Agnieszka Nowinska maluje deszczem i oddechem. "Taką wybrałam podróż w głąb siebie"
– Od ponad 37 lat z ogromną pasją robię to, co kocham, choć słyszałam, że to się nie sprzeda albo że powinnam zająć się jednym stylem. Idę jednak swoją ścieżką – podkreśla Agnieszka Nowinska, ceniona malarka mieszkająca w Nowym Jorku, czasem Hiszpanii i Polsce. Jej niezwykłe prace znajdują się w galeriach i u prywatnych kolekcjonerów na całym świecie.
Ewa Podsiadły-Natorska: Mała Agnieszka to była Agnieszka biegająca z pędzlem i malująca pierwsze obrazy czy wręcz przeciwnie, jeszcze pani o tym nie myślała?
Agnieszka Nowinska: Byłam dzieckiem, które większość swojego dzieciństwa spędziło w szpitalach i sanatoriach, a dla którego malowanie stało się bezpieczna formą podróży w świat baśni i koloru. Tam znalazłam schronienie, tam nie było nikogo, kto mógł mnie zranić, postawić kolejną diagnozę, zdecydować, kiedy będę mogła wrócić do domu. Był taki czas w mojej twórczości, zwłaszcza tu, w Polsce, kiedy moje obrazy przedstawiały bardzo mroczne światy, interpretowały światy widziane oczami Dostojewskiego czy Kafki, ale to już odległa, zatarta przeszłość.
Moja fascynacja rysunkiem i światem baśni pojawiła się w sanatorium w Istebnej, gdzie na zajęciach plastycznych zaczęłam rysować ogniem. To były takie malutkie wypalarki, które rozżarzonym płomieniem żłobiły w drewnie to, co wcześniej na nim zostało narysowane. Robiłam deseczki "mikołajkowe, aniołkowe, kwiatowe", to były prezenty dla moich ukochanych rodziców, którzy mogli mnie odwiedzać tylko raz na dwa tygodnie. Uwielbiałam ten świat, do którego jako dziecko mogłam się przenieść. Dzieci docierają do przestrzeni, o których dorośli zapominają. W moim życiu był bardzo mroczny czas, ale dzięki doktoranckiemu stypendium w Hiszpanii wróciłam do swojego rozświetlonego świata i już się z nim nie rozstałam i nie rozstanę.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Mówiąc o mrocznym czasie, ma pani na myśli chorowanie?
Tak, to wszystko jest z sobą bardzo mocno połączone; takie dzieci idą później w dorosłe życie z ogromnym bagażem braku miłości, rozdzielenia i braku samodowartościowania. Idą ścieżką ofiary, która jest pełna historii nieustannego szukania czegoś na zewnątrz, co je uzdrowi, co wypełni tę ogromna pustkę rozdzielenia, braku domu, swojego miejsca, życia w ciągłym strachu przed kolejnym rozdzieleniem. Zarówno okres szkoły podstawowej, jak i liceum plastycznego był dla mnie bardzo trudny. To była nieustająca walka o przetrwanie; byliśmy tylko uczniami, nikim więcej, uczniami–tumanami, których trzeba wyuczyć, wytresować. Nie darzono nas żadnym szacunkiem. Biegałam od korepetycji do korepetycji z przedmiotów ścisłych, bo głównie na nie kładziono nacisk. Natomiast studia artystyczne to był już dla mnie wyjątkowy czas.
Jak go pani wspomina?
Było tam miejsce na pierwsze rozbłyski samostanowienia, zwłaszcza na doktoranckich studiach na wydziale rysunku w Walencji. Poczułam wolność w kreacji, nic nie było nam narzucane, sami materializowaliśmy swoje pomysły, a profesorowie byli po to, aby nam służyć swoim doświadczeniem w tym procesie.
Co ważnego – dla pani jako artystki – spotkało panią w Hiszpanii?
W Hiszpanii mieszkałam w różnych miejscach począwszy od Walencji, Barcelony, Madrytu, Grenady, po magiczną część Costa del Sol, gdzie całkowicie inaczej spojrzałam na swoją ekspresję, na siebie. Tam odkryłam niezwykłą wibrację koloru. Moje spotkanie z Hiszpanią to spotkanie ze sztuką, kolorem, światłem… Zobaczyłam, jaką potęgę ma przyroda i jaką może być inspiracją dla mnie, to mój najcenniejszy nauczyciel i przyjaciel.
W Andaluzji dni wiosny i lata trwają od 16 do 18 godzin. Wypełniają je światło, kolor, błękit, ich nasycenie jest tak intensywne, że nie sposób przejść obojętnie obok takiej eksplozji piękna. Tamten czas nazywam "eksplozją światła i kolorów", ale był to też czas niezwykłej integracji z pięcioma elementami: wodą, ogniem, powietrzem, ziemią, metalem. To właśnie żywioły naprowadziły mnie na odkrycie technik malowania deszczem, a później wdechem i wydechem.
Co to znaczy "malowanie deszczem"?
Wystawia się na monsunowy intensywny deszcz papier wodny o bardzo wysokiej gramaturze, ogromne arkusze, które pokryte są przeróżnymi kolorami tuszów, pigmentów organicznych, akryli, akwareli. Tak przygotowane podłoże pozostawia się na dwa lub trzy dni w kroplach deszczu, który zaczyna proces żłobienia pracy. Dla mnie jest to grawer kropli uderzających o papier. Energia spadającej z wielką siłą wody tworzy kompozycje. To coś nieprawdopodobnego, ponieważ później, gdy obraz wysycha, widać, gdzie spadały krople, które uderzenia były słabsze, a które mocniejsze. W niektórych miejscach kolor jest wypłukany, w innych bardziej nasycony. Fascynujące! Zaczęło się od deszczu, a skończyło na tym, że w 2010 roku pomyślałam: "Skoro maluję deszczem, to może zacznę wykorzystywać oddech? Zaeksperymentuję i zobaczę, co się wydarzy".
I co się wydarzyło?
To było totalne organiczne połączenie z naturą. Przy malowaniu wydechem każda praca jest zaskoczeniem, nad swoją sztuką nie ma się takiej kontroli jak przy wyuczonych technikach, ale ja nie chcę jej mieć. W ten sposób maluję podwodne pejzaże, kwiaty, ogrody. Trzy czwarte organizmu człowieka to woda. To 80 proc. masy, która wypełnia nasze ciała, tak istotna część niemal każdego naszego organu. Jesteśmy z niej stworzeni. To potężny żywioł. Do tego dochodzi słońce, które suszy moje prace. I wiatr. Oraz ziemia, na której stoję, tworząc. Te wszystkie elementy łączą się z sobą, manifestując niezwykle organiczne obrazy.
Wierzy pani, że sztuka może leczyć?
Oczywiście, że tak. Wszystko jest sztuką. Wirtuozerią koloru wokół nas. Wmówiono nam, że kolory szary i czarny są dostojne, eleganckie… A zrobiono to po to, abyśmy tacy właśnie byli: szaro-czarni, niewyróżniający się, zatopieni w tłumie. Ale tak nie jest! Kolor potrafi zmienić aurę danej istoty, potrafi ją chronić, rozświetlać, jest potężnym narzędziem często wykorzystywanym do uleczania traum czy depresji. Proszę zauważyć, co się dzieje, gdy zachodzi i wschodzi słońce. Czy otoczone jest wtedy czernią i szarością? Nie! To poruszająca, przenikająca się gra koloru, różnorodnych form, jest to eksplozja światła, które budzi noc. O poranku to pierwszy promień słońca wszystko porusza i pobudza do życia. Natura to moja najgłębsza inspiracja.
Podczas tegorocznego stypendium w Hiszpanii, które było efektem wręczenia mi Złotego Medalu francuskiego Akademickiego Towarzystwa Zachęty i Edukacji Sztuka–Nauka–Literatura za całokształt twórczości artystycznej w dziedzinie malarstwa i projektowania, przeżyłam kolejną transformacją. To lato było jednym z najgorętszych i nie było łatwo się z tym oswoić, ale kiedy o poranku szłam wybrzeżem, odkryłam miejsce, gdzie skały były zanurzone w oceanie. Stały się moimi pracowniami artystycznymi na blisko trzy miesiące. Odkryłam kilka takich miejsc, które chroniły mnie przed upałami i otworzyły przestrzeń na kreowanie. To doprawdy niezwykłe doznanie móc tworzyć, stojąc w morzu, susząc prace słońcem i wiatrem. Dzięki temu doświadczeniu poczułam ogromną integrację z żywiołami, które zarówno mnie chroniły, jak i były inspiracją do stworzenia cyklu 27 obrazów.
Jestem więc ciekawa, czy chętnie rozstaje się pani ze swoimi obrazami, gdy przechodzą w inne ręce.
Dla mnie ten moment to celebracja, święto, radość. Celebruję każdą istotę, która pojawia się z życzeniem posiadania mojej pracy. Ogarnia mnie wdzięczność. Tworzę w aurze spokoju i harmonii, to jest mi niezbędne. Unikam natomiast komercyjnego podejścia, bo to nie mój świat. Nie jestem osobą, która czeka na coś, na sukces. Od ponad 37 lat z ogromną pasją robię to, co kocham. Idę swoją ścieżką – i już nie pozwalam, aby ktoś nieproszony się na niej pojawił. Kiedy wychodzi się z roli ofiary i zaczyna samostanowić o sobie, to jest ten moment, gdy się myśli: "Ach, jestem wolna!".
Nasz plebiscyt nazywa się #Wszechmocne. Czy w tym, co pani robi, czuje się wszechmocna?
TAK.
Co daje pani moc?
Moc daje mi kreatywność. Moc dają mi moi studenci w Nowym Jorku i artystyczny czas z nimi spędzony. To oni często pokazują mi, jak głęboko można wejść w świat abstrakcji i koloru, to oni zaskakują mnie swoją kreatywnością i wyobraźnią! Sztuka jest dla mnie bez wątpienia jednym z najczystszych i najwyższych elementów szczęścia i życia w harmonii. Jak słońce rozświetla moją drogę do wolności i samostanowienia. Jest mocą samą w sobie. Wypełnia mnie wdzięcznością istnienia, wdzięcznością życia w nieustającej kreacji. Nie sposób ująć to w słowa, dlatego maluję; maluję to, co manifestuje się w moim sercu, poza materią, poza wszelkimi granicami. To niezwykłe móc dostrzec tyle piękna wokół. Wdzięczność, harmonia, ciekawość, kreacja, inspiracja, eksplozja koloru… Taką wybrałam podróż w głąb siebie… W głębię wszechmocy.
Agnieszka Nowinska jest nominowana w plebiscycie #Wszechmocne w kategorii sztuka. Swój głos na artystkę możesz oddać TUTAJ.