Blisko ludziAfera na Śląskim Uniwersytecie Medycznym. Oskarżenia o gnębienie, seksizm i molestowanie

Afera na Śląskim Uniwersytecie Medycznym. Oskarżenia o gnębienie, seksizm i molestowanie

Co się dzieje na Śląskim Uniwersytecie Medycznym?/Zdjęcie ilustracyjne
Co się dzieje na Śląskim Uniwersytecie Medycznym?/Zdjęcie ilustracyjne
Źródło zdjęć: © Agencja Gazeta
Karolina Błaszkiewicz
12.06.2020 16:42

Kilka dni temu na facebookowej grupie "ŚUMemes" pojawiły się historie rzekomych przypadków seksizmu i mobbingu na uniwersytecie. Uczelnia wydała oświadczenie w tej sprawie. Studenci latami bali się mówić, o tym co dzieje się na zajęciach, ale teraz tama pękła.

– Na pierwszym roku był problem z profesorem od anatomii. Teksty i notatki, które wysyłał do studentek, były nacechowane mocno seksualnie i wręcz niesmaczne. Zdanie, które do tej pory pamiętam, to: "W jamie otrzewnowej znajduje się tylko płyn surowiczy i plemniki u niegrzecznych dziewczynek." A tego było o wiele więcej – mówi Asia Matuła, na dowód wysyłając screeny notatek od profesora. Na ŚUM-ie studiowała pielęgniarstwo. Dziś kończy studia gdzie indziej. Zgadza się na podanie jej imienia i nazwiska w tekście.

Dostawanie po pośladkach

– Na ŚUM-ie naruszenie prywatności i cielesności osób, to nie tylko molestowanie. Ja się z takowym nie spotkałam, natomiast prowadząca podstawy pielęgniarstwa krzyczała na studentki i biła po plecach czy pośladkach za złą, nieergonomiczną pozycję ciała. Nachylałyśmy się nad koleżanką, żeby wykonać iniekcję i dostawałyśmy ręką za to, że nie mamy prostych pleców – pamiętam to do dziś – wspomina Asia.

Największa trauma? Prowadząca wybierała ją do wszystkich pokazowych zastrzyków, choć wiedziała, że Asia się ich boi. – Trzymała mnie ze studentkami na szpitalnym łóżku, nie dając nawet wziąć oddechu, żeby się uspokoić. Do tej pory przed każdą iniekcją wykonaną przez pracownika ochrony zdrowia, muszę zrobić trzy spokojne wdechy – opowiada.

Matuła pamięta jeszcze jedną sytuację z czasów, gdy uczyła się na ŚUM-ie. – Szpital nr 2 w Bytomiu. Wykładowczyni nie potrafiła zgłębnikować (zbadać głębokość rany lub pobierać próbki do badania - przypis redakcji) pacjenta więc, zamiast próbować inaczej lub poprosić pielęgniarkę, to cisnęła mu ten zgłębnik na siłę tak, że przez 15 minut wymiotował, smarkał i płakał, żeby przestała – relacjonuje. – Pielęgniarka ze szpitala zapytała: "ona chciała, żeby to odbytem wyszło?". Gdy byłyśmy same, delikatnie zwróciłam jej uwagę, że to był przykry widok. Usłyszałam, że jeszcze jeden taki tekst, to mogę się pożegnać z zaliczeniem egzaminu – dodaje.

Od tego wszystko się zaczęło

Z Joanną skontaktował mnie administrator grupy "ŚUMemes", gdzie od kilku dni pojawiają się historie mobbingu, seksizmu i molestowania. Razem z kolegami dostał prawie 2 tysiące wiadomości od osób, które czują się pokrzywdzone przez kadrę Śląskiego Uniwersytetu Medycznego. W ankiecie, którą prowadzą na Facebooku, udział wzięło przeszło 800 osób. Kontaktujemy się przez Zooma. Chłopak nie włącza kamerki, chce pozostać anonimowy. Nadal studiuje na ŚUM-ie. Nazwijmy go Adamem.

– Gnębienie studentów trwa od zawsze. Ale panuje zmowa milczenia. Studenci mają osobisty kod związany z numerem indeksu. Wypełniając ankiety oceniające online, mają pewność, że dziekan dobrze wie, kto się wypowiada, więc panuje strach – mówi wyraźnie zdenerwowany. Kiedy pytam, czy kiedykolwiek poszedł na skargę, odpowiada, że po co, skoro wie, że nikt z tym nic nie zrobi. – Nie oszukujmy się, wszyscy jesteśmy zastraszani. W mniej lub bardziej czytelny sposób jest nam pokazywane, że jesteśmy niczym, jesteśmy śmieciami, nic nie znaczymy i to jak się czujemy, nikogo nie obchodzi – twierdzi Adam. – Fakt, że w ogóle zwraca się na nas uwagę, to jest prestiż.

Chłopak nie wierzy, że cokolwiek może się zmienić. Przekonuje mnie, że nawet samorząd studentów nie kiwnie palcem. – Samorząd jest słaby. Fajnie zajmuje się tylko organizowaniem imprez czy ustaleniem terminów egzaminów – ocenia kolegów. Dlatego on i jeszcze kilku innych studentów wzięło sprawy w swoje ręce. – Wyższa kadra jest straszna – mówi wprost. – W pewnym momencie zaczęliśmy się zastanawiać, czy znamy choć jednego profesora, który jest miły albo po prostu normalny. Wychodziło na to, że dziekani, profesorowie i docenci w naszym otoczeniu zwyczajnie gardzą nami.

Po chwili ciszy Adam wymienia wszystkie książkowe objawy psychosomatyczne stresu, którego doświadczył on i znajomi z uczelni. – Wymioty z powodu stresu, lekooporne migreny, wrzody żołądka, dwunastnicy, zespół jelita drażliwego były i są normą. Ludzie zażywali psychotropy, brali antydepresanty. Chodzenie do psychiatrów było na porządku dziennym – opowiada. Pamięta 21-letnią dziewczynę, która odkąd przyszła na uczelnię, zaczęła siwieć. – Byliśmy przerażeni – kwituje.

Poczucie osamotnienia, bezsilność, złość. To wszystko popycha Adama i pozostałych do działania. Zwłaszcza gdy co chwilę pojawiają się kolejne historie mobbingu, molestowania i seksizmu.

Założyciele fanpage’a postanowili przeprowadzić anonimową ankietę dotyczącą odczuć studentów związanych z nauką na uczelni. Do tej pory wypełniło ją tysiąc osób i ta liczba rośnie. Okazało się, że w połowie ankiet była mowa o nagannych zachowaniach pracowników uczelni. 45 proc. przypadków, czyli 190 zgłoszeń, dotyczyło mobbingu, 133 zgłoszenia zachowań seksistowskich, 25 to przypadki molestowania. Z ankiety wynika też, że aż 200 osób zgłosiło problem celowego "uwalania", czyli oblewania na egzaminach. Około 150 studentów wyznało, że musiało skorzystać z pomocy psychologa lub psychiatry. 78 osób przez sytuację na uczelni przyjmuje leki psychotropowe. Nazwiska siedmiu pracowników ŚUM często pojawiają się w negatywnym kontekście.

Studenci zwracają uwagę na problem poniżania przez wykładowców. Niektórzy z nich słyszeli podczas egzaminów: "jak tego nie wiesz, to idź się powieś", "jesteś ruda, nie lubię rudych" czy "mój pies by lepiej to umiał".

"Od profesora nie da się uciec"

– Ludzie piszą do nas, potem proszą o skasowanie wiadomości, bo boją się, że ktoś ich rozpozna. Dostajemy skargi z fałszywych kont i adresów e-mail. Większość autorów nie chce rozmawiać z mediami. Ale są osoby, które nie mają nic przeciwko – dodaje.

Magda (imię zmienione – przyp. red) boi się zabrać głos publicznie, nadal studiuje. Gdy jednak lawina ruszyła, uznała, że to jedyna szansa, by patologia na uczelni ujrzała światło dzienne.

– Nie chciałam zabierać głosu, pomimo anonimowości dalej się boję, że ktoś mnie rozpozna i będę mieć problemy. Ale patrząc na niektóre komentarze pod postami o molestowaniu, stwierdziłam, że muszę to napisać. Dlaczego tego nie zgłaszamy? Zawsze myślałam, że gdybym była w tej sytuacji od razu bym się postawiła i wszystko zgłosiła. Ale to nie jest takie proste. Molestowanie to proces, w którym oprawca obniża twoją samoocenę, alienuje cię od innych. Poczytajcie najpierw o tym, zanim zaczniecie wydawać osądy. Ja poczytałam i teraz wiem, jak się zachować i rozpoznać sygnały, że coś zaczyna się dziać w tym kierunku – mówi zdenerwowana dziewczyna.

– Poza tym, molestowanie strasznie trudno udowodnić. Kogo wziąć na świadka? Zastraszanych studentów bojących się o swoją przyszłość? A jeśli ja nie mam odwagi sama się przeciwstawić, to dlaczego oni mieliby to robić w moim imieniu? Czy może na świadków mam wziąć pracowników katedry, którzy dokładnie wiedzą co się dzieje, ale udają nieświadomych? – pyta retorycznie.

Dlatego Magda postanowiła podzielić się swoją historią na tej uczelni. Oczywiście pomija wszystkie fragmenty, które mogłyby pomóc profesorowi ją rozpoznać. – Wiadomo, seksizm na naszej uczelni jest gigantycznym problemem, spotkałam się z nim na chirurgii, anatomii i wielu innych katedrach. Ale chciałabym przedstawić historię, która najbardziej na mnie wpłynęła. Słynny profesor na drugim roku studiów, każdy z naszej uczelni wie, o kim mówię. Jak już ktoś napisał, na początku sprawia wrażenie "rubasznego Janusza". Opowiada nieprzyzwoite żarty, trochę bezpośrednio zwraca się do wszystkich. Na początku nie widziałam w tym nic złego, przecież mogę się sztucznie zaśmiać z jakiegoś żartu, co mi szkodzi. Jednak z zajęć na zajęcia profesor przekraczał kolejne granice – opowiada studentka.

Z jej opowieści wynika, że profesor podchodził i stawał bardzo blisko. Przechodząc obok niechcący dotykał ręką pleców, następnie łapał za włosy czy obejmował ramieniem tak, abym nie mogła się odwrócić do kolegów, co zmuszało ją do bycia z nim bardzo blisko twarzą w twarz.

– W końcu zdarzyła się sytuacja, że przy takim objęciu zjechał ręką w okolice biustu i zaproponował poprawę wejściówki u niego w gabinecie o dziwnej porze. Wtedy nie wytrzymałam i zawołałam kolegę, niby do konsultacji, podszedł od razu i zorientował się, o co chodzi. Od tego czasu mogłam liczyć na pomoc kolegów i koleżanki z grupy, zawsze siadał między nimi, pilnowali mnie i zwracali na mnie uwagę, żeby dać do zrozumienia profesorowi, że jestem obserwowana. Dlatego profesor wymyślił metodę alienacji, niezależnie od tego, że ktoś rozmawiał cztery rzędy za mną, za karę przesadzał mnie do pierwszego rzędu – wyjaśnia Magda.

Wymyśliła z przyjaciółmi odwet, siadali od razu w pierwszym rzędzie, także nie było jej gdzie przesadzić. Więc pojawił się pomysł, że będę sadzana na fotelu prowadzącego, na środku sali. Wtedy już nic nie mogła zrobić, ale on też nie, bo była na widoku, za to mógł podchodzić i mówić jej okropne rzeczy.

– Po każdych zajęciach wracałam do mieszkania, brałam prysznic i płakałam. Cały rok zajęć na wiadomej katedrze był dla mnie piekłem. Cieszyłam się, jak kobieta została u nas dziekanem. Myślałam, że to coś zmieni, że w końcu się poprawi, że będzie większy szacunek do kobiet. Niestety myliłam się. Pani dziekan, apeluję do pani jak kobieta do kobiety: prosimy o pomoc!

Co dalej?

Po rozmowie z Joanną i Magdą poprosiłam o komentarz rzeczniczkę prasową uczelni. Okazało się, że jest na urlopie. Dowiedziałam się za to, że w związku z Dniem Rektorskim na ŚUM-ie, odpowiedź otrzymam w poniedziałek. Uczelnia wystosowała już jedno oświadczenie:

"Nawiązując do licznych komentarzy zamieszczonych na fanpagu ŚUMemes, Śląski Uniwersytet Medyczny w Katowicach wywołany do odpowiedzi stanowczo podkreśla, że nie popiera zachowań nagannych i nieetycznych nauczycieli akademickich.

Niemniej wobec braku zgłaszanych skarg rektorowi i jego zastępcom niemożliwym jest przeprowadzenie szczegółowych postępowań wyjaśniających, a wnioski płynące z komentarzy mogą jedynie stanowić źródło informacji o charakterze opiniodawczym. Będą one podlegały omówieniu na poszczególnych wydziałach z udziałem przedstawicieli samorządu studenckiego. Powinnością każdego członka wspólnoty akademickiej jest podejmowanie działań dla zapewnienia jak najlepszego funkcjonowania uczelni, w tym poprzez zgłaszanie wszelkich zdarzeń, które wymagają wyjaśnienia i w efekcie wdrożenia odpowiednich zmian. Ponadto wnioski i skargi mogą być składane poprzez organy samorządu studenckiego, które co do zasady są wyłącznym reprezentantem ogółu studentów, a ich uwagi zawsze podlegają rozpatrzeniu.

Informujemy zarazem, że do rektora nie wpłynęła indywidualna skarga, jak i inne niepokojące sygnały, w tym od przedstawicieli samorządu studenckiego w zakresie organizowanych do 2016 i w latach wcześniejszych obozów, przewidzianych standardami na kierunku ratownictwa medycznego".

W związku z nagłaśnianiem historii rzekomych ofiar zadzwoniłam do biura RPO. Przekazano mi, że wiedzą już o sprawie, bo dostali zgłoszenie jakiś czas temu. Sprawą na początku przyszłego tygodnia ma zająć się Zespół ds. Równego Traktowania. 23 czerwca odbędzie się konferencja rzecznika dotycząca molestowania na polskich uczelniach.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (826)
Zobacz także