Anna Walentynowicz – przyjaciółka pokrzywdzonych
Czas stanu wojennego oznaczał dla niej internowanie, a potem, 9 marca 1983 roku, skazanie za organizowanie strajku w grudniu 1981 roku. Sąd w Grudziądzu wymierzył jej 1,5 roku więzienia. Na rozprawę przyjechał Lech Wałęsa. Miało to pokazać jedność związku w czasie prześladowań
09.03.2016 | aktual.: 09.03.2016 18:55
Jacek Kuroń, choć ich drogi w pewnym momencie się rozeszły, cenił ją bardzo aż do końca swojego życia. Napisał o niej w „Autobiografii” tak: „Nie ma w niej nic z pozy. Chłopskie dziecko, które całą noc się modliło, żeby przyjęli je do stoczni. A potem żarliwa działaczka ZMP, przodownica pracy, której portret wisiał przed bramą. Społecznica naturalna, z głębokim przekonaniem, że o ludzi trzeba walczyć, z ludźmi trzeba być. Walcząca samotnie. W czasie strajku w 1970 gotowała jedzenie robotnikom. Zawsze skora do niesienia tej najprostszej pomocy, pozamiatania, umycia schodów”.
Andrzej Gwiazda, z którym przyjaźniła się wiele lat, kilka dni po jej tragicznej śmierci, podkreślał w okolicznościowym wspomnieniu: „Była osobą głęboko wierzącą i ta wiara ją chroniła. Była wierna niezłomnym zasadom i nigdy od nich nie odstępowała, niezależnie od proponowanych jej apanaży i od ceny, jaką musiała za to zapłacić”.
„Pieniądze przekażcie biednym”
Ona sama, mimo iż do końca życia borykała się z bardzo poważnymi kłopotami materialnymi, do pieniędzy nigdy nie przykładała wielkiej wagi. Odmówiła przyjęcia datków od blogerów, którzy chcieli zorganizować jej benefis z okazji 80. urodzin. „Nigdy nie obchodziłam urodzin, to i teraz nie chcę. Zebrane pieniądze przekażcie biednym lub powodzianom” – mówiła zirytowana.
Anna Walentynowicz, „Anna Solidarność” całe życie poświęciła innym. Płaciła za to wysoką cenę.
Życie nigdy jej nie rozpieszczało. Jej świat zawalił się, gdy miała zaledwie 10 lat. Ojciec zginął, walcząc z Niemcami we wrześniu 1939 roku. Niedługo po tym na zawał serca zmarła jej matka, a sowieci (mieszkała na zajętych przez nich kresach – w Równem) aresztowali starszego brata – Andrzeja. Nigdy więcej już go nie widziała. Zaginął na zawsze.
Ania została sama. Później, przygarnięta przez obcych ludzi, znalazła się, w 1941 roku, pod Warszawą. To stąd przeniosła się w okolice Gdańska, gdzie początkowo pracowała w gospodarstwie rolnym, a potem w piekarni i w fabryce margaryny.
W listopadzie 1950 roku zapisała się na kurs spawacza (przed wojną ukończyła zaledwie cztery klasy szkoły powszechnej), po którym trafiła do Stoczni Gdańskiej. Tu szybko dała się poznać jako przodownica pracy – wyrabiała 270 proc. normy. W nagrodę została wysłana, w sierpniu 1951 roku, na zjazd młodzieży do Berlina.
Na celowniku bezpieki
Na wzorcowym, z punktu widzenia władz komunistycznych, życiorysie pierwsze rysy pojawiły się, gdy Walentynowicz, już jako działaczka Ligi Kobiet, zaczęła zabiegać o prawa pracowników. Zaczął się wówczas nią interesować Urząd Bezpieczeństwa.
Ciężka praca spawacza po kilku latach zrujnowała jej zdrowie i zmusiła (renty wziąć nie chciała) do przekwalifikowania się na suwnicową. To właśnie na tym stanowisku po raz pierwszy chciano ją wyrzucić z pracy. Było to w roku 1968, gdy Anna Walentynowicz domagała się wyjaśnienia defraudacji pieniędzy z funduszu zapomogowego. W obronie koleżanki stanęła jednak cała załoga wydziału W-3, i Walentynowicz pracę zachowała.
Wciąż jednak była „krnąbrna i niepoprawna”. Wzięła udział w robotniczym proteście w grudniu 1970 roku, a po kilku latach, w 1978 roku, zakładała Wolne Związki Zawodowe. Działała jawnie, mimo że spotykało ją wiele prześladowań. Jej mieszkanie, w którym zorganizowała punkt kontaktowy WZZ, było wielokrotnie przeszukiwane przez Służbę Bezpieczeństwa, a ona sama zatrzymywana na 48 godzin.
Za niezależną działalność grożono jej także wyrzuceniem z pracy. W końcu doszło do tego: 8 sierpnia 1980 roku – na pięć miesięcy przed emeryturą - została dyscyplinarnie zwolniona ze Stoczni Gdańskiej.
To właśnie zwolnienie pani Ani, jak ją powszechnie nazywano, stało się głównym powodem rozpoczętego 14 sierpnia strajku, który zakończył się powstaniem NSZZ „Solidarność”.
„Nie wolno sprzymierzać się z wrogiem”
„To nie był przypadek, że osoba Ani Walentynowicz stała się powodem rozpoczęcia strajku. Ania nie była zwykłym, szeregowym pracownikiem stoczni, o którego upomnieli się koledzy. Była znaczącym działaczem opozycji demokratycznej i bardzo ważnym członkiem Wolnych Związków Zawodowych. Zanim jeszcze przystąpiła do WZZ, była już powszechnie znana w zakładach przemysłu okrętowego (związanych ze stocznią), bo pomagała innym, broniła ich i sprzeciwiała się wszelkim szalbierstwom. Pisała świetne artykuły, w każdej sytuacji znajdowała odpowiednie słowa, żeby przemówić, niezależnie – czy stawała wobec głowy państwa, czy wśród kolegów na hali” – wspominał po latach Andrzej Gwiazda.
Przywrócona do pracy, na żądanie załogi, Walentynowicz wzięła udział w proteście, stając się wkrótce jedną z głównych postaci nowego związku. Od początku także skonfliktowała się z Lechem Wałęsą, którego znała jeszcze z czasów WZZ.
Spór tlił się przez cały okres legalnego funkcjonowania „Solidarności” – aż do 13 grudnia 1981 roku. Stan wojenny przytłumił konflikt. Anna Walentynowicz uważała, że w tak trudnej sytuacji trzeba zachować jedność.
„Chcą nas skłócić, podzielić, osłabić. Bez względu na to, kim jest Wałęsa – nie wolno nam teraz sprzymierzać się z wrogiem” – stwierdziła w 1982 roku, po otrzymaniu grypsu z kopiami dokumentów TW „Bolka”.
Czas stanu wojennego oznaczał dla Walentynowicz internowanie, a potem, 9 marca 1983 roku, skazanie za organizowanie strajku w grudniu 1981 roku. Sąd w Grudziądzu wymierzył jej 1,5 roku więzienia w zawieszeniu. Na rozprawę przyjechał Lech Wałęsa. Miało to pokazać jedność związku w czasie prześladowań.
Anna Walentynowicz do więzienia trafiła ponad rok później – 4 grudnia 1983 roku – za próbę wmurowania tablicy upamiętniającej górników kopalni „Wujek”. Z zakładu karnego w Lublińcu zwolniono ją w kwietniu następnego roku. Nie był to koniec jej kłopotów z wymiarem sprawiedliwości w PRL. 5 kwietnia 1984 roku ze względu na zły stan zdrowia oskarżonych sąd w Katowicach odroczył na czas nieokreślony proces Anny Walentynowicz i Ewy Tomaszewskiej (późniejszej działaczki PiS) aresztowanych pod zarzutem zorganizowania manifestacji w grudniu 1983 roku pod krzyżem przy kopalni „Wujek” w Katowicach.
Choć schorowana, Walentynowicz nadal uczestniczyła jednak w akcjach skierowanych przeciwko władzy komunistycznej. Była m.in. inicjatorką protestu głodowego po zabójstwie ks. Jerzego Popiełuszki, który przeprowadzono w krakowskiej parafii ks. Adolfa Chojnackiego, duchownego od lat związanego z opozycją demokratyczną.
Nowa Polska okazała się macochą
III Rzeczpospolita nie zachwyciła działaczki „Solidarności”. Krytykowała nierozliczenie dawnej władzy, a także pazerność jej następców. Brała stronę wykluczonych, którzy nie potrafili znaleźć się w nowej rzeczywistości, także, choć nie tylko, z przyczyn ekonomicznych.
Walczyła także o prawdę. Nawet, gdyby miała być ona najtrudniejsza. Także dla niej. W lipcu 2006 roku gdański Instytut Pamięci Narodowej ujawnił, że Annę Walentynowicz inwiligowało, i to jeszcze przed stanem wojennym, ponad stu funkcjonariuszy i tajnych współpracowników Służby Bezpieczeństwa. W 1981 roku SB planowało jej zabicie przez zniszczenie organizmu mieszaniną leków.
Wtedy udało jej się przeżyć. Zginęła 10 kwietnia 2010 roku, wraz z 95 innymi ofiarami katastrofy smoleńskiej.
Witold Chrzanowski