Amerykański desant w Jasionce. "Robota nie jest ciężka, piwo tanie, dziewczyny piękne"

Pierwsi żołnierze przylecieli do Jasionki ponad dwa lata temu
Pierwsi żołnierze przylecieli do Jasionki ponad dwa lata temu
Źródło zdjęć: © Agencja Forum | Maciej Gocloń
Katarzyna Pawlicka

25.02.2024 06:00, aktual.: 30.04.2024 18:23

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

"Amerykańskim chłopcom" wszyscy chcą przychylić nieba. Dziewczyny rzucają się na nich, jakby byli ze złota, hotelarze na ich widok zacierają ręce, a restauracje i puby na gwałt zmieniły menu. W Jasionce tylko jednego problemu nie udało się jeszcze rozwiązać - fryzjera na etat, który potrafiłby zrobić afro.

"Oto #TopWP. Przypominamy najlepsze materiały ostatnich miesięcy."

***

Ich starsi poprzednicy walczyli w kampanii włoskiej, na plażach Normandii czy Ardenach. Ci młodsi bili się w Wietnamie, Afganistanie i Iraku. Amerykańscy żołnierze stacjonujący w Jasionce, walczyć - na szczęście - na razie nie muszą. Odstraszanie - to podstawowy cel 82. Dywizji Powietrznodesantowej.

"Desant" na Jasionkę rozpoczął się na początku lutego 2022 roku, około trzy tygodnie przed pełnowymiarową inwazją Rosji na Ukrainę. Wówczas mówiono o kontyngencie liczącym 1,7 tys. żołnierzy. Wiadomo, że od tego czasu jest ich więcej. Ilu? Tajne/poufne ze "względów bezpieczeństwa". "Goście z Ameryki", jak często nazywają ich mieszkańcy Jasionki, Rzeszowa i okolic, zdążyli już jednak wrosnąć w podkarpacki krajobraz.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

- Widzę ich codziennie i zawsze witają mnie uśmiechem - mówi Marcin, który pracuje kilkaset metrów od amerykańskiej bazy w Jasionce. - Mają wtedy zaprawę poranną. Bywa też, że biegają z plecakami wzdłuż ulic lub ćwiczą w pobliskim lesie. No i regularnie bywają w sklepach, restauracjach, barach i pizzeriach.

- Rzeszów stał się dzięki nim bardziej "międzynarodowy". Odżył. Jest więcej ludzi na rynku, zwłaszcza w weekendy. W okolicach centrum można często zobaczyć turystów z USA - myślę, że rodziny przyjeżdżają do nich w odwiedziny. Rozmawiałam kiedyś z jednym żołnierzem na lotnisku Jasionka. Mówił, że mieli duże wątpliwości przed przyjazdem do Polski, bo słyszeli, że jesteśmy rasistami. Na szczęście okazało się, że to nieprawda i byli pozytywnie zaskoczeni - opowiada Angelika Kopycka, która mieszkała w Portugalii i Czechach, a w marcu miną jej cztery lata na Podkarpaciu.

- Mieszkańcy mogliby czerpać więcej korzyści z obecności żołnierzy. W okolicach Rzeszowa jest dużo atrakcji, które spodobałyby się Amerykanom, np. skansen w Kolbuszowej. Właśnie ten amerykański żołnierz mówił, że bardzo chciałby zobaczyć, jak kiedyś ludzie tutaj żyli i w sumie jak mieszkają dziś - dodaje.

W rozmowie z nią i z innymi mieszkańcami Jasionki jak bumerang powraca temat cen, rosnących "przez Amerykanów".

- Nie sądzę, żeby ich obecność była tego powodem. Drożej zrobiło się przecież w każdym mieście, łatwo to porównać - przekonuje Kopycka.

Nie zgadza się z nią Marcin: - Fast foody są droższe nawet o kilkadziesiąt procent. Przy lotnisku powstało nawet kilka food trucków specjalnie z myślą o żołnierzach.

Na terenie samej bazy nie można robić zdjęć
Na terenie samej bazy nie można robić zdjęć© East News | Jakub Kaminski

Amerykanin o Amerykanach

Erik jest z Indianapolis. Do Rzeszowa przyjechał trzy lata temu w odwiedziny do Dominiki, którą poznał dekadę wcześniej przez Internet. Zakochał się. Został. Dziś razem obserwują, jak zmienia się miasto. Mają wielu znajomych "z bazy".

- Pierwsza grupa chce się jakoś wkomponować w Polskę, w miasto, mimo że to dla nich całkiem nowy, nieco egzotyczny świat. Faktycznie korzystają z oferty Rzeszowa, co prowadzi do tarć. Druga grupa izoluje się od miejskiego życia, poznawania ludzi. Zupełnie jakby chcieli zostać niezauważeni. Robią tylko niezbędne zakupy, wracają do bazy i czekają na powrót do domu - zauważa Dominika.

Gdy dopytuję, o co chodzi z tymi "tarciami", podają prosty przykład.

- Czasami udaję, że nie jestem Amerykaninem - mówi Erik. - Żołnierze po kilku piwach potrafią być bardzo głośni, zaczepni w sposób uprzykrzający innym pobyt w pubie czy barze.

- Rzeszów jest bardzo spokojnym miastem, mieszkańcy nie przywykli do tego typu zachowań, więc zdarza się, że mylą je z agresją albo przypisują im taką intencję. Lub po prostu im to przeszkadza - jak mnie czy mojemu narzeczonemu - wyjaśnia Dominika.

- W Stanach alkohol jest dozwolony od 21. roku życia, więc niektórzy młodsi żołnierze mają go w Polsce okazję spróbować po raz pierwszy, a na pewno po raz pierwszy legalnie. Gdybym był w ich sytuacji, też pewnie zdarzałoby mi się pokrzyczeć - śmieje się Erik.

Choć z armią nie ma nic wspólnego, kilkukrotnie odczuł na własnej skórze, "z czym się je" bycie Amerykaninem w Rzeszowie. - Kiedy kupowałem akumulator do samochodu, do sklepu przyszedłem po konkretny, wybrany wcześniej model, a sprzedawca i tak usiłował wcisnąć mi ten trzy razy droższy, mając nadzieję, że zarobi na obcokrajowcu.

- Taksówkarze za przejazd z lotniska pod bazę, a to są 3-4 minuty drogi, żądają czasem niebotycznych kwot, a taki żołnierz nie wie przecież, czy sto złotych to dużo czy mało - wtóruje mu Dominika.

Do chodzenia Amerykanie nie są przyzwyczajeni. W Indianapolis, skąd pochodzi Erik, nie ma autobusów ani nawet chodników. Wszyscy bez wyjątku przemieszczają się samochodami. Taka jest rzeczywistość w większości Stanów.

W wielu restauracjach ceny są - delikatnie mówiąc - umowne.

Erik: - Przekonaliśmy się o tym, kiedy poprosiłem o polskie menu, bo w angielskim żurek został nazwany zupą musztardową. W polskim kosztował o połowię mniej. Podobnie jak wszystkie inne dania.

Tyle, jeśli chodzi o narzekanie.

- Wszystkim się na początku wydaje, że przyjadą do kraju zalanego betonem - dosłownie i w przenośni - Polska uchodzi za nietolerancyjne państwo. Po czasie stwierdzają, że u nas jest dużo bezpieczniej niż w Stanach, życie jest spokojniejsze, oczywiście tańsze, a krzywe spojrzenia czy nieprzyjemne komentarze to pojedyncze incydenty - przekonuje Dominika.

Erik: - Długo się przyzwyczajałem, że jak idę gdzieś po zmroku, a w okolicy nie ma latarni, nikt nie wyskoczy zza krzaków, żeby mnie zaatakować. W Stanach muszę nieustannie uważać na ludzi, którzy mnie otaczają, w Polsce jest odwrotnie - sam muszę się zastanowić nad sobą: czy na pewno odpowiednio się przywitałem, dobrze zachowałem itp.

Żartujemy, że w Rzeszowie i okolicy dziewczyny raczej nie muszą obawiać się oszustw na "amerykańskiego żołnierza" - tych prawdziwych jest tutaj pod dostatkiem.

- Mam dwie koleżanki, które spotykają się z amerykańskimi żołnierzami - jedna z par jest już w oficjalnym związku, druga na razie randkuje. Ich perspektywa jest taka, że warto zbierać różne doświadczenia, jeśli tylko jest okazja, a być może taki związek okaże się lepszy niż te, które mają już za sobą - jak mówią - z marudzącymi Polakami, którzy wszystko wiedzą najlepiej - przyznaje Dominika.

Erik polsko-amerykański taniec godowy obserwuje "na mieście". Chociaż żołnierze do rzeszowskich knajp przychodzą zazwyczaj w cywilu, nietrudno ich rozpoznać. - Dziewczyny dosłownie rzucają się na nich, jakby byli ze złota - śmieje się.

- Może marzą po cichu, że żołnierz zabierze je do Ameryki i będą miały swój "American dream"? - wtóruje mu równie rozbawiona Dominika. I wyprowadza mnie z błędu, gdy zastanawiam się, czy takie związki mają w ogóle przyszłości.

- Amerykanie mają dosyć dużo opcji, żeby tu zostać albo być delegowanym na stałe. Nawet jeżeli nie w Polsce, to w Niemczech, które są częstym wyborem. Poza tym mogą w bardzo młodym wieku przejść na emeryturę i zostać w Europie.

Erik z Rzeszowa nie zamierza wyjeżdżać. To już jest jego drugi dom.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

"Miłe chłopaki. Kupują chyba tylko u nas"

W Jasionce jest sennie, chociaż krajobraz wokół bazy może niepokoić. W końcu niecodziennie widuje się ciężkie, wojskowe maszyny, zasłonięte płoty i piktogramy z przekreślonym aparatem - zakaz robienia zdjęć pod groźbą kary.

O tym, że żołnierze upodobali sobie Biedronkę, a nie jej konkurencję w postaci mniejszych sklepików, słyszę od starszych mieszkanek wsi, z którymi jadę autobusem linii 214 z rzeszowskiego dworca PKS. Dwie pracownice zaczepiam akurat, gdy uzupełniają zapasy alkoholu na sklepowych półkach. Mogą pogadać, ale koniecznie anonimowo, a gdy już zaczną, zarzucają mnie informacjami:

- Częściej piją chyba jednak whisky.

- Ale wódkę też lubią.

- Przekonali się, chociaż moim zdaniem wygrywa whisky.

- I energetyki. Na litry. Podobnie jak colę.

- Czasem jakieś piwa.

- Dużo ich tu przychodzi.

- Niektórych już rozpoznajemy. Stali klienci. Nauczyli się mówić po polsku "dzień dobry" i "dziękuje". Miłe chłopaki. Kupują chyba tylko u nas.

- My też się dzięki nim uczymy, serio. Mobilizacja do nauki angielskiego jest.

- Pyta pani, co jeszcze mają w koszykach? Przede wszystkim gotowce: mrożone pizze, hot-dogi, chipsy.

Warzyw i owoców raczej nie widujemy.

Amerykanie zakupy robią najczęściej w Biedronce
Amerykanie zakupy robią najczęściej w Biedronce© Wirtualna Polska | Katarzyna Pawlicka

Z Biedronki do Zielonego Kompleksu Dwór Ostoya jest jakieś 500 metrów. Przy bramie dwa autokary z tabliczką "NATO" i wetkniętą przy szybie chorągiewką - flagą USA. Tutaj mieszkają amerykańscy cywile, pracujący dla wojska.

- Otoczka, te płoty i maskowanie, budzi niepokój tylko w przyjezdnych. My żyjemy w takiej scenerii już dwa lata, oswoiliśmy się. Podobnie jak z widokiem samych żołnierzy. Zresztą nastawienie do nich od początku było dobre. "Oni są tutaj po to, żebyśmy byli bezpieczni" - to był dominujący pogląd. Dlatego witało się ich miło i sympatycznie, chociaż mundur w połączeniu np. z innym kolorem skóry oczywiście wzbudzał emocje - mówi Karina Guzek-Buk - dyrektor Zielonego Kompleksu Dwór Ostoya.

- Dziś mogę powiedzieć, że żyjemy w symbiozie, poznajemy wzajemnie swoje kultury. Bywają u nas nie tylko żołnierze amerykańscy, ale także - przez wzgląd na bliskość lotniska - ukraińscy, a także dyplomaci w delegacjach.

Pod Ostoyą natykam się na dwa amerykańskie autobusy
Pod Ostoyą natykam się na dwa amerykańskie autobusy© Wirtualna Polska | Katarzyna Pawlicka

Przez żołądek do serca

Na obiady czy kolacje do Ostoyi wpadają też zwykli żołnierze z bazy przy lotnisku Rzeszów-Jasionka. Specjalnie dla nich otwarto nawet drugą restaurację - wyłącznie z fast-foodami. Z kolei cywile spędzili w ośrodku nawet święta Bożego Narodzenia, na które przygotowano dla nich uroczystą kolację.

- Przed tegorocznym tłustym czwartkiem w hotelu umieściliśmy ulotki wyjaśniające ideę święta. Na śniadaniu i w karczmie pojawiły się stosy pączków. Niestety, polski zwyczaj nie podbił amerykańskich serc, bo jeśli idzie o tradycje, są dość samolubni. Niekoniecznie chcą się asymilować. Na pierwszym miejscu zawsze stawiają Amerykę i amerykańskie zwyczaje - ocenia dyrektorka.

Co nie znaczy, że całkowicie unikają polskich smaków. Choć kartę w Karczmie Ostoya trzeba było rozszerzyć o burgery, pizzę i żeberka, dużym powodzeniem cieszą się także schabowy i pierogi - koniecznie te tradycyjne, z ziemniakami i twarogiem. Jeśli chodzi o śniadania: muszą być typowo amerykańskie, najlepiej takie same każdego dnia.

- Jak nie ma bekonu, da się wyczuć niezadowolenie - śmieje się Karina Guzek-Buk, która zauważa, że gościom brakuje także rodzimych przekąsek, np. ciastek z masłem orzechowym, które sprowadzają do Polski ze Stanów.

W hotelowym sklepiku i restauracjach nie może zabraknąć także pitej w ogromnych ilościach coca-coli i podobnych jej napojów gazowanych, z największym naciskiem na ulubione energy drinki.

Jeśli alkohol, to przede wszystkim whisky - najlepiej dobrej jakości. "Na tym nie oszczędzają" - słyszę. Amerykanie polubili też polskie kraftowe piwa, które wybierają znacznie chętniej niż tańsze "koncerniaki".

Pieniędzy na biesiadę nie wydają jednak tak chętnie jak na początku.

- Nie wiem, z czego to wynika. Być może zrozumieli, że mogą spędzić tu nawet kilka lat? - zastanawia się Guzek-Buk.

Karina Guzek-Buk gości Amerykanów
Karina Guzek-Buk gości Amerykanów© Archiwum prywatne

Wszystko musi być "big"

By goście z Ameryki choć w pewnym stopniu zadomowili się na podkarpackiej wsi, konieczne były zmiany także w samym hotelu. Jednoosobowe łóżka trzeba było wymienić na te z materacem o szerokości co najmniej 140 cm. Koniecznie grubym i wysoko osadzonym. Minibarki zastąpiły duże, co najmniej 120-litrowe lodówki, bo wszystko musi być "big".

Wyzwaniem, szczególnie dla przyjezdnych z południowych stanów okazał się polski klimat. Niektórzy doposażyli pokoje w dodatkowe kołdry i koce. Marzną nawet przy klimatyzacji ustawionej na co najmniej 26 stopni. Z kolei w lecie pokoje schładzają drastycznie, czasem nawet do 12 stopni.

- Nie mają w zwyczaju wietrzenia pomieszczeń. Boją się spać przy otwartych oknach. Nie czują się wtedy bezpiecznie. Bronią się przed tym - słyszę.

Jest jeden problem, którego w Jasionce jeszcze nie rozwiązano do końca. Nie tak łatwo było znaleźć specjalistę, który potrafiłby odpowiednio zająć się włosami Afroamerykanów i Afroamerykanek (wśród mieszkających w Ostoyi gości są także kobiety). Ostatecznie udało namierzyć fryzjera, który dojeżdża teraz do hotelu raz w miesiącu. Zdecydowanie częściej kompleks odwiedzają kurierzy z paczkami z Amazona.

- Rzeczy mają mnóstwo, ubrań niesamowitą masę, przede wszystkim butów i perfum, i wciąż zamawiają kolejne - Karina Guzek-Buk nie kryje poruszenia. - Zwłaszcza, że nie mają problemu, by zupełnie nowy ciuch z metką czy nieużywane buty wyrzucić do kosza, gdy tylko dojdą do wniosku, że zwrot się nie opłaca.

Trudno powiedzieć, czy to kwestia kulturowych przyzwyczajeń czy po prostu zmęczenia i przeciążenia - Amerykanie pracują zazwyczaj ok. 12 godzin na dobę, siedem dni w tygodniu.

Jak ocenia Guzek-Buk, na co dzień brakuje im kontaktów z innymi ludźmi. Chętnie wdają się w pogawędki z pracownikami, a o powodzeniu tych rozmów często decyduje akcent.

- Nawet osoby, które bardzo dobrze mówią po angielsku, miewają problem ze zrozumieniem niektórych z nich. Ale traktujemy te small-talki [niezobowiązujące pogawędki - red.] jako naukę angielskiego - mówi dyrektorka Ostoyi.

Polska i amerykańska flaga na terenie Kompleksu Ostoya
Polska i amerykańska flaga na terenie Kompleksu Ostoya© Wirtualna Polska | Katarzyna Pawlicka

"Właściciele poczuli dolary"

Ustaliłam już, że wątkiem najczęściej pojawiającym się w rozmowach z mieszkańcami Jasionki, Rzeszowa i okolic, były rosnące ceny. Nie inaczej było w przypadku Kariny Guzek-Buk.

- Jak tylko pojawili się Amerykanie, ceny faktycznie wzrosły. Zaszalały okoliczne sklepy, a także restauracje na rzeszowskim rynku. Mówiąc wprost: właściciele poczuli dolary - mówi dyrektorka. - Na pewno różnicę dało się odczuć, jeśli chodzi o napiwki - to był dobry okres dla kelnerek czy pokojówek. I czas, gdy w pubach przesiadywało mniej Polaków, a więcej gości ze Stanów. Dzisiaj ceny trochę się uspokoiły, podobnie jak żołnierze, którzy nie imprezują już na mieście tak hucznie i często.

Lokal Locanta Pizza Kebab oddalony jest od bazy o jakieś dwa kilometry. Słychać polski i angielski. Gdy mówię, że chciałabym porozmawiać o amerykańskich żołnierzach, słyszę "nie jest pani pierwsza". Po namowach dosiada się do mnie jedna z kelnerek i wyjaśnia mi tajemnicę tego, że w środku jest nieco pustawo.

- Nauczyli się, że wygodniej zamówić jedzenie telefonicznie lub przez aplikację i tych dowozów mamy naprawdę mnóstwo. Czasem nawet musimy odmawiać, bo mimo zwiększonego składu i dobrych chęci, na jedzenie trzeba byłoby czekać ponad dwie godziny - śmieje się dziewczyna.

- Poza tym zadomowili się na tyle, że zazwyczaj chodzą w cywilnych ubraniach, nie rzucają się w oczy, zwłaszcza, jak mówią niewiele, a tutaj przychodzą przede wszystkim zjeść. Więcej nieprzyjemnych sytuacji jest z Polakami niż z nimi. Oni są bardzo sympatyczni, uśmiechnięci - zapewnia kelnerka.

Żołnierze chętniej zamawiają jedzenie na wynos
Żołnierze chętniej zamawiają jedzenie na wynos© Wirtualna Polska | Katarzyna Pawlicka

Zmieniło się jeszcze jedno: - Na początku w ogóle nie patrzyli na ceny i wydawali pieniądze lekką ręką. Dzisiaj już tak nie jest, cena ma dla nich znaczenie.

Locanta, podobnie jak inne restauracje i bary z okolicy, poszerzyła ofertę biorąc pod uwagę preferencje przyjezdnych. - Bardzo lubią pierogi. Absolutny hit to ruskie z posypką, a poza tym dania amerykańskie: przede wszystkim stripsy z kurczaka i burgery. Widać, że fast foody to ich kuchnia.

Chłopcy z Irish Pubu

Z Jasionki w niecałe 20 minut dojeżdżam do Rzeszowa. Wiem, gdzie powinnam się kierować. "Amerykanie przesiadują w Lord Jacku i Irish Pubie. W weekendy to 90 proc. ich klienteli" - podpowiada Grzegorz w odpowiedzi na jeden z moich postów na facebookowych grupach dla mieszkańców.

Irish Pub w Rzeszowie - Amerykanie często tu bywają
Irish Pub w Rzeszowie - Amerykanie często tu bywają© Wirtualna Polska | Katarzyna Pawlicka

Angielski słychać w obu lokalach, ale żołnierzy chętnych na rozmowę znajduję w tym drugim.

Trevor jest tu pierwszy raz, rozgląda się z zaciekawieniem. Wystrój mu się podoba. Przyszedł z kolegą - stałym bywalcem, bo szuka miejsca, w którym mógłby zorganizować w nadchodzący weekend imprezę urodzinową. Kończy 22 lata. Ma przyjść 30-40 osób. Wyłącznie koledzy z bazy, bo Trevor nikogo innego w Polsce jeszcze nie zna.

- Ale w weekend na pewno pozna - to włącza się Mike. Jest znacznie śmielszy i zaznajomiony z nocnym życiem Rzeszowa. W Polsce mu się podoba. Robota nie jest ciężka, piwo tanie, a dziewczyny piękne. Mike uśmiecha się cały czas, nie może usiedzieć w miejscu. Kręci się tak, że sam zajmuje całą kanapę.

Trevor nie jest aż takim optymistą jak kumpel: - Jest w porządku, ale tęsknię za domem.

Nie odczuwa potrzeby zawierania w Polsce znajomości. - Nie szukam tu żony - teraz lekko się uśmiecha. - Chcę po prostu zrobić, co do mnie należy, a życie osobiste układać sobie w ojczyźnie.

Menu po angielsku to w Rzeszowie powoli już norma
Menu po angielsku to w Rzeszowie powoli już norma© Wirtualna Polska | Katarzyna Pawlicka

Ożywioną dyskusję prowadzi też trzech chłopaków w najdalszym zakątku pubu. Mówią po angielsku, ale zastanawiam się, czy podchodzić, wyglądają bardzo młodo. Ubrani w dresowe spodnie i kolorowe koszulki. Dałabym im po 17 lat. W rzeczywistości są nieco starsi i faktycznie stacjonują w Jasionce.

- Najbardziej przeszkadza mi pogoda - mówi Josh. A to ciekawe, bo na stopach ma crocsy, ale włożył do nich skarpetki. Pochodzi z południa i nawet łagodna polska zima jest dla niego trudna do zniesienia. - Szczególnie, że zaprawy i treningi odbywają się na zewnątrz, a i w namiocie trudno się ogrzać - wyjaśnia.

Do Irish Pubu zaglądają często, raczej na piwo czy dwa, rzadziej na większe imprezy. - To jednak jest kawałek od bazy, a musimy być przecież w dobrym stanie, żeby bezpiecznie wrócić - słyszę. Z bójkami między Polakami i Amerykanami się nie spotkali. - Czasami trafią się krzywe spojrzenia lub nawet jakaś zaczepka, ale to zawsze późnym wieczorem lub w nocy, nigdy w ciągu dnia - wyjaśnia Michael.

On jako jedyny z tej trójki umówił się kilka razy z Polkami, "niezobowiązująco, na kawę czy piwo, dla zabicia nudy". Zapewnia, że było fajnie, tyle że na poważny związek jest zdecydowanie za młody - nieważne czy w Polsce, czy w Ameryce.

Jeden z żołnierzy w irish Pubie
Jeden z żołnierzy w irish Pubie© Wirtualna Polska | Katarzyna Pawlicka

Katarzyna Pawlicka, dziennikarka Wirtualnej Polski

*Z badania przeprowadzonego przez IBRiS w 2022 roku na zlecenie "Rzeczpospolitej" wynika, że aż 87,6 proc. badanych dobrze oceniło decyzję USA o ulokowaniu w Polsce dowództwa korpusu armii amerykańskiej, który zabezpiecza wschodnią flankę NATO. Przeciwnego zdania było ledwie 6,9 proc. respondentów. Pozostali nie mieli zdania.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Zobacz także