FitnessAsymetria wpływu

Asymetria wpływu

Posiadanie władzy rodzicielskiej daje wiele możliwości: wpływania na dziecko, modelowania jego zachowania, osiągania pożądanych celów. Władzę trzeba jednak wykorzystywać nie przeciwko dziecku, tylko z myślą o jego długofalowych korzyściach.

Asymetria wpływu
Źródło zdjęć: © Jupiterimages

18.02.2010 | aktual.: 14.07.2010 15:10

Posiadanie władzy rodzicielskiej daje wiele możliwości: wpływania na dziecko, modelowania jego zachowania, osiągania pożądanych celów. Władzę trzeba jednak wykorzystywać nie przeciwko dziecku, tylko z myślą o jego długofalowych korzyściach – mówi Dorota Wiśniewska-Juszczak, psycholożka z SWPS, mama Zosi (pięć lat) i rocznego Franka. Rozmawia: Alina Gutek

– Rodzice mają specyficzny rodzaj władzy, niejako z nadania.

– Ale z drugiej strony władza rodzicielska jest bardzo podobna do władzy sprawowanej w polityce, instytucjach, organizacjach. To zawsze polega na tym samym, czyli na asymetrii wpływu, kiedy jedna ze stron ma większy wpływ na to, co robi druga. A rodzice mają ten wpływ zdecydowanie większy i to z wielu względów – prawnych, z racji siły fizycznej, doświadczenia, wieku. Używanie wpływu nie jest niczym złym, to coś naturalnego. Co więcej – do pewnego momentu jest to oczekiwane i w pewnym sensie legitymizowane przez dzieci. Niebezpieczne jest dopiero nadużywanie władzy rodzicielskiej.

– Ale równie niebezpieczne jest przesunięcie w drugą stronę – gdy rodzice, często z najlepszymi intencjami, oddają dzieciom pełnię władzy.

– To prawda. Dziecko oczekuje wyznaczania granic i korygowania swojego zachowania. Tymczasem, gdy tego nie ma, pojawia się dysonans, zmienia się naturalna relacja, w której to rodzice powinni wpływać, wychowywać. I to dzieci niejako wychowują sobie mamę i tatę. Niektórzy rodzice próbują zlikwidować ten dysonans w taki sposób, że zaczynają tłumaczyć sobie i światu, jakie to ich dziecko jest przedsiębiorcze, zaradne, bo potrafi rządzić, co jest przecież bardzo przydatne w dorosłym życiu. Z drugiej jednak strony, jak pokazują badania, ludzie oczekują: Niech mój syn będzie asertywny, ale nie wobec mnie. W pewnym momencie przychodzi refleksja, że za daleko to poszło.

– Co wtedy? Jest droga odwrotu?

– Ci, którzy mają władzę, i ci, którzy jej się poddają, weszli już w role, więc zamiana jest trudna, choć oczywiście możliwa.

– Ale w Polsce ta władza, szczególnie w rodzinach konserwatywnych, wciąż jest w rękach rodziców. To chyba dobrze?

– Badania dr Lucyny Kirwil dotyczące wykorzystywania Internetu przez dzieci i zagrożeń z tym związanych, które realizowane były na całym świecie, pokazały, że władza rodzicielska niewiele zmienia – dzieci wszędzie korzystają z Internetu bez ograniczeń. Z wyjątkiem tych z krajów posttotalitarnych (także z Portugalii i Polski), gdzie w rodzinie panuje większy autorytaryzm. Tam korzystanie z Internetu jest silniej kontrolowane. I to jest pozytywny skutek autorytarnej władzy.

– Negatywnych skutków jest zapewne co niemiara.

– Badania pokazują, że budowanie relacji z dzieckiem na przekonaniu, że to my jesteśmy wszechwiedzący i wszechmocni, nie sprzyja dobrym kontaktom. Rodzice traktujący dzieci jak podwładnych mają skłonności do nadużywania agresji, przemocy. Wychowują głównie przez karę i nagrodę (model transakcyjny), a to znaczy, że patrzą na relację z dzieckiem głównie poprzez to, czego mogą mu zakazać albo na co pozwolić w zamian za dobre zachowanie. I nie widzą w tym nic złego, taka relacja podporządkowania wydaje im się czymś naturalnym. I co ciekawe, taki sposób wychowania częściej praktykują rodzice, którzy w życiu społecznym, pozarodzinnym mają mniejsze możliwości wywierania wpływu na innych. Dzieci więc niejako rekompensują im ów brak w innych sferach życia.

– Co dorośli przez to sobie załatwiają?

– Czują się skuteczni, rośnie ich samoocena, bo jak pokazują badania, osoby, które mają władzę, mają też wyższą samoocenę. Ale inne badania dowodzą, że władza, zwłaszcza nieograniczona, zmienia człowieka negatywnie. A ta rodzicielska jest w gruncie rzeczy nieograniczona – rodzina to taka wyspa, na którą nikt nie ma prawa wstępu, chyba że dochodzi do wynaturzeń. W dodatku autorytarnemu wychowaniu w naszej kulturze sprzyja paternalizm. – Ale na świecie też odchodzi się od wychowania bezstresowego i coraz bardziej dostrzega zalety dyscyplinowania dzieci.

– Dyscyplina wprowadza porządek w życie dziecka, to prawda. Są sprawy niedyskutowalne, jak to, że dziecko myje zęby, zimą wkłada czapkę, chodzi do szkoły. Małe dziecko nie wie, co jest dla niego dobre, a my to wiemy. Więc mówimy mu, co ma robić, wytyczamy granice, w jakich ma się poruszać. Wtedy czuje się bezpiecznie. Mnóstwo badań już od czasów Jeana Piageta pokazuje, że dla małych dzieci świat musi być uporządkowany i przewidywalny. A rodzice, bojąc się utraty ich miłości, te granice zmieniają. Ostatnio usłyszałam od mojej pięcioletniej córki Zosi, że przestanie mnie kochać, jak jej nie pozwolę na to, żeby przed spaniem zjadła czekoladkę. Ona w ten sposób badała, jak daleko może się posunąć. Nie ma wtedy nic bardziej niebezpiecznego, jak dyskutowanie z dzieckiem. Ja stwierdziłam: W takim razie nie będzie czytania bajki ani czekoladki. Nie wolno się wtedy poddać.

– Nie można dzieci traktować jak partnerów?

– Małych dzieci nie można, ponieważ nie mają tyle samo zasobów, ile my mamy. Moim zdaniem nie powinno się patrzeć na relacje z dzieckiem przez pryzmat obopólnych zysków: Ja mu na coś pozwolę, ono będzie zadowolone. To nie o to w wychowaniu chodzi. Optymalne jest podejście oparte na myśleniu o korzyściach dla dziecka.

– Rozumiem, że nie chodzi tu o chwilową przyjemność, ale o korzyść długofalową.

– Zdecydowanie tak. Wymiana zysków i strat jest tylko na krótką chwilę: Kupię ci cukierka, zyskam chwilę spokoju, ty zyskasz dobre samopoczucie. Perspektywa korzyści musi być długofalowa. Przy czym korzystają dwie strony, choć w danym momencie może się wydawać, że bardziej zyskuje jedna.

– Rodzice nie powinni obawiać się używania władzy?

– Nie. A obawiają się dlatego, że władza źle im się kojarzy. Ludzie pytani, czy chcieliby ją posiadać, odpowiadają, że nie. Bo władza utożsamiana jest z polityką i kojarzona pejoratywnie jako narzędzie deprawacji. Tymczasem w wielu relacjach, także w relacji rodzice – dziecko, posiadanie władzy jest pożądane i daje różne możliwości. Gdy władza podparta jest odpowiednią motywacją, jeśli jest kontrolowana, jeżeli nie wykorzystuje się jej przeciwko, tylko dla, to można dzięki niej bardzo dużo zmienić, na coś wpłynąć, osiągnąć pożądany cel.

– Przy okazji rozważań o władzy rodzicielskiej stawia się pytanie: autorytarna czy permisywna?

– Moim zdaniem optymalnym modelem wychowania jest model transformacyjny. Polega on na używaniu różnych narzędzi, takich jak autorytet, kompetencje, informacje. „Nie możesz wracać późno, bo wtedy jest niebezpiecznie”. „Zaszczep się przed wyjazdem do Azji”. To jest władza przez informowanie. Można odwoływać się do swoich doświadczeń, wiedzy – to będzie władza oparta na kompetencjach. Transakcyjny wpływ (czyli kary lub nagrody) jest łatwy do zastosowania, bo na ogół dysponujemy zasobami, które pozwalają nam spełniać zachcianki dzieci, na przykład poprzez materialne nagrody. Wydaje mi się, że trudność współczesnych rodziców polega właśnie na tym, że niełatwo nam czegoś dziecku odmówić, bo po prostu na wiele nas stać (to ta łatwa nagroda). Transformacyjne wykorzystywanie władzy rodziców polega też na uświadomieniu sobie, że mamy legitymację do pełnienia tej funkcji, ale musimy to robić świadomie i odpowiedzialnie. Wiele badań, na przykład Bernarda Bassa i Bruce’a Avolio, pokazuje, że jeśli używamy narzędzi
transformacyjnych nie tylko w zarządzaniu, ale i w wychowaniu, to ludzie sami się w coś angażują, unikają zagrożeń i biorą osobistą odpowiedzialność.

– Przyjdzie taki moment, że nie będziemy musieli używać władzy?

– Tym momentem jest dojrzałość dziecka. Gdy na przykład nie musimy włączać budzika i czuwać, żeby nie zaspało, bo ono już samo bierze odpowiedzialność za to, czy się spóźni, czy nie. W miarę rozwoju dziecka powinniśmy rezygnować z części swojej władzy, dać mu prawo do decydowania, co jest dla niego lepsze. Warto pamiętać, że zdarzają się takie chwile, kiedy możemy uczyć się od dzieci i poddać ich wpływowi. Badania Leona Kuczynskiego i Geoffa Navary (psychologów rozwojowych) wskazują na wagę dwóch rodzajów wpływu: rodziców na dzieci i dzieci na rodziców. Znakomity amerykański psycholog Albert Bandura pokazuje, że taki wpływ to ważne doświadczenie dla poczucia samoskuteczności dziecka. Zauważa ono, że potrafi wpłynąć na rodziców, ale nie w taki prosty sposób, że rodzice zgadzają się na wszystko, czego ono zapragnie. To kwestia właściwych, swoistych negocjacji, proces wzajemnego przekonywania się, gdy za decyzją stoją dojrzałe argumenty.

– Kiedy może nastąpić moment poddania się wpływowi dzieci?

– Nie ma tu jednakowej dla wszystkich cezury czasowej. To zależy od tego, jak przygotowaliśmy dziecko do przejęcia od nas władzy. A przygotować możemy m.in. za pomocą informacji zwrotnej, która moim zdaniem jest w wychowaniu kluczowa. Polega ona na analizowaniu z dzieckiem tego, co robi, czego nie i dlaczego. I znów patrzymy przez pryzmat jego korzyści – wskazujemy na ważność pewnych działań po to, aby w przyszłości wiedziało, jak postąpić.

– Czy jest jakiś przepis na dobrą informację zwrotną?

– Nie mówimy czegoś po to, żeby wyrzucić z siebie emocje, ale żeby nauczyć właściwego zachowania. Więc po pierwsze – skoncentrujmy się na faktach, czyli powiedzmy, co konkretnie się stało, wskazujmy na zachowanie, nie na osobę. Potem przywołajmy wartości, które zostały naruszone. Chodzi o wartości uniwersalne albo te ustalone między nami. Pokażmy też konsekwencje takiego zachowania i wreszcie jasno przedstawmy nasze oczekiwania. Zastosowanie tego formatu pozwala nauczyć właściwego zachowania. 

Dorota Wiśniewska-Juszczak psycholożka i wykładowczyni ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, konsultantka i trenerka biznesu w firmie Delta Training i Hewitt. Napisała pracę doktorską na temat władzy.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Komentarze (2)