ModaAnna wychodzi z mody

Anna wychodzi z mody

Wintour ma opinię jednej z najbardziej wpływowych kobiet na amerykańskim rynku mody, a media z powodu jej despotycznych skłonności nazywają ją Editrix.

Anna wychodzi z mody
Źródło zdjęć: © AFP

11.02.2009 | aktual.: 29.05.2010 21:31

Wintour ma opinię jednej z najbardziej wpływowych kobiet na amerykańskim rynku mody, a media z powodu jej despotycznych skłonności nazywają ją Editrix. Anna Wintour, szefowa "Vogue'a", najbardziej wpływowy autorytet w świecie mody, może stracić swój magazyn. Już nie nadąża za trendami. Chyba że trendy jest wejście do polityki.

Wydawnictwo Conde Nast nie zamierza przedłużyć kontraktu z 59-letnią Anną Wintour, redaktor naczelną "Vogue'a" - taka plotka krąży od kilku tygodni na salonach i za kulisami pokazów. Sensacyjka dla wielbicieli mody i nowojorskiej socjety? Nie tylko, bo taką możliwość poddały analizie poważne dzienniki, między innymi "The New York Times" oraz brytyjskie "The Guardian" i "The Independent". Wintour ma opinię jednej z najbardziej wpływowych kobiet na amerykańskim rynku mody, a media z powodu jej despotycznych skłonności nazywają ją Editrix (połączenie słów editor, czyli redaktor, z dominatrix, co, delikatnie mówiąc, oznacza dominującą partnerkę). Była pierwowzorem postaci apodyktycznej i wrednej Mirandy Priestly z książkowego oraz filmowego hitu "Diabeł ubiera się u Prady".

Jej potencjalne odejście z "Vogue'a" to jeden z aspektów sprawy. Inny to debata nad przyszłością magazynów modowych w ogóle. Gdy w 1988 roku Wintour przejęła ster rządów w swoim piśmie, sytuacja była podobna do obecnej: w USA panowała recesja, "Vogue" był nudnawy, a jego pozycji zagrażała amerykańska edycja "Elle". Na pierwszej okładce, za którą odpowiadała Wintour, pojawiła się modelka ubrana w dżinsy za 50 dolarów oraz marynarkę Christiana Lacroix wartą 20 razy więcej. Tak redaktorka zakomunikowała światu swoją misję: trafić do jak największej liczby odbiorców, promując zarazem elitarnych projektantów, drogie materiały i luksusowe dodatki.

W ciągu kilku lat Anna zrobiła z "Vogue'a" najpopularniejszy magazyn lub - jak chcą niektórzy - wręcz biblię mody o miesięcznym nakładzie 1,2 miliona egzemplarzy, a także silną markę przyciągającą reklamodawców, najlepszych fotografów oraz modelki. Obecność na łamach magazynu oznaczała prestiż i nierzadko zapowiadała sukces. "Vogue"stał się potęgą i wyznaczał nie tylko trendy, ale także sposób prezentowania mody. Dziś z okładki lutowego "Vogue'a" uśmiecha się Blake Lively, aktorka znana z serialu "Plotkara". To znak czasu, bo dla dziewczyn to ona i jej koleżanki z planu są wyroczniami w sprawach mody, a nie pismo Wintour. Ta okładka wydaje się desperacką próbą pozyskania młodszych czytelniczek oraz ironicznym, choć pewnie niezamierzonym, komentarzem do sytuacji redaktor naczelnej, bo na temat jej przyszłości krąży właśnie mnóstwo plotek. Kryzys finansowy, kłopot z dotarciem do młodszych odbiorców, rosnąca konkurencja stron internetowych to tylko kilka zmartwień, jakie nękają pisma o stylu i urodzie. -
Nadeszły ciężkie czasy, ale dzięki temu zyskamy pazur i stworzymy wspaniałe magazyny - przekonywała Wintour w grudniu. Przypływ inwencji przyda się samej Annie, ponieważ traci czytelniczki i reklamy, których liczba jest często wyznacznikiem sukcesu pisma. Według danych Audit Bureau of Circulation styczniowy numer "Vogue'a" miał o 44 procent mniej reklam niż rok wcześniej. Inne magazyny też straciły, ale nie aż tyle. W opinii ekspertów z błyszczących stron wieje nudą. "Vogue" stał się przewidywalny - przekonuje modowa felietonistka Cathy Horyn z "The New York Timesa", która od lat analizuje pozycję i posunięcia Wintour. Pojawiają się materiały o paniach z socjety, lecz nie bardzo wiadomo, dlaczego te panie miałyby nas interesować.

Czytelniczki także narzekają: w Internecie pojawia się coraz więcej opinii, że dobór tematów i nagłówki upodabniają "Vogue'a" do pism z niższej półki, a na okładkach magazynu pojawiają się wciąż te same gwiazdy. "Vogue" nie wie też, jak zareagować na kryzys finansowy. Wintour wysłała swoją redaktorkę na świąteczne zakupy do Targetu oraz Wal-Martu (sieć tanich supermarketów), co w piśmie promującym luksus i jakość jest szczytem obciachu. Koncepcja "Vogue'a", jaką wypracowała Wintour, jest dziś po prostu coraz mniej adekwatna do potrzeb czytelniczek.

- Bo te są już wyrobione modowo, nie potrzebują biblii - mówi Anna Jurgaś, redaktor naczelna pisma "Viva! Moda". "Vogue" symbolizuje pewien snobizm i aspiracje, tymczasem ludzie potrzebują dziś bardziej przyjaznych i praktycznych pism, jak "Elle", które z czytelniczkami buduje kumpelskie relacje. Anna Jurgaś dodaje, że pismu przydałoby się wsparcie internetowe. Na tym polu Wintour faktycznie przegrywa, bo jej strona www.style.com odnotowuje spadek liczby odwiedzających. Odwrotnie niż konkurencja. "Vogue" przegapił jeszcze jedną szansę na zdobycie popularności - gdy odrzucił propozycję współpracy z programem "Projekt: wybieg", czyli "Idolem" dla kreatorów mody. Patronem show został magazyn "Elle", a Wintour wolała inwestować w "Men's Vogue", "Vogue Living" oraz imprezę Fashion Rocks. Pomysły te, choć pasujące do wizerunku pisma, okazały się jednak chybione. W 2008 roku Conde Nast zawiesiło Fashion Rocks, zlikwidowało "Vogue Living", a "Men's Vogue" dodaje do głównego wydania pisma dwa razy w roku. Anna
przestała ryzykować i iść do przodu, być może nawet dostała zadyszki - w końcu ściga się w swojej branży już 35 lat.

Jej droga na szczyt zaczęła się w Wielkiej Brytanii. Ojciec Anny, redaktor brukowca "Evening Standard", Charles Wintour, załatwił córce pierwszą pracę związaną z modą w kultowym butiku Biba. Wintour po pracy chodziła na imprezy i była na bieżąco z trendami. I to nie byle jakimi, bo swingujący Londyn lat 60. był światową stolicą mody. To tu Mary Quant szyła mini-spódniczki, które nosiła Twiggy. Na początku lat 70. Anna dostała pracę w magazynie "Harpers&Queen", potem przeniosła się do amerykańskiego oddziału pisma (czyli "Harper's Bazaar") i zaczęła piąć się w górę. Jeśli wierzyć biografii Wintour "Zawsze w pierwszym rzędzie" Jerry'ego Oppenheim-era, przez całe życie miała tylko jeden cel: fotel redaktor naczelnej amerykańskiego "Vogue'a". Z książki dowiadujemy się też, dlaczego nazywają ją "królowa sopel" i dlaczego ma opinię chorobliwie ambitnej i pogardzającej mniej utalentowanymi współpracownikami - autor rozmawiał z wieloma z nich. Sama Editrix nie autoryzowała biografii, co zresztą nie dziwi. Wintour
nie lubi o sobie mówić, sporadycznie udziela wywiadów, a dziennikarza, który zapytał ją, czy odejdzie z "Vogue'a", zbyła lodowatym: - To niezwykle niegrzeczne pytanie, proszę mnie zostawić w spokoju.

Do pogłoski odniosła się jedynie na panelu poświęconym mediom. Zapowiedziała, że nie zamierza rozstać się z pismem w najbliższej przyszłości. Jednak to magazyn i jego wydawca mogą chcieć się rozstać i szukają kogoś nowego - tu najczęściej pada nazwisko Carine Roitfeld, redaktor naczelnej francuskiego "Vogue'a". Przed amerykańską biblią mody są więc dwie możliwości: przewrót pod nowym kierownictwem albo siedzenie na barykadach i przeczekanie kryzysu. Redaktorzy mody jak mało kto zdają sobie sprawę z tego, że każdy trend mija, nawet - jak to nazwały media - recesyjny szyk, odchudzający nie tylko portfele, ale także błyszczące strony z reklamami. Możliwe też, że "Vogue" zrezygnuje z prób przypodobania się młodym czytelniczkom i pozostanie wyrocznią mody dla gospodyń domowych ze środkowych stanów USA, czyli Midwestu. Pogłoski o "rewolucji francuskiej" podważają same fakty: Roitfeld kieruje gazetą o 10-krotnie niższym nakładzie, słabo zna angielski, a w czasie kryzysu potrzebny jest silny lider, który zna trudny
amerykański rynek, jak mówi anonimowy pracownik Conde Nast cytowany przez "The Guardian".

Jeśli jednak szykuje się rewolucja, to odejście Wintour nie musi być dla "Vogue'a" czymś złym. Kiedyś opinia Editrix na temat trendu lub kolekcji była wyrokiem. Dziś, wraz z rozwojem alternatywnych pism i blogów o stylu, jest mniej znacząca, przynajmniej w środowisku mody.

Dzięki aprobacie Wintour projektanci łatwiej znajdują inwestorów, którzy aby wypisać czek, potrzebują wskazówki kogoś znaczącego ze środowiska mody - tłumaczy w "The Guardian" stylistka Sharmadean Reid. Dodaje jednak, że Anna od dawna nie jest na bieżąco z trendami, bo te szybciej wyłapują modowi blogerzy i styliści. - Rozkwit zadziornych magazynów, jak "Pop" i "I-D" sprawił, że zainteresowanie wielkich pism nie jest konieczne do przebicia się w świecie mody - pisze Alice Fisher w "The Guardian". Niewątpliwie jednak Wintour pomaga młodym projektantom (dla nich powstał konkurs CFDA/Vogue Fashion Fund) i promuje ich, jak kiedyś wypromowała Marca Jacobsa, duet Proenza Schouler czy Alexandra Wanga.

Jeśli jednak Anna odejdzie z "Vogue'a" to z pewnością nie na emeryturę. Plotka głosi, że prezydent Barack Obama mianuje ją ambasadorką USA we Francji. Wbrew pozorom nie jest to niemożliwe. Wintour przetrwała ponad trzy dekady w szalenie wymagającym środowisku również dzięki dyplomacji, wspierała kandydata Demokratów podczas kampanii wyborczej, a w styczniowym "Vogue'u" zrobiła siedmiostronicowy materiał o prezydenckiej parze. Prezydent znany jest ze swoich oryginalnych decyzji: na stanowisko naczelnego lekarza USA powołał doktora Sanjaya Guptę, korespondenta CNN oraz felietonistę "Time'a". Wintour na pewno świetnie czułaby się w ojczyźnie szyku i mody, której w końcu poświęciła prawie całe życie. Pani ambasador szybko znajdzie też wspólny język z francuską Pierwszą Damą Carlą Bruni, oczywiście pod warunkiem że to Wintour nada ton tej przyjaźni.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Komentarze (0)