na najważniejsze decyzje człowieka - założenie rodziny, mobilność zawodową czy też na decyzję o emigracji".
- Standardy się podnoszą, deficyt ilościowy został zaspokojony, natomiast problemem nadal jest jakość mieszkania: to, żeby było w nim ciepło i sucho, żeby można było po prostu usiąść na kanapie, a nie przechodzić pomiędzy porozkładanymi materacami - mówi dr Audycka. - To problem nie tylko małych miejscowości, w których nie ma dostępu do pracy, ale też, w nowej odsłonie, dużych miast, w których koszty zamieszkania są wysokie, często nieadekwatne do zarobków, co sprawia, że mamy wtórny problem przeludnienia - dodaje ekspertka.
To znaczy: młodzi ludzie kupują mieszkanie na kredyt (o ile ich stać, obecnie zdolności kredytowej nie ma, jak podaje dr Audycka, 60 proc. Polaków), wprowadzają się, przywiązują do niego nawet nie tyle emocjonalnie, co kredytowo, rodzina się rozrasta, pojawiają się dzieci i nagle robi się ciasno. Albo: jeszcze długo po zakończeniu kariery edukacyjnej młodzi ludzie żyją pod dachem rodziców lub w mieszkaniach studenckich, po kilkoro w jednym lokalu, a nieraz i pokoju. - Możliwe, że jest to nawet przyjemne w okresie studenckim, ale z czasem staje się coraz bardziej nie do zniesienia. Tylko że nie ma z tej sytuacji wyjścia.
Kolejna kwestia: mieszkań może i jest pod dostatkiem, zwłaszcza w niektórych regionach Polski, gorzej z pracą w pobliżu. - Mamy dużo pustostanów na przykład w Bytomiu czy Wałbrzychu, które liczą się jako mieszkania istniejące, ale są niezamieszkałe, bo tam nikt nie przyjedzie, skoro nie ma pracy. A godne mieszkanie to takie, które jesteśmy w stanie utrzymać, i w miejscu, w którym możliwe jest zatrudnienie - wyjaśnia rzeczniczka Habitat Poland.
Stąd dwa pytania, które organizacja stawia w raporcie z 2015 roku: dlaczego polityka mieszkaniowa "pozostaje od lat jedną z najbardziej zmarginalizowanych polityk społecznych w Polsce?". I dlaczego ci Polacy, "którzy nie mogą w pełni realizować swoich potrzeb" mieszkaniowych (czyli ponad połowa), nie stworzą ruchu społecznego, "domagając się zapewnienia prawa do godnego mieszkania, jak to ma miejsce w Londynie czy Berlinie?".
Wsparcie dla ponad 1300 rodzin
Lukę, w miarę możliwości, stara się od ćwierć wieku wypełnić właśnie Habitat Poland. Buduje nowe domy, remontuje mieszkania, udziela mikro-pożyczek, wchodzi w rolę rzecznika zagrożonych i dotkniętych ubóstwem mieszkaniowym, promuje reaktywację towarzystw budownictwa społecznego i we współpracy z innymi organizacjami pozarządowymi finalizuje stworzenie pierwszej w Polsce społecznej agencji najmu.
- Taka agencja zajmuje się pośrednictwem między właścicielem mieszkania, który z obawy przed problemami z lokatorami nie decyduje się na wynajem albo zawyża koszty, żeby wkalkulować ryzyko np. nieopłacanego czynszu, a najemcami, którzy są zbyt bogaci na mieszkanie socjalne, ale zbyt biedni na kredyt na własne - wyjaśnia dr Audycka. - Społeczne agencje najmu w zamian za obniżkę czynszu gwarantują regularne opłaty i wsparcie w całym procesie zarządzania najmem. Korzyści są więc obustronne: właściciel nic nie traci i ma pewność, że czynsz będzie zapłacony, najemca w przypadku przejściowych trudności nie musi się obawiać eksmisji i problemów. A jednocześnie pojawia się presja na rynku mieszkaniowym, która go cywilizuje, na przykład skłania właścicieli do obniżenia czynszu.
Dotychczasowy bilans Habitat Poland to ponad 1300 wspartych rodzin i ponad 120 wybudowanych lokali mieszkalnych w duchu modelu kooperatywnego, czyli oddolnego budownictwa. - Nasi beneficjenci oszczędzają na kosztach, które z reguły stanowią zysk dewelopera z pomocą, dzięki pracy własnej i naszych wolontariuszy. Finalnie mieszkanie, które budujemy, ma umiarkowaną cenę. To nie jest oferta dla każdego, ale na pewno przybliża możliwość zaspokojenia potrzeb mieszkaniowych.
Najważniejszy postulat organizacji brzmi bowiem: "godne, dostępne cenowo mieszkanie to nie wydatek budżetowy, ale inwestycja społeczna w człowieka, rodzinę i kolejne pokolenia". Widać to po rodzinach, którym w ciągu 25 lat działalności w Polsce organizacja pomogła. "Obserwujemy wzrost aspiracji, motywacji do nauki, poprawę sytuacji bytowej poprzez znalezienie lepszej pracy, inwestowanie w siebie i społeczność, którą tworzą", podawała w 2015 roku organizacja w raporcie.
Jak wyrwać się z błędnego koła?
- Starałem się o mieszkanie komunalne, w pewnym momencie do urzędu chodziłem codziennie. Gdy drugie dziecko było w drodze, byłem już pewien, że się nam uda. A wtedy usłyszałem: "niech się pan nie nastawia, bo się mogą przepisy zmienić". Jakby mi te urzędniczki miały swoje własne mieszkanie oddać! Smutne i tragiczne to było. W końcu jakaś dziewczyna wzięła kartkę, napisała mi nazwę fundacji. "Niech się pan zgłosi, coś chyba teraz szykują" - wspomina Michał.
Kartkę zgniótł, wepchnął do kieszeni, tyle razy już był odprawiany z kwitkiem, spławiany, że mu przez myśl nie przemknęło, że ktoś rzeczywiście chce pomóc. Ciekawość wzięła jednak górę. - Sprawdziłem w internecie, zadzwoniłem, umówiliśmy się na spotkanie. Później dostałem wiadomość: zakwalifikowaliście się.
Na swoje własne M3 Michał i Agata czekali około półtora roku. Bynajmniej nie z założonymi rękami. Zgodnie z zasadami Habitat Poland, przy budowie mieszkania przyszli lokatorzy musieli sami zakasać rękawy (około 500 godzin pracy). Było warto. Już na wstępie rozmowy Michał stwierdza: - Mam ten fart, że mieszkam na przedmieściach, choć niedaleko od centrum, w 40-paru metrach i wcale nie drogo. Kuchnia widna, łazienka też, możemy zjeść obiad na tarasie, mamy świeże powietrze, jak się tylko otworzy okna. Gdy weszliśmy tu pierwszy razy, pomyśleliśmy: salony! Wszystko dzięki fundacji.
W podwarszawskim Józefosławiu żyją już sześć lat. Póki co dziewczynki są jeszcze małe, mieszkają w jednym pokoju. Michał i Agata już teraz myślą jednak, co będzie za kilka lat. Michał: - Spłacamy to mieszkanie, trzeba będzie zacząć się rozglądać, porozmawiać z rodzicami, jak zabezpieczyć im mieszkanie w przyszłości, jak wyrwać się z błędnego koła życia w ciasnocie. Mam zamiar to uciąć, żeby dziewczynki nigdy nie były w tej samej sytuacji, co my. Żeby nigdy nie były w kropce.