Ani frytki, ani ślimaki
Jeżeli statystyczny Polak da szansę francuskiej i belgijskiej kuchni, czyli przeżyje od śniadania do kolacji, to na pewno nie będzie żałował. Ale uprzedzamy - to duże wyzwanie...
Jeżeli statystyczny Polak da szansę francuskiej i belgijskiej kuchni, czyli przeżyje od śniadania do kolacji, to na pewno nie będzie żałował.
Śniadanie tonie w litrach kawy...
Ale to duże wyzwanie. Zwłaszcza we Francji, gdzie śniadanie tonie w litrach czarnej kawy, a mały rogalik oraz superdietetyczne płatki są skromnymi dodatkami. Francuzom to odpowiada, natomiast zgłodniali Polacy po kilku godzinach muszą wybrać się do baru z naleśnikami, albo goframi. I może dobrze, bo francuskie les crepes w niczym nie przypominają grubych, polskich naleśników z serem czy powidłami. Są cieniutkie, z bitą śmietaną i truskawkami, albo małżami - przepyszne. Późnym popołudniem lub wczesnym wieczorem we francuskim domu zaczyna się ucztowanie. Francuzi przygotowują obiad z czterech dań, co akurat nie musi wprawiać Polaków w konsternację. Wszystkie potrawy przyrządza się ekspresowo, na bazie półproduktów lub gotowych dań kupowanych w supermarketach.
Polacy przy tak suto zastawionym stole czują się znakomicie. Tylko jedna rzecz może ich wprawiać w przygnębienie - brak herbaty. Na stołach królują karafki z wodą. Prośby o gorącą kawę, herbatę, wywołują zdziwienie, czasem zaniepokojenie, czy aby nie boli nas żołądek. Ale czy po porach w śmietanie, mięsie w sosie pieprzowym z pieczonymi placuszkami ziemniaczanymi i ciasteczku z budyniem może cokolwiek boleć? Na koniec na stół wjeżdża deska z serami oraz wino. Częściej białe niż czerwone. Po takim obiedzie pozostaje już tylko nocna rundka po kafejkach. To taki francuski zwyczaj: w pubie pije się piwo, w innej kawiarence capuccino z ekspresu. Nigdy nie spędza się całego wieczoru w jednym lokalu.
SKORZYSTAJ Z NASZYCH PRZEPISÓW
Podgrzewane knajpy pod gołym niebem
Idealnym miejscem do "knajpianego łażenia" jest Bruksela. Zwłaszcza przy słynnym placu Grand Place. To tutaj jest podgrzewana ulica z otwartymi pod gołym niebem przez cały rok restauracyjkami, gdzie kelnerzy we wszystkich możliwych językach świata, także po polsku, zapraszają do środka. Na ślimaki polane gorącym masłem, krokiety z krewetkami lub chrupiące frytki - narodową potrawę Belgów. Brukselczycy je uwielbiają, opracowali nawet specjalną recepturę ich przyrządzania, czyli dwukrotne smażenie. Po pierwszym frytki są dokładnie osuszane i drugi raz wrzucane do gorącego oleju - dzięki temu robią się chrupiące i wydają się mniej tłuste, niż te serwowane w Polsce.
Smak indywidualnie przyrządzonej praliny
Ale ani frytki, ani ślimaki, nawet gofry, nie są tak rewelacyjne w Brukseli, jak piwo i czekoladki. Te ostanie uznano za najlepsze na świecie. Najbardziej znane, to te produkowane przez Wittamera i Neuhausa. Czekoladowe rodziny mają już ponadwiekową tradycję i olbrzymie salony w największych miastach świata. Kupowanie u nich orzechowych, miętowych albo kremowych pralin, to prawdziwy rytuał. Każda czekoladka jest osobno pakowana, klient ma prawo skomponować także własne nadzienie i taka czekoladka natychmiast zostanie przyrządzona. Na koniec smakołyki trafiają do pudełeczka przypominającego małe dzieło sztuki.
400 gatunków piwa warzonego w Belgii, to nie przypadek. Oni je uwielbiają i znają się na złocistym napoju. Bardzo popularne są piwa owocowe, np. kriek, wytwarzane z kwaśnych wiśni. Są też lekkie, białe pszeniczne piwa, które rewelacyjnie smakują z plasterkiem cytryny.
SKORZYSTAJ Z NASZYCH PRZEPISÓW