Anastasia Mackewich: "Kiedy śpiewam, wszyscy mnie widzą i słyszą. Mogę dać im to, co chciałabym powiedzieć"
Anastasia Mackewich jest w połowie Polką, w połowie Białorusinką. Wychowała się na Białorusi, jednak po liceum podjęła decyzję o przeprowadzce do kraju ojca, żeby rozwinąć karierę muzyczną.
22.01.2020 | aktual.: 22.01.2020 19:43
Anastasia Mackewich była rozpoznawalna w branży muzycznej na Białorusi. Grała w Teatrze Dramatycznym, koncertowała w Filharmonii Narodowej, w Teatrze Muzycznym w Mińsku. Czasem występowała w klubach jazzowych, a po koncertach udawała się na pogawędkę ze słuchaczami, którzy dziękowali jej za umilenie wieczoru. Wszystko to nazywa jednak "koncercikami", bo prawdziwą karierę muzyczną planowała rozpocząć w Polsce. Jak zaznacza, jest w swojej dziedzinie profesjonalistką i zamierza dążyć do tego, by stać się jedną z czołowych śpiewaczek operowych. Życie w Polsce nie wygląda jednak tak kolorowo, jak się tego spodziewała.
Klaudia Kolasa, WP Kobieta: Dlaczego zdecydowałaś się wyjechać do Polski?
Anastasia Mackewich, śpiewaczka operowa: Chciałam wyjechać, bo po pierwsze nie podoba mi się, jak wygląda Białoruś. Ekonomia jest w słabym stanie, ludzie nie są tam szczęśliwi. Po drugie, najważniejszym powodem mojego pobytu w Polsce jest to, że moi rodzice są klasycznymi muzykami. Moja matka jest pianistką, a ojciec skrzypkiem, ja jestem śpiewaczką operową.
Czyli powodem byli rodzice?
Chodzi raczej o to, że na Białorusi nie miałam możliwości rozwijania kariery. Ale widzisz, przyleciałam tu i okazało się, że tu też nie bardzo mam taką możliwość.
Jak wygląda sytuacja muzyków na Białorusi?
Muzycy są tam bardzo biednymi ludźmi. Kiedy tam mieszkałam, myślałam, że załatwianie sobie posad "po znajomości" funkcjonuje jedynie na terenie byłej Unii Sowieckiej. Okazało się, że niestety tutaj też tak jest. Choć trochę lepiej niż u nas.
Czego oczekiwałaś po przylocie do Polski?
Miałam plan pójść na Uniwersytet Muzyczny. Dostałam się za drugim razem i teraz kończę magisterkę.
Miałaś okazję już występować?
Miałam. To jest bardzo bolesny temat. W Mińsku śpiewałam w Teatrze Dramatycznym. To było bardzo ciekawe doświadczenie. Miałam też dużo koncertów, wypracowałam już swoje imię, byłam rozpoznawalna. Głównie przez to, że moi rodzice są tam jednymi z najlepszych muzyków klasycznych. Jak przyjechałam tutaj, zaczęłam od zera.
Co jest najtrudniejsze w śpiewaniu?
Niestety w naszym zawodzie, jak ktoś ma większy potencjał, to musi pracować nad nim bardzo długo. Ja teraz mam 26 lat i dopiero czuję, że mam 99 proc. gotowości przystąpienia do zawodu. Poza tym sąsiedzi bardzo narzekają na próby. Zarówno w Mińsku, jak i Polsce. Tutaj też miałam kilka takich sytuacji. Sąsiadka waliła w ścianę, żebym przestała śpiewać, a kiedy inny sąsiad słuchał głośno telewizji, to jej nie przeszkadzało.
Czułaś presję, że musisz być najlepsza?
Cały czas, to trwa do dziś. To wszystko wpłynęło na moją samoocenę. Nawet teraz, choć rozumiem, że nie muszę czegoś robić, to gdzieś wewnątrz czuję, że jednak muszę. To autoagresja. Sama wymagam od siebie więcej niż trzeba. Gdy ta odpowiedzialność zeszła z rodziców, to przeszła na mnie.
Zobacz także: Eman Salama pomaga kobietom na całym świecie. "Jesteśmy takie same. Mamy te same hormony, te same emocje"
A co jest najtrudniejsze w byciu śpiewaczką operową w Polsce?
Nasi profesorowie, kiedy zaczynali swoje kariery, mieli praktyczne zajęcia na scenie. My tego nie mamy. Kiedy kończymy uczelnię, możemy pracować gdziekolwiek, choćby w kawiarni. Więc teraz każdy traktuje każdego jak konkurencję. Ciężko zaprzyjaźnić się z ludźmi, bo czuć to napięcie. Kiedy poznajemy ludzi o tej samej barwie głosu, wiemy, że musimy być ostrożni.
Jak odnajdujesz się w białoruskiej społeczności tutaj, a jak wśród Polaków?
Nawet nie mam tu aż tak dużo znajomych z Białorusi. Kilka osób, a i tak nie nazwałabym ich przyjaciółmi. Nie ma czegoś takiego jak diaspora. Albo ja w niej nie jestem. Teraz stoi przede mną kwestia przynależności do jakiejś nacji, bo jestem w połowie Polką, w połowie Białorusinką, i nie czuję się ani jedną, ani drugą. Irytuje mnie to. Generalnie nie jestem przyjęta ani na Białorusi, ani tutaj, i to jest problem.
Jak się tu czujesz?
Przez pierwsze dwa lata czułam takie oddzielenie z powodu mojego akcentu, z powodu mojej narodowości. Przez akcent dlatego, że byłam traktowana bardzo surowo przez moją uczelnię. Mieliśmy zajęcia z aktorstwa, a aktor w Polsce nie może mieć akcentu.
Uważam, że to też przeszkadza mi osiągnąć sukces w zawodzie w Polsce. Jak na castingu staję ja i dziewczyna z Polski, to zwykle wybierana jest dziewczyna z Polski. Bez znajomości jest ciężko. Na przesłuchaniach nie przepuszczają mnie dalej. Myślę, że wpływa na to mój paszport. Teraz spróbuję swoich sił w Londynie. Bo szczerze mówiąc, jeśli chcę robić karierę, to muszę próbować w Londynie, w Niemczech. W Polsce wszystko jest dla mnie zamknięte. Nikt nie mówi tego otwarcie, ale wciąż coś jest nie tak.
A jak wygląda twoja codzienność?
Zdarza się, że gdy rozmawiam z mamą po rosyjsku przez telefon, czasem słyszę takie nieprzyjemne komentarze w autobusie czy tramwaju. Gryzie mnie to, bo jedyne, dlaczego nie jestem traktowana jako Polka, to dlatego, że mieszkałam na Białorusi i rozmawiałam po rosyjsku. Znam wiele osób stąd, które są w połowie Polakami, ale dorastali tutaj i nie mają akcentu. Są traktowani lepiej.
Co najbardziej lubisz w śpiewaniu?
Często słyszę od ludzi, że mój głos pomaga, że moje śpiewanie leczy. Dla mnie to bardzo ważne. A sam proces śpiewania jest kojący i terapeutyczny. Jako dziecko czułam się lepiej, kiedy było mi smutno i zaczynałam śpiewać. Bardzo lubię też scenę. Od dziecka cierpię, że ludzie mnie nie słyszą. Nigdy nie byłam bardzo towarzyską osobą. Kiedy śpiewam, wszyscy mnie widzą i słyszą. Mogę dać im to, co chciałabym powiedzieć.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl