Blisko ludzi"Bijesz - jesteś prostakiem". Czego Rzecznik Praw Dziecka nie powie wam o biciu dzieci, bo nie może

"Bijesz - jesteś prostakiem". Czego Rzecznik Praw Dziecka nie powie wam o biciu dzieci, bo nie może

"Bijesz - jesteś prostakiem". Czego Rzecznik Praw Dziecka nie powie wam o biciu dzieci, bo nie może
Źródło zdjęć: © Shutterstock.com
Karolina Głogowska
19.09.2016 13:27, aktualizacja: 20.09.2016 21:38

"Bicie, czas z tym skończyć", "Bicie uczy, ale tylko złych rzeczy", "Kocham, nie biję" - to tylko niektóre z haseł kampanii społecznych z ostatnich lat, mających uświadomić Polaków, że przemoc nie jest najlepszą metodą wychowawczą. Jak się jednak okazuje uświadomienia potrzebują nie tylko rodziny patologiczne (tak, bicie to patologia), ale również osoby wykształcone (wydawałoby się) i piastujące stanowiska publiczne. A skoro tak, to może pora skończyć z frazesami i gładkimi słówkami i powiedzieć wprost: "Bijesz - jesteś prostakiem".

Marek Michalak, Rzecznik Praw Dziecka, to człowiek cierpliwy. Od ośmiu lat tłumaczy Polakom, że i dlaczego dzieci bić nie wolno. W kampaniach, wywiadach, niezliczonych artykułach i wypowiedziach. Ze spokojem godnym stoika przypomina o tym, że w 2010 roku kary cielesne zostały przez polskie prawo zakazane. Robi to dość skutecznie, bo jak okazuje się w statystykach, do Polaków jakimś cudem to wszystko dociera, a z 80 proc. obywateli, którzy uważają, że klapsy to coś dopuszczalnego w ciągu kilka lat robi się "tylko" 60 i ten odsetek wciąż maleje.

Jako Polkę, córkę i matkę, a służbowo redaktorkę prowadzącą swego czasu serwis parentingowy, wielokrotnie dziwiło mnie, że tego typu oczywistości trzeba tłumaczyć. W porządku - myślałam sobie jednak wielokrotnie - po raz kolejny zamieszczając artykuł, wywiad z psychologiem, czy kolejne badania naukowe potwierdzające fatalny wpływ przemocy na psychikę dzieci (bo o fizyczności wspominać chyba nie trzeba). Nie wszyscy muszą to wiedzieć, nie wszyscy wychowali się w kochających rodzinach, nie wszystkim przekazano odpowiednie wartości, nie wszyscy są cierpliwi, a kropla drąży przecież skałę.

Jednak, gdy czytam po raz kolejny wywody "autorytetu" podobnego do prof. Stawrowskiego lub dziennikarza publikującego "wPolityce.pl", Łukarza Warzechy, który właśnie popełnił artykuł "W obronie klapsa" - panów zaciekle broniących odwiecznego, słowiańskiego niemalże prawa Polaka do bicia dziecka po tyłku, to myślę sobie: Dość. Dość ładnych, gładkich, okrągłych słówek. Pora nazwać rzeczy po imieniu. Żadne tam "Kocham - nie biję, sięgasz po pasa - przegrywasz" czy inne ceregiele. Polaku, zrozum to wreszcie: Bijesz - jesteś prostakiem."

Ja tu, panowie, nie będę już wzorem RPD przytaczać badań, wypowiedzi ekspertów, statystyk. Robiłam to setki razy i mogę wam tylko streścić, jeśli wam się nie chce docierać do rzetelnych źródeł (a najwyraźniej nie chce, skoro nadal wypisujecie takie bzdury): Bicie dzieci robi więcej zła niż pożytku. Zapytam jednak, jakie wy macie badania na potwierdzenie swojej teorii, że klaps służy wychowaniu dziecka? Czy zostały może gdzieś na świecie przeprowadzone testy, w których np. setce dzieci przez rok po każdym "wykroczeniu" fundowano klapsa i okazało się, że one nauczyły się siedzieć prosto, nie brudzić, nie pyskować, iść spać bez marudzenia po bajce, nie wbiegać na czerwonym - niepotrzebne skreślić, potrzebne dopisać? Ja nie słyszałam o takich badaniach. Jedyne statystyki, które mogłyby wam służyć, to te, w których 60 proc. Polaków uważa, że klapsy są ok. I co z nich wynika? Tylko to, że ci, którzy tak twierdzą, sami dostawali po tyłku. Tylko tyle ich nauczono. Ich dzieci też nie będą się słuchać, ale za to za kilkadziesiąt lat powiedzą, że klaps to nic wielkiego.

Wyobraźcie sobie taką scenkę. Spóźniacie się do pracy, a szef na powitanie daje wam w twarz. Albo ktoś następuje na was w kolejce w warzywniaku, więc bez zastanowienia popychacie go na ścianę. Albo koleżanka oblewa wam bluzkę zupą, to dawaj ją przez kolano i pasem. Nie? Głupio tak uderzyć dorosłego? Kolegę, współpracownika, znajomą? A dziecko to już można?

Panie redaktorze Warzecho, czy pan ma w zwyczaju dawać ludziom klapsy, gdy pana nie słuchają? Nie, pan redaktor wyjaśnia, że "Kolegi z pracy uderzyć nie można, bo nie jest naszym dzieckiem. Relacja dziecko-rodzic jest unikatowa i rządzi się swoimi prawami." Rozumiem, że ta unikatowość ma polegać na możliwości przywalenia małemu, jak ojcu zabraknie innych argumentów? Bo o żadnych prawach do bicia w konstytucji nie czytałam.

Pan redaktor się oburza, bo według niego klaps to niemal świętość. Otóż nie. To zwykła agresja. Dorosły, wielki facet uderza kilka razy mniejszego człowieka. Bo mu nie odda, bo nie ma tyle siły, bo (jeszcze, ale to kwestia czasu) nikt nie nauczył go takiego porozumiewania się z drugim człowiekiem. Duży bije małego - to wszystko, co widać na tym obrazku. Wstyd i żałość, żadne boskie, nadane prawo.

Pan pyta: jaka jest alternatywa? Co robić, gdy maluch chce iść na plac zabaw, a rodzice w drugą stronę? Faktycznie, to dopiero dramat. Panie Łukaszu, jako matce przychodzi mi do głowy co najmniej 10 kulturalnych, humanitarnych, nieagresywnych i cywilizowanych rozwiązań tej sytuacji, a żadnym z nich nie jest wyżywanie się na dziecku za to, że nie rozumie, czemu to nie pora na zabawę. A jeśli panu brakuje pomysłów lub nikt panu innych opcji nie przekazał, to może warto popytać znajomych, którzy dogadują się ze swoimi dziećmi. Są też róźne kółka, fora, warsztaty dla rodziców z problemami wychowawczymi - serdecznie polecam.

Tak się składa, że mam ośmioletnią córkę. Tak, wielokrotnie irytowało mnie jej zachowanie, wielokrotnie testowała moją cierpliwość, wielokrotnie wychowanie dziecka dawało w kość. Czy kiedyś uderzylam? Nie. Czemu? Bo bicie dzieci nie daje mi satysfakcji. Miałabym zadać fizyczny ból komuś, kto mnie kocha i kogo ja kocham? Przez ponad osiem lat wychowuję dziecko bez użycia siły, proszę mi wierzyć - to jest możliwe. I raczej nie chwaliłabym się publicznie tym, że ktoś tego nie potrafi. Można jedynie współczuć.

Pan redaktor robi z nieagresji wobec dzieci element lewicowej demagogii, cytuję: <> Nie wiem, jak pokrętne są ścieżki umysłu, w którym mógł w ogóle zrodzić się pomysł, że od zakazu bicia prosta droga do pedofilli. Panie Łukaszu, poważnie? Ale pan wie, że to właśnie bijąc dziecko, narusza się jego cielesne granice i uczy, że dorosły może zrobi zrobić z jego ciałem, co mu się podoba? Że najwięcej przypadków pedofilii notuje się w najbliższym otoczeniu dziecka? Że to niebite dzieci wiedzą, że mają prawo powiedzieć dorosłemu "nie"?

Istną perełką tego artykułu jest ubolewanie nad pejoratywnym zabarwieniem słowa "przemoc" (a jakie ma mieć zabarwienie?): "tak samo w przypadku metod wychowawczych pracowała (lewica - przyp. red.) długo i – niestety – wydajnie, aby rozciągnąć i zmodyfikować pojęcie przemocy, tak by zawsze było kojarzone źle, podczas gdy istnieje przemoc potrzebna i uzasadniona (skutki tego widzimy w Polsce również w dyskusji o posiadaniu broni)". Rozumiem, że chodzi panu o usprawiedliwiony akt przemocy w obronie własnej (np. podczas napadu włamywacza). Czyli że jak ofiara włamywacza lub niedoszłego mordercy może go zastrzelić, tak samo rodzic powinien bronić się przed atakiem krnąbrnego, bezwględnego czterolatka? Acha. Ale widzi pan śmieszność tego porównania?

Na koniec najważniejsze pytanie, panie profesorze Stawrowski, panie redaktorze Warzecho i inni zagorzali obrońcy klapsa: czego nie rozumiecie w polskim prawie? Kary cielesne wobec dzieci zostały zakazane. To znaczy, że są nielegalne, niezgodne z prawem, jest na to paragraf. Bijąc dziecko, łamiecie prawo. Dotarło?

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (38)
Zobacz także