"Absurd i patologia". Katecheci załamują ręce
- To, co proponuje nowa pani minister, toruje drogę do naturalnego uśmiercenia katechezy - mówi Kamil Syc, katecheta. - Mam wrażenie, że tak agresywnej w swoich postanowieniach polityki nie było od czasów komunistycznych - dodaje inna nauczycielka.
29.08.2024 | aktual.: 29.08.2024 09:15
Kamil Syc jest katechetą od 14 lat. - Z roku na rok jest coraz trudniej uczyć religii w szkole – przyznaje. - Ale widzę, że obecność tego przedmiotu ma sens. Uczniowie często traktują katechetę jako powiernika. Z mojego doświadczenia wynika, że często z trudnym tematem nie podejdą do pedagoga czy wychowawcy, a do katechety - dodaje.
Chociaż czasem nie jest łatwo, ma dobre doświadczenia z uczniami.
- Bywa, że odzywają się, kiedy już skończą szkołę, dziękują, że mogli porozmawiać o tym, co ich boli. Moim zdaniem religia ma temu służyć, żeby uczeń mógł zwerbalizować swoje lęki, żeby sięgnąć po treści, po które docelowo przychodzi. Korzystam z podręcznika, ale pierwszeństwo mają sprawy uczniów - dodaje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"To jest absurd i patologia"
MEN wydało rozporządzenie, które daje jednostkom samorządu terytorialnego i wszystkim organom prowadzącym szkoły możliwość zadecydowania, czy chcą organizować oddzielne lekcje religii dla siedmiorga uczniów, czy też łączyć je w kilkunastoosobowe grupy z różnych klas.
- Dajemy godzinę religii, bo spełniamy zapis w konkordacie, ale nic więcej niż jest tam zapisane. Nie widzę powodu, by było w szkole więcej religii niż biologii, chemii i historii.(...) Ja o każdego katechetę i katechetkę świecką chętnie zadbam. Pomogę w przekwalifikowaniu się, pomogę w tym, żeby znaleźli możliwość pracy w szkole - mówiła minister Barbara Nowacka podczas Campusu Polska Przyszłości 2024.
Jak katecheci komentują zmiany? - Nikt nie mówi o likwidowaniu, tylko o redukcji godzin. Ale to, co proponuje nowa pani minister, toruje drogę do naturalnego uśmiercenia katechezy – mówi Kamil Syc i krytykuje łączenie roczników.
- Trudno jest prowadzić zajęcia w grupie, w której dzieci mają różny wiek - te z pierwszej i trzeciej klasy różnią się między sobą diametralnie. To jest absurd i patologia – kwituje katecheta.
Jednocześnie podkreśla, że gdy rozmawiał z uczniami na temat liczby godzin religii w planie, mieli podobne wnioski. - Doszli do wniosku, że idealnie byłoby, gdyby w klasach 1-6 były dwie godziny, a w starszych, z uwagi na większą liczbę zajęć, jedna. Zgadzam się z tym. Ale nie mogłaby być traktowana po macoszemu, tak jak jest to w planach obecnej minister edukacji - spychana na pierwszą lub ostatnią godzinę, z łączonymi rocznikami. To traktowanie religii jako piątego koła u wozu oraz dyskryminacja i katechetów, i uczniów, którzy chodzą na ten przedmiot.
"Stracimy pracę"
- Uczę religii od ponad 13 lat - mówi nauczycielka, która poprosiła o anonimowość. Sama spotkała na swojej drodze wspierającą katechetkę, które pomogła jej w trudniejszym momencie w życiu.
Ostatnie zmiany śledzi z niepokojem. - Mam wrażenie, że tak agresywnej w swoich postanowieniach polityki nie było od czasów komunistycznych. Pomijane są różne perspektywy - mówi.
Obawia się też zmniejszenia wymiaru godzin. - Stracimy pracę, a na przekwalifikowanie się jest tylko rok. W mniejszych miejscowościach nawet po przekwalifikowaniu może nie być etatów. Katecheci to żywi ludzie, potrzebują za coś kupić jedzenie, dla siebie i dzieci, spłacić kredyt - mówi.
Uczył religii, zmienił ją na etykę
Piotr Butowski uczył religii w podstawówce i w gimnazjum. - To nie było bieganie z krzyżem i obrazkiem pod pachą, ale koleżeński, normalny stosunek do drugiej osoby z uszanowaniem tego, że może myśleć inaczej. To nie podobało się proboszczowi. Na przykład w gimnazjum bywały sytuacje, gdy któryś z uczniów mówił, że jest gejem. Proboszcz twierdził, że kogoś takiego trzeba "prostować". A to nie jest moja rola - jeśli ktoś tak czuje, to tak czuje i koniec.
Ksiądz robił mu coraz bardziej pod górkę. Gdy mężczyzna chciał odejść ze szkoły, interweniował w jego sprawie i zablokował mu możliwość pracy jako katecheta.
- Bez zgody biskupa nie mogę uczyć. A w kurii usłyszałem, że kolejnej szkoły nie dostanę. To był taki cios, że zrezygnowałem. Jeśli nie ma wolności i swobodnego myślenia, postanowiłem uczyć etyki. Później doszły też historia i WOS – mówi.
Nie żałuje przebranżowienia. Ale mówi, że odczuwał zawiść ze strony katechetów w sytuacjach, gdy dzieci wypisywały się z religii i szły na jego lekcje. - To mnie jeszcze bardziej zraziło. Nie przyszłoby mi do głowy, jako katechecie, żeby iść do dyrektora i przekonywać, że to ja jestem ważniejszy. Z drugiej strony są też oczywiście przemili i fantastyczni ludzie. Mam kolegę, który uczy religii i współpracowałem z nim – czasem jego klasa przychodziła na moje lekcje i na odwrót.
Co mówi o dzisiejszych zmianach? Chociaż jest za łączeniem roczników, przyznaje, że ma jednak wątpliwości. - Między pierwszą a trzecią-czwartą klasą jest przepaść między dziećmi. Podobnie w starszych rocznikach, w klasach 6-8 - zaznacza.
Pracowała jako katechetka ponad 20 lat. "Nie żałuję zmiany"
Przebranżowiła się również Ula (imię zmienione na prośbę rozmówczyni), która ponad 20 lat była katechetką, a teraz pracuje jako logopeda. Uczyła w podstawówce, gimnazjum i w szkole średniej, prowadziła wolontariat, grupy biblijne, organizowała zajęcia dodatkowe.
Podobnie jak w przypadku Piotra, problemem okazywał się kontakt z proboszczem. - Tylko raz udało mi się spotkać parafię, z którą świetnie się współpracowało, mieliśmy zbliżone cele i zaangażowanie. W pozostałych przypadkach katechetów lekceważono albo wykorzystywano do wykonywania zadań zleconych przez proboszcza. Gdy w końcu dostałam zadanie twórcze, to mimo ważnej misji (dokumentu z kurii zezwalającego na nauczanie – przyp. red.), przyznano mi też asystenta - księdza.
Z kolei w szkole każdy miał inne oczekiwania.
- Dyrekcja - ostrożnie, żeby nie za bardzo katolicko, bo będą protesty, najlepiej z uśmiechem, tolerancją, zaangażowaniem, ale nie za głęboko, bo jeszcze komuś się nie spodoba. Rodzice - wychowaj za nas dzieci po katolicku, bo my nie umiemy. Nauczyciele - pracuj we wszystkich zespołach i wykonuj zadania, ale nie przesadzaj, to tylko religia - wymienia.
Jednocześnie przyznaje, że kochała tę pracę. - Nie żałuję zmiany, robię inne ważne rzeczy. Jestem na takim stanowisku, że mogę pomagać dzieciom w taki sam sposób, jak robiłam to, będąc katechetką. Tęsknię po prostu za pewnym rodzajem relacji, który wytwarza się pomiędzy zespołem i katechetą, kiedy przechodzimy na trochę inny system wartości i wrażliwości, otwieramy się bardziej na siebie. Takich możliwości nie będzie również, gdy dyrektor połączy uczniów w jakiś przypadkowy zespół – kwituje.
Jak ocenia, katecheza w szkole nie w pełni wykorzystuje potencjał kadry. - Dla nas warunki są trudne, ale idziemy do szkoły, bo istotne jest dziecko i jego potrzeby. Więcej można by zdziałać w innej przestrzeni, nie między sprawdzianami i stresem szkolnym. Zbudować inne, satysfakcjonujące relacje, a nie odmierzane dzwonkiem szkolnym, poświęcić więcej czasu i uwagi, a nie spieszyć się na dyżur, gdy dziecko opowiada mi o swoich trudnościach. Jednak trzeba spojrzeć na temat realnie. Rodzice dzisiaj są bardzo obciążeni, nie przywiozą dziecka do salki - łatwiej to zorganizować w szkole - podkreśla. - Jednak trzeba spojrzeć na temat realnie. Rodzice dzisiaj są bardzo obciążeni, nie przywiozą dziecka do salki - łatwiej to zorganizować w szkole - podkreśla.
"Katecheci byli i pozostają obojętni na krzywdę uczniów niewierzących"
Dorota Wójcik z Fundacji Wolność od religii ocenia zmiany wyłącznie pozytywnie. - Kibicujemy pani ministrze, żeby się z nich nie wycofywała. Po ludzku też współczujemy - aparat Kościoła, wzmocniony aparatem PiS-u, stoi przeciwko niej. Liczymy też na więcej.
Na co? Ideałem byłaby religia w salkach katechetycznych, jednak to obecnie mało realne. Dorota Wójcik porusza też kwestię mszy i rekolekcji, których sposób organizacji stwarza wrażenie, że szkoła publiczna należy do katolików, a na pewno nie jest bezstronna światopoglądowo.
Jak odpowiada na obawy katechetów o swoje etaty przy okazji zmniejszenia liczby godzin i łączenia klas?
- To zwyczajnie bezczelne. Przez 30 lat żaden katecheta nie podpisał się pod protestem i nie zajął stanowiska w mediach w sprawie etatów nauczycieli etyki – zaznacza.
- Od kilkunastu lat zwracaliśmy uwagę na uniemożliwianie udziału uczniów w lekcjach etyki – czyli lekcji o wartościach, ale nie tych "jedynych słusznych", a uniwersalnych. Katecheci byli i pozostają obojętni na krzywdę uczniów niewierzących, którzy w cyklu nauczania spędzają w szkołach dodatkowo nawet 800 godzin, biernie przeczekując "okienka" w świetlicach czy bibliotekach szkolnych - puentuje.
Dominika Frydrych, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zobacz także